Na lipnickim podwórku zawsze dzieje się coś ciekawego. Dzisiaj na naszym parapecie zameldował się podlotek, według mojego oznaczenia, kopciuszka zwyczajnego. Mam nadzieję, że nie dałam plamy i nie pomyliłam go z jakimś innym, mniej lub bardziej podobnym pierzastym.
Na podwórku są dwa gniazdka. Jedno we wnęce murowanego domu, a drugie na belce w niedawno postawionej, drewnianej wiacie. W tym pierwszym gnieździe pisklaki odchowały się już kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat. W tym roku też były, ale wyfrunęły już jakiś czas temu, przed naszym przyjazdem na wakacje. W drugim miejscu gniazdko powstało po raz pierwszy. Kiedy przyjechaliśmy do Lipnicy, dobiegały z niego piski małych ptaszków, a rodzice latali tam i z powrotem, nosząc im jedzenie.
Pawełek miał nawet zamiar wspiąć się na drabinkę i zrobić zdjęcia mieszkańcom gniazda, ale odradzałam mu zbytnie zbliżanie się do młodych. Odłożył akcje focenia pisklaków na nastepny dzień, a później chyba o nich zapomniał.
Dzisiaj panował od rana spory ruch w okolicy gniazda, bo przyszedł kot Krecik od sąsiadów i wyczaił gniazdko. Kręcił się w pobliżu, a dorosłe ptaki latały nad nim głośno krzycząc i odganiając go od gniazda. Krecik zrezygnował z dalszego obserwowania ewentualnego łupu i zapanował spokój.
W porze obiadowej, Krzyś pochłaniał drugie danie na balkonie, a ja szykowałam jeszcze porcję dla Michała. Nagle Krzychu wpadł do kuchni jak bomba i wrzasnął:"Chodź! Chodź natychmiast!" Przeraziłam się, ze coś się komuś stało i wypadłam na balkon, a Krzyś tylko wyciągnął rękę i już szeptem powiedział: "Patrz!" Na parapecie siedział wystraszony podlotek. Zajrzałam do gniazda - było puste. Znaczy się, że to nie jedno pisklę wypadło, tylko rodzice wyprowadzili całą gromadkę.
Wzięłam aparat i zrobiłam parę zdjęć naszego gościa. Nie pozwoliłam dzieciom na dotykanie ptaszka, chociaż bardzo chciały to zrobić. Chłopcy martwili się, co się stanie z maluszkiem i najchętniej zabraliby go do domu i zaopiekowali się nim. Wyjaśniałam, że to nie ma sensu, bo pewnie tutaj rodzice do niego przylecą.
Urządziliśmy polowanie na muchy i próbowaliśmy nakarmić ptaszka. Nie chciał wziąć jedzenia z palców, ale pozostawione na parapeci muchy zniknęły, więc chyba je zjadł.
Kopciuszek przesiedział na parapecie ze trzy godziny. W tym czasie przemieszczał się i próbował wejść do domu przez szybę. W tym czasie nie zauważyłam, zeby przyleciała do niego mama.
Kiedy po raz kolejny wyjrzałam, żeby sprawdzić jak się ma, ptaszyna rozłożyła skrzydełka i z wyraźnym trudem wzbiła się w powietrze. A ja byłam pewna, że jeszcze nie umie fruwać! Kopciuszek doleciał do drzew rosnących jakieś 20 metrów od domu i tam wylądował. Mam nadzieję, że dołączył do rodzeństwa i rodziców. Oby miał dużo szczęścia i osiągnął dorosłość.:)
Tak czytam kolejne wpisy i stwierdzam, że macie fajne wakacje! Atrakcji nie brakuje. Pozdrawiam wakacyjnie- Ewa.
OdpowiedzUsuńWszystkiego opisać się nie da, bo czasu by brakło.:) Pozdrawiamy!
Usuń