Pierwsze zetknięcie z gliną Michaś i Krzyś zaliczyli na zajęciach z ceramiki w poprzednim roku szkolno - przedszkolnym. Byli zachwyceni zajęciami i nie mogli przeboleć, że w czasie wakacji glinianych zabaw nie będzie. Przed wyjazdem zakupiłam sporo plasteliny, która jednak jest materiałem mniej doskonałym. Wykorzystali ją bardzo szybko i w natłoku mnóstwa innych atrakcji zapomnieli o glinie. Ale tylko do czasu, kiedy podczas Święta Borówki w Zubrzycy, mieli możliwość, pod okiem specjalisty, ulepienia z gliny własnych naczyń na prawdziwym kole garncarskim.
Pawełek, niewiele się zastanawiając, włączył w domu Allegro, znalazł interesujący nas towar i boskim palcem wcisnął "enter", stając się posiadaczem dwóch pięciokilowych, glinianych "kiełbas". Miał je odebrać w Krakowie i dowieźć nam na następny weekend. Już we wtorek radośnie poinformował dzieci, że glina dotarła. Do piątku usłyszałam ze sto tysięcy razy: "Jak ja się już nie mogę doczekać na tę glinę."
Kiedy nadszedł ten długo wyczekiwany i jakże upragniony moment przybycia glinianego posłańca, chłopcy nawet nie przywitali się z tatą, tylko zanurkowali w czeluściach samochodu w poszukiwaniu swojego skarbu. Kilka chwil później "się działo".
Balkonowy stół (na szczęście przykryty przezornie roboczą folią) zamienił się w pracownię garncarską. Glina i woda, później znów woda i glina... I tak przez całe popołudnie w trudzie i mozole małe łapki tworzyły niepowtarzalne dzieła sztuki.
Niewiele brakowało, a miałabym w swojej menażerii dwa gliniane posągi zamiast dzieci. Na szczęście nie było na tyle materiału, by pokryć ich wystarczająco grubą warstwą.
Na balkonie powstał malowniczy chlewik, który, ze względu na lokalizację, można było zneutralizować kilkoma wiadrami wody. Po tym pierwszym lepieniu z gliny ostrzegłam Pawełka, że jeżeli da dzieciom taki sam materiał w naszym krakowskim domku, to będzie sam doprowadzał mieszkanie do stanu używalności. Na swoje szczęście potraktował ostrzeżenie poważnie.
Samo lepienie garnków to nie wszystko. Później wyroby trzeba wysuszyć (co najmniej tydzień), a następnie wypalić. Ponieważ nie dysponowaliśmy na miejscu piecem do wypalania ceramiki, wykorzystaliśmy palenisko grillowe.
"Glinowi" specjaliści, z którymi się konsultowaliśmy, twierdzili, że w ten sposób nie ma szans na wypalenie. Postanowiliśmy spróbować mimo tych złowieszczych proroctw.
Metodą prób i błędów doszliśmy do tego jak długo i w jakim ogniu mogą być nasze dzieła, aby uzyskać w miarę właściwy stopień wypalenia. Przekonaliśmy się również, że niedosuszona glina pod wpływem wysokiej temperatury może eksploddowac i jest wtedy niebezpieczna.
Wyprodukowaliśmy sporo skorup o wartości archeologicznej, ale udało nam się również wypalić skutecznie kilka przedmiotów, które przechowujemy jako pamiątkę.
Zakupionej gliny starczyło na kilka sesji produkcyjnych. do niektórych włączyłam się aktywnie i nie ukrywam, że się bawiłam równie dobrze jak dzieci.
O lipnickim glinowaniu z ubiegłego roku przypomnieli mi chłopcy kilka dni temu, pytając, czy na wakacje będzie glina. Będzie... I znowu będzie "się działo". :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz