piątek, 22 stycznia 2016

Kiedy Krzyś choruje

     Dopadło i nas - we wtorek, w Krzysiowym przedszkolu, z trzech grup, pozostało pięcioro niedobitków, których chorobotwórcze mikroby nie wpakowały do łóżek. W tym roku szkolnym jest to już kolejny pomór wśród przedszkolnych dzieci. Krzycha do tej pory wszystkie choroby omijały i jako jedyny miał stuprocentową frekwencję. Byłam przekonana, że tak samo będzie teraz, bo przecież moje dziecko jest wyjątkowo odporne. Zatem, kiedy przyszłam po Krzycha i pani powiedziała, że mój synuś po podwieczorku przytulił się do kaloryfera, stwierdzając, że jest mu zimno i boli go gardło, nie bardzo chciałam uwierzyć w to nagłe osłabienie. Przypuszczałam raczej, że Krzyś trochę symuluje, żeby nie iść do zerówki, tylko razem z bratem korzystać z uroków ferii zimowych.

     Wypytałam panią, czy wcześniej też się na coś skarżył - okazało się, że przez cały dzień świetnie się bawił, wszystko zjadł i nie miał żadnych dolegliwości wskazujących na chorobę. To mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że Krzychu symuluje.

     Po wyjściu pobiegał jeszcze po śniegu, zjadł w drodze do domu bułeczkę, a po przyjściu rzucił się do zabawy z bratem - najwyraźniej zapomniał, że ma być chory.

     Nie minęło pół godziny, a Krzyś położył się na łóżku. Buchało od niego gorącem. Termometr nie pozostawiał złudzeń - to NAPRAWDĘ jakieś wredne choróbsko nam się przyplątało. Za każdym razem, w takiej sytuacji ogarnia mnie zdumienie, jak szybko dzieciaka potrafi ściąć z nóg jakaś infekcja. Sięgnęłam po cudowny lek - Nurofen, który na moich chłopców działa rewelacyjnie. (Wiem od innych rodziców, że nie każdemu dziecku pomaga tak, jak moim.) Krzyś leżał, a ja podjęłam desperacką próbę dodzwonienia się do przychodni. Okazało się oczywiście, ze nie jest to możliwe, bo telefon albo był zajęty, albo nikt go nie odbierał. Może mam w tym temacie pecha, ale jeszcze nigdy nie udało mi się dodzwonić do rejestracji. Poprosiłam zatem Pawełka, żeby w drodze powrotnej zarezerwował nam wizytę i zaczęłam telefoniczne odwoływanie wszystkiego, co miałam zaplanowane na dzień następny...

    Krzychu wybrał sobie fatalny moment na chorowanie -początek Michałkowych ferii, na które zaplanowałam dla niego moc atrakcji. Plan był taki, że Krzyś będzie chodził na zajęcia zerówkowe, a ja spędzę więcej czasu z jego starszym bratem, który miałby okazję pobyć tylko ze mną. A tu pupa blada - zamiast chodzić na sanki, jeździć na koniu i korzystać aktywnie z wolnego czasu, trzeba siedzieć w domu z chorym Krzychem.

     Ale wróćmy do wtorkowego popołudnia. Po Nurofenie Krzyś poczuł się doskonale i po dwudziestominutowym odpoczynku zaczęły się zabawy i wieczorne rozładowywanie energii. Znowu nie było widać, że dziecku cokolwiek dolega. To kolejna zdumiewająca właściwość dzieci. Dorosły po gorączce jest słaby i ledwo zipie, a dziecko w sekundzie odzyskuje wszystkie siły. Na następny dzień nie było już wolnych miejsc do naszej pani doktor, więc Pawełek zarezerwował termin czwartkowy - pierwszy dostępny.

     Środa upłynęła Krzysiowi na zabawie w domu. Gorączka wróciła dopiero wieczorem, natomiast w czwartek, perspektywa wizyty u lekarza podziałała uzdrawiająco i oprócz kataru, Krzychu nie miał już żadnych poważniejszych objawów. W drodze do przychodni biegał i dokazywał na śniegu... Lekarka stwierdziła, że to już właściwie końcówka infekcji i zapisała Krzysiowi syropek bez recepty. 

   Dzisiaj siedzimy jeszcze w ciepełku, ale mam nadzieję, że na weekend Krzyś ozdrowieje zupełnie i uda nam się spędzić czas na powietrzu.:)

   

2 komentarze:

  1. Niech zdrowieje - bo spotkanie czeka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jutro Krzycha trochę przewietrzymy, a jak do poniedziałku zwalczymy katar, pójdzie do przedszkola.:)

      Usuń