W czwartek, wczesnym przedpołudniem odebrałam telefon od mojego grzybowego przyjaciela Zibiego i usłyszałam: "Dorotka, kombinuj jak to zrobić, żebyś jutro była u mnie - u kolegi, w jego prywatnym lasku jest żółto, grzybów nie do wyniesienia! Ja jestem chory i nie dam rady pozbierać." Ponieważ do takich wieści w wydaniu Zibiego podchodzę nad wyraz ostrożnie (znam jego wybitne zdolności w zakresie koloryzowania ilości, jakości, wielkości grzybków), więc zaczęłam wypytywać o szczegóły. Decyzja zapadła.
W czasie, kiedy ja rozmawiałam z Zibim, z Warszawy do Krakowa pomykała ciocia Iza (Smaczna Pyza) z wujkiem Marcinem. W piątek miałyśmy z Izą poszaleć leśnie i grzybowo. Las już co prawda wybrałam wcześniej, ale wobec perspektywy "grzybów nie do wyniesienia", plany można było zmienić... Telefon do Izy, czy chce pazerniaczyć, telefon do Pawełka, czy rano zawiezie dzieciaki do szkoły... Wszystko układało się pomyślnie; można było się szykować na wyjazd.
Miałyśmy wyjechać bladym świtem, ale świt się nieco spóźnił, więc przez Kraków przemknęłyśmy jeszcze w ciemnościach. Niebo było wygwieżdżone, a świat zmrożony porządnym przymrozkiem. Oprócz podziwiania wschodu słońca, obserwacji pniaków przydrożnych (a nuż na którymś już boczniaki wyskoczyły), zastanawiałyśmy się, ile z tego, co mówił Zibi, jest prawdą.
Od połowy drogi utrzymywaliśmy z naszym "przewodnikiem" ciągłą łączność - umówiliśmy się po drodze, bo nas Zibi nie chciał pozarażać. Po powitaniu z odległości trzech metrów, ruszyłyśmy z Izą za pędzącym w stronę lasu Zibiowozem.
Kiedy zaparkowaliśmy przed małym laskiem i Zibi zobaczył, że mamy "tylko" pięć koszyków, stwierdził: "Za mało!" Pokrzykując na mnie i Izę, żebyśmy się do niego nie zbliżały, ruszył między równo zasadzone drzewa.
Pod nogami pojawiły się pierwsze maślaki żółte i lepkie (szare), ale Zibi nie pozwolił się przy nich zatrzymać, wołał nas dalej.
I doprowadził do miejsca, gdzie stanęłyśmy jak wryte z rozdziawionymi paszczami - dla samego tego widoku warto było przejechać tę setkę kilometrów. Zibi był w pełni usatysfakcjonowany widząc nasz zachwyt. O to zrobienie wrażenia mu chodziło.
A ja musiałam mu zwrócić honor - rzeczywiście na ściółce było żółto. Czy "nie do wyniesienia", miało się dopiero okazać. Widok cudny. Oczywiście Zibi nie omieszkał stwierdzić, że gdyby tylko był zdrowy, nie zobaczyłabym ani śladu po tych grzybkach. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, upewniłam się, że właściciel lasku wie, że mamy tam z Izą buszować i Zibi pojechał do domu, aby chorować, a my przystąpiłyśmy do dzieła.
Najpierw oczywiście zdjęcia - ogólne, szczególne i szczegółowe. W życiu nie widziałam tylu borowców dętych w jednym miejscu i nigdy dotychczas ich nie zbierałam.
To stosunkowo rzadki gatunek, znajdujący się pod częściową ochroną. Co to oznacza? Dla nas w tym momencie znaczyło tyle, że możemy te grzybki zebrać do swoich koszyków. Grzyby rosły na terenie prywatnym, w lasku nasadzonym przed laty rękami właściciela, więc w myśl przepisów stanowiących o ochronie częściowej, była to miejscówka zdecydowanie pozyskowa.
Po sesji zdjęciowej przystąpiłyśmy z Iza do pracy. Ręce marzły, bo mimo słońca na niebie, było zimno, a dodatkowo piździło, jak to zwykle w kieleckim.
Taki zbiór w jednym miejscu w pierwszej chwili wydaje się czymś cudownym, w drugiej staje się nudny. Dlatego tez co chwilę odrywałyśmy się od koszenia, aby kawałek się przejść, cyknąć kolejne fotki, rozprostować kości.
Mimo tych przerw koszyki szybko się zapełniały. Szybko tez doszłyśmy z Iza do wniosku, że nie będziemy miały problemu z wyniesieniem tego, co miało być "nie do wyniesienia".
W tym malutkim lasku rosły nie tylko borowce, ale również cała masa innych grzybów, zarówno tych jadalnych, jak i tych do podziwiania.
Najwięcej, oprócz borowców, było maślaków szarych (maślaków lepkich). Chciałyśmy ich trochę pozbierać, żeby zrobić jakieś danie tylko z nimi, ale się nie udało, bo większość szarych maslaków miała już swoich lokatorów.
Rosły też maślaki żółte.
I maślaki zwyczajne.
Dopiero chodząc w poszukiwaniu maślaków zrobiłam dokumentację środowiska, w którym rosły tak liczne gatunki grzybów.
Cały ten lasek ma raptem hektar powierzchni i znajduje się na tyłach gospodarstwa. Drzewostan jest urozmaicony - widać, że ten, kto sadził drzewa, miał sporo fantazji w tym zakresie. Może właśnie dzięki temu pojawiło się tam takie bogactwo gatunkowe grzybów.
Jakby mało było borowców i maślaków, trafiły nam się jeszcze przepiękne łuszczaki. Nie można ich było zostawić w lesie.;)
Z gatunków niepozyskowych najliczniej reprezentowane były łopatnice żółtawe - małe, niepozorne, ale bardzo interesujące grzybki.
Nie brakowało tez muchomorów, purchawek wszelakich i czasznic.
Obeszłyśmy ten mały lasek z dziesięć razy i przy każdym okrążeniu wpadało nam coś ciekawego w oko. Ale trzeba było wracać. Droga z Buska do Krakowa zajęła nam mniej czasu niż przejazd przez miasto, mimo iż w drodze miałyśmy jeszcze przystanki przy wypatrzonych z samochodu ciekawostkach.
Jesteśmy już po pierwszych próbach smakowych z borowcami. Wypadły bardzo pozytywnie.
No wreszcie tego lata udało Ci się napełnić koszyki.
OdpowiedzUsuńToż już jesień mamy! W tym roku z zapełnieniem koszyków raczej nie było problemu.
UsuńI znowu Dorotko grzyby o których nigdy nie słyszałam,zadziwiana jestem w tym roku takimi gatunkami iż uważam się teraz za ignorantkę w sprawie grzybów,miłego weekendu
OdpowiedzUsuńTo już znasz Ewo parę nowych dla siebie gatunków. I zapewne jeszcze trochę takich nieznanych poznasz. Ja prawie po każdym wyjściu do lasu poznaję coś nowego.:)
UsuńOjeeeeeeeej!!! Ojeeeeeeeeeeeeeej!!! Wow!!!!
OdpowiedzUsuńA u nas NIC..... ZERO, WIEEEELKIE ZERO .....
Brzęczymucha
Podobnie jak w wielu miejscach. My miałyśmy kupę szczęścia po prostu.:)
UsuńBrawo Dorotka u mnie tylko borowiki ceglastopore kanie maslaki i prawdziwki ale tylko miejscami nie raz przekraczaja po 30 sztuk w jednym miejscu :)
OdpowiedzUsuń30 borowików w zasięgu wzroku to też piękny widok.:) Z pewnością nie przeszłabym obok obojętnie.;)
UsuńJa spotykałem te grzyby na Roztoczu -ja kojarzyłem je z maślakami -teraz wiem że to -borowiec dęty - nie znaliśmy ich nazwy - obok rosły maślaki - a te borowce często były w takich rowach - nie zbieraliśmy ich - bo często były robaczywe -nawet małe - ale wtedy nie było deszczu - Maślaki modrzewiowe - żona ich nie lubi bo bardzo trudno schodzi z nich skórka --Pozdrawiam Serdecznie
OdpowiedzUsuńTe nasze borowce również rosły w sąsiedztwie maślaków. A na maślaki modrzewiowe jest inny sposób - wrzucasz je do 8% roztworu soli na 5 - 8 godzin, przepłukujesz wodą i cały śluz z kapelutków znika. Nie trzeba już zdejmować skórki.:)
UsuńBorowce dęte - sprawdziłem w internecie- szczególnie fotografie- i to te same które spotkaliśmy w okolicach Zwierzyńca - i Hedwiżyna- Powiat Zamość i ta druga miejscowość w powiecie Biłgoraj - tu na terenach dawnej kopalni piasku - na takich skarpach -Szczęśliwej nocy Pani życzę
OdpowiedzUsuńByłam raz w Biłgoraju - stamtąd przywiozłam do Krakowa naszego konika Ramzesa. Wtedy w okolicznych laskach było zatrzęsienie maślaków zwyczajnych i kań. Ogólnie bardzo ładny teren, tylko ciut daleka z Krakowa. Miłej niedzieli życzę.:)
Usuńpiękna wyprawa i taka obfita w kolejny gatunek
OdpowiedzUsuńZ tą obfitością dłuuugo trzeba było powalczyć.;)
UsuńBusko Zdrój to też fajna miejscowość i okolica- nie tylko ze strony grzybów -Pozdrawiam Serdecznie
OdpowiedzUsuńPonidzie ma swój urok, ale nie ukrywam, ze najczęściej bywam tam z powodu grzybów.:)
UsuńCzłowiek o pseudonimie Zibi -udziela się na forach grzybowych prawda ?Dużo ciekawostek opowiada-
OdpowiedzUsuńTen sam. Ogólnie ciekawy i unikatowy egzemplarz.;)
UsuńDzięki Królowi Ponidzia miałyśmy obie mnóstwo radochy z focenia i zbierania. To była udana wycieczka pod każdym względem :)
OdpowiedzUsuńNie mówiąc już o radości obrabiania...;)
Usuń