Jakoś w tym roku moja młodsza część menażerii nie może się w pełni rozkręcić rowerowo - po dwóch ciepłych dniach przychodzi kolejne, tygodniowe ochłodzenie, a wtedy moje delikatne stworzonka cierpią okrutnie z powodu zimna i mocnego wiatru. Objadą co najwyżej dookoła bloku i już marudzą, że im łapki przymarzły do kierownic. Nie mogę się już doczekać, kiedy pogoda przestanie nam czynić wbrew i wykorzystuję każdą przychylniejsza naszym planom chwilę.
Wczorajsze popołudnie nas rozpieściło przyjazną temperaturą i przebłyskami słoneczka. Wybraliśmy się do miasteczka rowerowego. Aby tam dojechać, trzeba przedostać się przez kilka odcinków krzywych chodników i przeprawić się przez cztery ulice. Zafundowałam sobie zatem niezłą przebieżkę za szybkimi rowerzystami.
Kiedy uczyłam chłopaków jazdy na rowerach, jawiło mi się, że jak wreszcie opanują i zsynchronizują kierowanie, pedałowanie i patrzenie w jedynie słusznym w danym momencie kierunku, będziemy mogli wybrać się na przejażdżkę każdy na swoim rowerze. Niestety, rzeczywistość okazała się mniej różowa, niżbym chciała. Michał i Krzyś od roku bardzo sprawnie i szybko jeżdżą po prostych alejkach, ale nadal mają problemy z pokonywaniem krawężników, przejść przez jezdnię, górek, a czasem również z hamowaniem. Jedna próba pojechania z nimi na rowerze szybko sprowadziła mnie na ziemię i doszłam do wniosku, że wolę za nimi biegać niż trzymać własny rower jedną ręką, a następnymi czterema ratować dzieci z opresji. Zatem w dalszym ciągu biegam za coraz efektywniej pedałującymi chłopakami.
Zaczęliśmy wczoraj od jazdy zgodnej z przepisami, ale patrzenie na znaki szybko okazało się nudne i Krzychu opracował zestaw własnych zasad, z których najważniejsza brzmi: "Ja jestem zawsze pierwszy i najszybszy". Ta reguła obowiązuje zresztą nie tylko w czasie jazdy na rowerach, ale również przy jakiejkolwiek innej rywalizacji, w której uczestniczy Krzyś. Zakończyliśmy zatem na jeździe pod prąd i złamaniu wszystkich powszechnie uznanych przepisów. Najważniejsze, że zabawa była przednia, a Krzychu wygrał.:)
Michałek i Krzyś nadal jeżdżą na czterech kółkach, chociaż ja uważam, że bez problemu daliby sobie radę bez bocznego wsparcia. Nie chcą jednak podjąć takiego ryzyka. Stwierdziłam, że nie ma sensu zmuszać ich poniekąd na siłę do podjęcia wyzwania, na które najwidoczniej nie są jeszcze gotowi. Pamiętam ubiegłoroczną rozmowę ze znajomą, która ma również dwoje dzieci, nieco starszych niż Michałek i Krzychu. Tamtej wiosny postanowiła rzucić swoje skarby na głęboką wodę i odkręciła boczne kółka. Jej dzieci miały wówczas jazdę dwa w jednym - pierwszą i ostatnią na dwóch kółkach. Przez pół roku nawet słyszeć o rowerach nie chciały.
Moi chłopcy sami zdecydują, kiedy pozbędą się bocznego balastu - nie będę ich do tego zmuszać ani ponaglać, bo jazda na rowerze ma być dla nich przyjemnością, a nie stresem.
Dzisiaj pogoda nas już nie rozpieszczała - do niskiej temperatury dołączyły chmurzyska, wiatr i chwilowe opady śniegu. Trzeba było przeprosić się ze schowanymi już w czeluściach szafy zimowymi kurtkami i rękawiczkami. Byliśmy zmuszeni przełożyć oficjalne otwarcie stajennego sezonu grillowego na późniejszy termin. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz