Michaś i Krzyś mają w tygodniu przydziałowy dzień lenia, zwany też dniem samodzielności. Nie idą wtedy na poranny spacer, tylko kitwaszą się w łóżkach do woli, sami jedzą śniadanie, a później grają na swoich tabletach. Na wieść, że jutro nastąpi taki dzień, reagują entuzjastycznie.:) Ja też lubię te dni, bo wyrywam o świcie do lasu,nie muszę nosić z sobą kanapek ani butelek z wodą i mogę całkowicie oddać się poszukiwaniu grzybów. Tym razem dołączyła do mnie koleżanka Renia. Bardzo chciałam, żeby nacieszyła się grzybowymi znaleziskami, ale idąc do lasu, wcale nie miałam pewności, czy nam się uda zrealizować plan i zapełnić koszyki. Zobaczcie jak to się skończyło.
Wybrałam najbliższy las "za chałupą", czyli stromą Grapę. Kiedy wchodziłyśmy między pierwsze drzewa, panował jeszcze półmrok. Dopiero po chwili na niebie pojawiło się słońce rozświetlające poranne mroczki. Renia zaraz na wstępie wykosiła dwa cudne szlachetniaki. Bardzo się ucieszyłam, bo zależało mi, żeby znalazła chociaż parę sztuk, a poza tym był to dobry znak na dalsze poszukiwania.
A to, co było dalej, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.Borowików rosło mnóstwo. Czekały na nas w miejscach dobrze mi znanych, jak i w takich, w których nigdy wcześniej na szlachetniaki nie natrafiłam. To była prawdziwa uczta dla pazerniaków.:)
Grzybki były w różnym wieku - od maluchów marynaciakowych po staruszki rozsypujące się pod dotknięciem ręki. Aż dziw, że nikt ich wcześniej nie znalazł, bo po lesie chodzi sporo ludzi szukających grzybów i zbierających borówki.
Na okazy innych gatunków trafiałyśmy sporadycznie; las został zdominowany przez borowiki szlachetne.
Ten okaz wyrósł koło pniaka, rozpychając ziemię i kamienie. Mimo, że swoją siłą zrzucił kilka solidnych kamerdolców, nie udało mu się w pełni wydostać na powierzchnię. Tkwił taki pogięty i częściowo przykryty ziemią. Nacięłam brzeg kapelusza i z lekkim zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma w nim lokatorów. Wzięłam się za wydobywanie grzybka z miejsca, w którym wyrósł. Wydostałam go po dłuższej chwili i zabrałam. Był twardy i jędrny. Dopiero w domu okazało się, że bez robali był tylko ten kawałek kapelusza, który nacinałam, żeby sprawdzić stan zdrowia tego okazu. Mogłam go spokojnie zostawić w lesie.
Renia znajdowała kolejne sztuki i zapełniała swój kosz. Cieszyłam się, że może nacieszyć się udanym grzybobraniem i przepieknymi, dorodnymi grzybasami.
Podczas tego porannego wyjścia znalazłam też borowika znacznie ciekawszego od szlachetnych - borowika orawskiego. Susza odcisnęła na nim swoje piętno, więc wyblaknięty kolor kapelusza i liczne pęknięcia upodobniły go bardzo do borowika żółtoporego. Tylko ten intensywne czerwony trzon sugerował, że to może być znacznie rzadszy gatunek. Położyłam się na ściółce i próbowałam zajrzeć mu pod kapelusz, ale było to niewykonalne. Żeby potwierdzić identyfikację, musiałam zerwać owocnik.
Spód kapelusza potwierdził, że to borowik orawski stanął mi na drodze.
Wykorzystałam grzybka do zrobienia przekroju - pierwsze zdjęcie jest zrobione zaraz po przecięciu owocnika, a drugie kilku godzinach. Kiedy jest bardziej mokro, gatunek ten przebarwia się intensywniej i wtedy na przekroju widać wyraźnie niebiesko-siny kolor. Z tego egzemplarza susza wyssała barwę.
Nie myślcie sobie, że codziennie wynoszę z lasu po kopiastym koszu szlachetniaków. Tak dobrze nie ma. Dzisiaj z Michałkiem i Krzysiem wybraliśmy taki las, w którym nie było na czym oka zawiesić. Poniżej cały nasz urobek z trzygodzinnej włóczęgi, która mimo pustego koszyka, była bardzo przyjemna.
Dzisiaj widzieliśmy pierwsze kwitnące wrzosy. To był lekki szok, bo w pierwszej połowie lipca nigdy ich na etapie kwitnienia nie spotkałam. Oby tylko zima nie chciała się spieszyć tak, jak spieszy się w tym roku cała przyroda.
Przez kilka dni będziecie pozbawieni wieści grzybowych z Orawy, bo jutro jedziemy do Krakowa. Ale wkrótce wrócimy i będziemy nadal penetrować tutejsze lasy.:)
Cudowne borowiki,cudowne a ten orawski wow. Fajnie ze wasze koszyczki już po przerwie będą znowu wypełnione różnorodnymi grzybkami,czekam na to
OdpowiedzUsuńJa też czekam, żeby już wyjść do lasu, a te moje śpiochy nie chcą się budzić. Kanapki na spacer im już zrobiłam, zupę ugotowałam, a oni pochrapują. Uściski o poranku!
Usuń