Punkt ósma zameldowała się u nas Ania. Zapakowaliśmy się szybko do Doblowoza i wyruszyliśmy na smardzowy rekonesans. W czasie jazdy niezapomniane atrakcje zapewniali nam Michałek i Krzyś, którzy mieli cały czas coś do powiedzenia, a kiedy zabrakło poważnych tematów, Michałek nucił melodię z "Titanica". Udało nam się nie zatonąć po drodze, a nawet ominąć wszystkie przydrożne rowy i dotrzeć szczęśliwie do pierwszej miejscówki.
Wyposażeni w koszyki ruszyliśmy lajtowo na poszukiwania. Poraziła nas susza - rowy, w których zawsze stała woda, można było przejść suchą nogą w adidaskach. Każdy krok podnosił z drogi kurzynki, a gałązki i suche liście rozkruszały się z trzaskiem.
Na tym miejscu udało nam się zlokalizować tylko jedną rachityczną piestrzenicę kasztanowatą. Krzyś natomiast miał pozysk doskonały - tuż przy zaparkowanym samochodzie wypatrzył wyrzucone w lesie (niestety, to element na stałe wpisany w krajobraz leśny) zabawki. Zanim zdążyłam go stamtąd pogonić, zdążył schować do kieszeni dwa skarby. Przyznał się do ich posiadania znacznie później i podjęcie jakichkolwiek prób pozbycia się zdobyczy wiązałyby się z uszczerbkiem słuchu u wszystkich uczestników wyprawy, więc prób takowych nie podjęłam. Krzychu wywlókł z lasu samochodzik z uszkodzonym kołem i zielony wiatraczek; to był nasz cały pozysk...
Wybraliśmy kolejne miejsce, obstawiając teren w pobliżu wody. Tu trzeba już było założyć obuwie weekendowe, aby móc swobodnie penetrować brzegi strumienia. Liczyliśmy na to, że przy potoku będziemy mieć więcej szczęścia i wreszcie zobaczymy tego pierwszego, upragnionego smardza.
Znaleźliśmy pięknie kwitnące wawrzynki wilczełyko, a smardzów jak nie było, tak nie było. Spacer wodno - kamienny był mimo braku grzybów bardzo przyjemny.Jedynym grzybowym akcentem na tej miejscówce była dobrze podsuszona żagiew.
W smardzowych punktach rosły tylko piękne lepiężniki, które potrafiły pokonać suszę i zakwitnąć mimo wszystko.
Nieco podłamani nieobecnością smardzyków, urządziliśmy sobie popas w uroczym miejscu z widokiem na Jezioro Orawskie. Tutaj napełniliśmy piszczące już nieco z głodu brzuszki i ustaliliśmy dalszy plan działań. Pełni optymizmu ruszyliśmy w kierunku kolejnych smardzowych siedlisk.
I wreszcie znaleźliśmy to, co było celem dzisiejszego wypadu - smardze stożkowate. Radość była ogromna, ale ogólny stan grzybków raczej nie nastawia zbyt optymistycznie - owocniki są małe, obsuszone i przemrożone na czubkach główek. Ilości zdecydowanie nie powalają na kolana. Myślę, że w czasie majówki nie ma co liczyć na pozyski zbliżone do ubiegłorocznych. Taki piękny sezon, jak w 2014 roku nastąpi pewnikiem nie wcześniej niż za 5 - 6 lat.
Na koniec odwiedziliśmy znajome piestrzenice, których stan najlepiej pokazuje jak straszliwie sucho jest na Orawie - większość owocników wyglądała tak, jak ten z pierwszej fotki, a tylko nieliczne nieco podrosły i zachowały swój naturalny kolor.
Suszę i nocne przymrozki widać również na skrzypach, które nie sa tak dorodne jak zazwyczaj i mają czubeczki mocno zwarzone mrozikiem.Kiedy opuszczaliśmy Orawę, zaczynało padać. Jeżeli domoczy porządnie wysuszoną ziemię, może za dwa tygodnie pojawi się nowe pokolenie smardzów?
zmartwiłaś mnie bardzo, chyba nie mam po co jechać...
OdpowiedzUsuńIza, grzyby grzybami, ale integracja... :) postaram się przynajmniej na chwile wpaść i mam nadzieje że się zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńIza!
OdpowiedzUsuńA ja myślałem, że się za nami stęskniłaś...
A Ty tylko o grzybach!
Idę się powiesić (na chwilę) z tej rozpaczy!
Paweł (Pawełek)
Iza, a my??? Jakiegoś grzyba do zdjęcia zawsze się wysznupi, a pomyśl tylko o rozkoszy obcowania z menażerią.:)
OdpowiedzUsuń