wtorek, 24 stycznia 2017

Moje dzieciaki, las i grzyby - rok 2010

     Krzyś pooglądał sobie fotki z wpisu o pierwszym roku Michałkowego wędrowania po lasach i poznawania grzybów i był mocno zniesmaczony faktem, że na zdjęciach są same Michałki, a Krzysia nie ma. A przecież to on, Krzyś, jest prawdziwym grzybiarzem i pazerniakiem! W związku z tym oglądaliśmy przez ponad godzinę leśne fotki z moim młodszym synkiem w roli głównej. Obiecałam mu również, że na pewno napiszę również o jego grzybiarskich początkach, ale żeby zachować chronologię, przypomnę dziś rok, w którym Krzychu pojawił się dopiero jesienią, więc siłą rzeczy będzie znowu głównie o Michasiu. Ponieważ leśnych zdjęć z roku 2010 mam tysiące, z trudem udało mi się ograniczyć do tych, które możecie zobaczyć poniżej.

    Wiosną 2010 Michałek miał już rok życia za sobą i zrobił się za ciężki na nosidełko "nabrzuszne", więc wylądował w terenowej spacerówce i profesjonalnym nosidle turystycznym. Tak się składało, że tamtej wiosny co rusz padał deszcz i Michaś musiał być dobrze schowany w czasie spacerów. Przeważnie wtedy spał i nie bardzo interesowało go otoczenie i znajdujące się w nim grzybki.
     Tamtej wiosny nawiedziliśmy Kotlinę Kłodzką, spełniając Pawełkowe marzenie o zwiedzeniu podziemnych tras turystycznych. Przy okazji Michaś zdobył Szczeliniec i zobaczył Skalne Miasto w Czechach.
    Wykorzystywał też każdą okazję do bliskich spotkań z naturą.:)
     Ale prawdziwa fascynacja światem nastąpiła wtedy, kiedy został uwolniony z grubych kombinezonów i puszczony luzem w świat. Zachwyt każdym zielonym listkiem, kwiatuszkiem, patyczkiem - bezcenne. Większą uwagę zwracał na to, co kolorowe niż na małe, wiosenne grzybki.
     Ale wiosna się skończyła, nadeszło lato, a z nim wakacyjny wyjazd na Orawę. Pawełek został w Krakowie, a ja z Michałkiem, Krzychem rosnącym szybko w brzuchu i dwoma końmi, zajęliśmy się wypoczynkiem. Michałkowi nie było lekko - musiał sporo chodzić na własnych nogach, bo nie miałam siły na dźwiganie go w nosidle po parę godzin dziennie i musiał mi pomagać w pazerniactwie. Wywiązywał się z tego wspaniale.:)
     Nauczył się zbierać borówki i korzystał z tej umiejętności codziennie. Oczywiście pilnowałam, żeby nie zjadł czegoś innego, ale szybko zauważyłam, że doskonale rozpoznaje jadalne owoce leśne, a kiedy wypatrzy coś innego, pokazuje z pytającą minką.
     Oprowadzał też po "naszych" lasach kolejnych gości, którzy nas odwiedzali.
     Z grzybowego świata najbardziej fascynowały Michałka muchomory czerwone. Nie potrafił przejść obok nich obojętnie - wabiły go swoimi przepięknymi kolorkami.
    Drugą fascynacją Michasia były kałuże - obok nich też nigdy nie przechodził obojętnie i szybko się nauczyłam, ze na spacer trzeba zabierać suche spodenki na zmianę.
    Cały czas się uczył. W sierpniu, kiedy zaczęły się pieprzniki trąbkowe, bardzo skutecznie pomagał mi w pozysku. Swoimi sprytnymi paluszkami potrafił zerwać nawet najmniejsze sztuki.
     Biegał po lesie i coraz częściej dokładał do koszyka coś od siebie - raz grzybka, raz kwiatuszka czy patyczek.
     To było dość deszczowe lato, więc wyposażyłam Michałka w kurtkę przeciwdeszczową i nie rezygnowaliśmy ze spacerów nawet wtedy, kiedy z nieba spadały deszczowe kropelki.
     Zdobyliśmy też szczyt Babiej Góry. Połowę drogi Michaś przedreptał na własnych nóżkach; pozostałą część trasy pokonał w nosidle na plecach taty.
     Na Babiej był z nami również Krzyś, który coraz bardziej "odstawał";)
    Jesienią spacerowaliśmy w lasach leżących blisko Krakowa. Michałek, wyszkolony w pozyskiwaniu grzybów w czasie wakacji, radził sobie coraz lepiej.
    Zbierał i poznawał nowe gatunki.
     Był też po raz pierwszy i jak na razie ostatni, na Podlasiu i na wystawie grzybów w Białowieży.
     Na patriotycznym grzybobraniu w Puszczy Niepołomickiej chętnie oddałam Michałka pod opiekę kolejnych cioć. Krzychu już nieźle ciążył. Dokładnie 10 dni później był już na świecie.
    Zima 2010/2011 to były już spacery leśne w pełnym menażeryjnym składzie.
     Terenowy wózek został przerejestrowany na nowego użytkownika. Najwygodniej się spacerowało, kiedy był śnieg i Michaś mógł jeździć na sankach. Chodzenie w zimowym ubraniu nie było dla półtoraroczniaka łatwe.
    A Krzyś maruda nie lubił być noszony w nosidle. Najchętniej odbywałby spacery na rękach u mamy...
    Nie wyjeżdżaliśmy tamtej zimy zbyt daleko i często. Jedną z wypraw była wizyta w Tychach i spacer nad Jeziorem Paprocańskim. Czuć już było powiew wiosny. Byliśmy gotowi na powitanie wiosennych grzybów w składzie wzmocnionym o przyszłego pazerniaka - Krzysia.

3 komentarze:

  1. Skojarzenie z husarzem nie przyszło mi do głowy, a jest bardzo trafne.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie cudowne zdjęcia Dorotka.Taka rodzinna kronika dla chłopaków,to jest cuś fajnego.Macie rodzinne zacięcie przyrodnicze.Kałuży mamunia nie kazała omijać,dziecko zadowolone,szczęśliwe.Pawełek parę kilo ma więcej ale co tam,jesteście fajnymi rodzicami,chłopaki docenią to jak zrozumieją jak fantastyczne mieli dzieciństwo,ściskam was mocno

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały ten blog Ewo jest przede wszystkim pamiętnikiem z dzieciństwa chłopaków. Myślę, że po latach będą mieli wspaniałą pamiątkę z zapisanych chwil, których wiele zginęłoby w pamięci. Już teraz Michaś z przyjemnością czyta o sobie samym, a Krzyś ogląda zdjęcia, bo czytać mu się "nie chce".

      Usuń