Sobotnie grzybobranie na zboczu Babiej Góry było jak spełnienie marzeń każdego grzybiarza. W piątek po południu dojechał do nas Pawełek i widząc mój pozysk z tego dnia, obrobiony już, suszący się i wpakowany do słoików z marynatą, napalił się na sobotnie grzybobranie tak, że hej! Jako teren łowów zaproponowałam las na Babiej od strony Stańcowej. Pawełkowi to spasowało i oświadczył, że pójdzie daleko do góry, bo tam na pewno będzie grzybów nie do wyniesienia. Nasłuchał się opowieści, jakie na wysokościach wspaniałe prawusy rosną i doszedł do wniosku, ze tam będą na niego czekać. Nie protestowałam i powiedziałam, że nie ma problemu, możemy iść tym razem wyżej niż zazwyczaj.
Dojechaliśmy szybciutko do parkingu i ruszyliśmy w las. Spodziewałam się, że przy sobocie parking będzie pełen samochodów, ale pod tym względem spotkała nas miła niespodzianka - stały raptem trzy auta. Pawełek mało co patrzył pod nogi i pruł do przodu tak, że nie nadążyliśmy za nim, bo chłopcy co chwilę prosili albo o kanapkę, albo o picie... Zawsze tak jest. Trzeba się zatrzymać, wyjąć z plecaka, co potrzeba, schować im bluzy, kiedy się zrobi cieplej... W efekcie dość szybko straciliśmy kontakt wzrokowy z Pawełkiem, a wkrótce zanikł również kontakt głosowy. Powiedziałam Michałkowi i Krzysiowi, że nie będziemy się z tatą ścigać i pójdziemy sobie spokojnie stałą trasą, z której odbijemy w górę przy strumyku.
Szliśmy i znajdowaliśmy przepiękne szlachetniaki. Koszyk stosunkowo szybko się zapełniał. Innych pozyskowych grzybów było niewiele, ale borowików szlachetnych nie brakowało. Były przepiękne! Młode, jędrne, twarde. W nasłonecznionych miejscach widać było, że susza powoli zaczyna dawać im sie we znaki - kapelusze zaczynały pękać tworząc charakterystyczne kwiatowe formy.
Kiedy doszliśmy do punktu, w którym zaplanowane było odbicie w górę, koszyk już nieźle mi ciążył. Miałam nawet zamiar darować sobie wychodzenie wyżej, ale chłopcy uparli się, żebyśmy wyszli chociaż trochę i poszukali taty. Wdrapaliśmy się więc jeszcze jakieś 300 metrów pod górę. Na tej wysokości nie natrafiliśmy już na ani jednego borowika, z czego wynikało, że obecnie tam nie rosną. Zaczęliśmy nawoływać Pawełka, ale nie było żadnego odzewu. Krzyś się rozpłakał, bo doszedł do wniosku, że tata się zgubił na zawsze i nigdy się nie znajdzie. Michał, pocieszając brata, stwierdził, że może znajdzie się jutro.:) Uspokoiłam chłopaków, że tata na pewno trafi do samochodu, więc możemy spokojnie schodzić w kierunku parkingu, penetrując znane nam miejscówki.
Zanim dotarliśmy do auta, koszyk był wypełniony po brzegi. Przekładałam grzybki tak, żeby lepiej się wpasowały, czyli żeby koszyk pomieścił więcej.
Krzyś szalał. Biegał, pokrzykiwał i wyciągał coraz to piękniejsze okazy. Michałkowi też parę sztuk wpadło w łapki.
Doszliśmy do samochodu. W tym samym czasie dotarł do niego Pawełek. Okazało się, że na wysokościach, jakie osiągnął, nie czekały na niego stada prawdzikusów, jakie sobie wymarzył. W koszyku miał ledwie przykryte dno, ale był zadowolony ze spaceru. Trochę go ochrzaniłam, ze nas tak porzucił w lesie goniąc za iluzją, ale bardziej się cieszyłam, że się odnalazł cały i zdrowy.
Dałam chłopakom kasę na lody i zostawiłam ich przy budce z wyszynkiem, a sama poszłam jeszcze w las, w miejscu, którego nigdy nie penetrowaliśmy. Nie wzięłam ani koszyka, ani nawet nożyka, bo nie liczyłam na znaleziska. Tymczasem trafiłam na prawdziwy borowikowy raj. Żal mi było zostawiać to całe odkryte dobro i lecieć po koszyk, więc długo się nie zastanawiałam - zdjęłam koszulkę, i zaczęłam w niej układać kolejne grzybki. Zgorszenia nie siałam, bo miałam na sobie jeszcze kamizelkę.;) Koszulka szybko się napełniła. Wzięłam jeszcze dwa prawusy do ręki, ale więcej zabrać się nie dało. Poszłam w kierunku zajadających lody chłopaków i wzywałam pomocy. Pierwszego usłyszałam Michałka, który oznajmiał wszystkim, że mamę goni niedźwiedź i trzeba ją ratować. Doszłam jakoś z koszulkowym pozyskiem. Pawełkowi i Krzysiowi zaświeciły się oczy, kiedy powiedziałam, ze tam jeszcze zostały grzyby. Szybciutko oczyściliśmy to, co przyniosłam, zostawiliśmy dotychczasowy zbiór pod opieką Michała, który już nie chciał iść do lasu i poszliśmy ponownie w nowo odkryte miejsce. Właściwie to poszłam ja i Paweł, a Krzyś pobiegł. W ciągu pół godzinki dopełniliśmy Pawełkowy koszyk. To było wspaniałe borowikowanie.:)
Oprócz szlachetniaków, trafiło się nam również kilka borowików górskich. Zdjęć ze spaceru nie mam zbyt wiele, bo po raz kolejny sprawdziła się zasada - im więcej grzybów do koszyka, tym mniej fotek.
Z borowikowatych las zasiedlają niezmiennie borowiki żółtopore. Młode owocniki trafiają się sporadycznie, ale takich wyrośniętych gigantów jest pod dostatkiem.
Na chwilę zatrzymałam się też przy uroczych muchomorach.
Obowiązkowy był też przystanek przy słynnej babiogórskiej rurze, w której Michaś i Krzyś jeszcze się mieszczą, ale już dość trudno im się w niej poruszać na czworakach. Za rok mogą się zaklinować.:)
Sobotni zbiór obrabiałam prawie do wieczora, ale z takimi pięknymi grzybami to była prawdziwa przyjemność. Chyba na następne tak wspaniałe grzybobranie trzeba będzie trochę poczekać, bo w niedzielę i poniedziałek grzybków było już zdecydowanie mniej. Przydałoby sie nam trochę deszczu, bo ściółka w lesie jest już mocno wysuszona.
Wspaniałe grzybobranie! Gratuluję, Darz Grzyb! ����
OdpowiedzUsuńPaweł Lenart
Miały być buźki, a wkleiło jakieś znaki zapytania. :))
OdpowiedzUsuńPaweł Lenart
Darz Grzyb Pawle! I buźka :)
UsuńDorotko fantastyczna wyprawa, prawusy jak malowane.gratuluję.😗😗😗😗
OdpowiedzUsuńDzięki Elu! Szczerze życzę takich grzybów każdemu grzybowemu maniakowi.:)
UsuńRewelacja,piękne prawdziwki.I tak dużo zdjęć zrobiłaś chociaż ja uwielbiam jak robisz widoki gór lub łąk.Macie przyjazne miejsce do obróbki grzybów,można pięknie ułożyć czyścić.Dorotko przyjechała na urlop z Norwegii moja koleżanka,urodzona pod lasem i uwielbiająca zbierać grzyby.Poleciała w swoje miejsca grzybowe i zero,nawet żadnego niejadalnego nie znalazła,jakby zmiotła wszystko wichura,nie ma nic.Jest u nas taka straszna susza że nie wiem jak to będzie z warzywami i owocami.Trawa na moim podwórku jest żółta.Jak mi dobrze jak z wami wędruję po zielonych lasach i w tak doborowym towarzystwie.Pozdrawiam czwóreczkę,zbiory fantastyczne
OdpowiedzUsuńU nas też się robi coraz bardziej sucho. Na razie jeszcze cokolwiek rośnie, ale jak nie popada w ciągu najbliższych dni, to będzie kres pięknych grzybobrań. Postaram się o więcej fotek krajobrazowo-leśnych.:) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń