Najbardziej wyczekiwane jest pierwsze pływanie łódką. Chłopcy, choć domęczeni okrutnie drogą i zabawami w porcie "Pod Dębem", obudzili się o wpół do szóstej z pytaniem:"Kiedy wreszcie popłyniemy?" Myślałby kto, że są takimi miłośnikami żeglowania... Wiedziałam, że płynięcie szybko im się znudzi i zaraz zaczną pytać, kiedy wreszcie dopłyniemy do plaży.
Tradycyjnie, w pierwszym dniu żeglowania, opuszczaliśmy Jezioro Nidzkie, aby popłynąć na północ. Tuż po wyruszeniu okazało się, że łódka się "krzywi" i straszy Krzycha, który minę miał nietęgą. A trzeba było pokonać kawałek szlaku wodnego, żeby dotrzeć do zaplanowanego na drugi nocleg portu.
Przed Kanałem Nidzkim zatrzymaliśmy się na chwilę na kotwicy, żeby spokojnie złożyć maszt. Pawełek robi to sam, ale jest mu łatwiej wykonać tę czynność, kiedy nie musi równocześnie sterować. Ja nie zawsze mogę mu pomóc, bo najczęściej wtedy, kiedy trzeba wykonywać jakieś skomplikowane manewry i czynności żeglarskie, dzieci mają sto tysięcy problemów i potrzeb własnych.
Przed Kanałem Nidzkim zatrzymaliśmy się na chwilę na kotwicy, żeby spokojnie złożyć maszt. Pawełek robi to sam, ale jest mu łatwiej wykonać tę czynność, kiedy nie musi równocześnie sterować. Ja nie zawsze mogę mu pomóc, bo najczęściej wtedy, kiedy trzeba wykonywać jakieś skomplikowane manewry i czynności żeglarskie, dzieci mają sto tysięcy problemów i potrzeb własnych.
Tuż przed wejściem do kanału wypatrzyliśmy stojące przy brzegu lamy, więc zrobiliśmy kółeczko, aby dokładniej im się przyjrzeć.
Przez Kanał Nidzki przeprowadził nas łabądek, który towarzyszył nam przez całą długość kanału, dopominając się opłaty "drogowej". Musiał się zadowolić kromką chleba, bo więcej na ten cel nie było.
Po przejściu kanału płynęliśmy dalej ze złożonym masztem w kierunku śluzy Guzianka. Łódka napędzana silnikiem szła równo, bez przechyłów i wszyscy byli zadowoleni - podziwialiśmy dzikie brzegi jeziora i rozkwitające powoli grążele żółte.
Następnym etapem było przejście śluzy. Michaś i Krzyś po raz pierwszy w tym roku pomagali w opanowaniu łódki w czasie śluzowania.
Po przebyciu śluzy Pawełek stawiał maszt, a my z chłopcami poszliśmy do rybackiego sklepu, gdzie zakupiliśmy największego świeżo wędzonego suma. Zjedliśmy na łódce śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Poranne mgły opadły, wyszło słońce, zrobiło się upalnie i duszno. Na domiar złego mocno przywiało i Krzyś zaczął się bać a poważnie - większą część rejsu po jeziorze Bełdany przesiedziałam z nim pod pokładem, przytulając i uspokajając.
Kiedy się trochę uspokoił, pokarmiliśmy kaczki płynące za nami, a chwilę później zaczęliśmy uciekać przed zbliżającą się burzą.
Kilka minut po zacumowaniu łódki, lunęło. Nie wszystkim udało się w porę dobić do brzegu - na jeziorze zostało kilka łodzi szukających szybko schronienia w szuwarach.
Burza przeszła ekspresowo, ale porządnie polało przez pół godziny. Do wieczora mieliśmy jeszcze dwie takie nawałnice. Pomiędzy nimi świeciło słońce i można było dać okup miejscowym łabędziom, pobawić się na plaży i popływać w jeziorze.
U nas też tak leje z czkawą.
OdpowiedzUsuńTo dobrze.:) Będą grzybki jak wrócimy.:)
Usuńnie popisaliście się gdzie zdjęcia z dzisiaj
OdpowiedzUsuńZrzucone, czekają na dogodny moment, żeby wstawić.:) Świętowaliśmy.;)
Usuńco świętujecie dzień dziecka za nami
UsuńNasze dziesięciolecie świętowaliśmy.:) Dzieci w końcu pozasypiały, więc korzystaliśmy z okazji.;)
Usuń