Jadąc o poranku na Ponidzie, wśród gęstej mgły, miałyśmy z ciocią Izą wrażenie, że na przydrożnych pniakach majaczą znajome zarysy czegoś grzybowego. A co może rosnąć jesienią na ściętych pniakach? Oczywiście boczniaki! Radowały się zatem nasze dusze na spodziewane pazerniactwo u Zibiego, a także na spodziewane dopełnienie bagażnika (w zamyśle, pięć zabranych koszyków miało być już pełnych) boczniakami pozyskanymi w drodze powrotnej. Plan był gotowy - wracamy z prędkością patrolową i dokonujemy skrupulatnego oglądu przydrożnych miejscówek. Droga nie jest tam zbyt ruchliwa, więc rosnące przy niej grzybki spokojnie nadawałyby się do konsumpcji. A przeciez wiadomo wśród grzybiarzy, że z samochodu można wytropić całkiem ciekawe znaleziska.:)
Kiedy zatem napełniłyśmy koszyki borowcami, maślakami i łuszczakami, ruszyłyśmy w drogę powrotną, realizując nasz plan. Nie muszę chyba dodawać, że humory nam dopisywały, a perspektywa dalszego pazerniaczenia (wizja boczniaków wciąż nam towarzyszyła), dodatkowo wpływała na doskonałe samopoczucie.
Wtem, w przydrożnym rowie mignęła nam kępka czegoś złocistego. Nie mogłam dać po hamulcach w miejscu, bo jakiś ciężarek siedział nam na ogonie (wszak prędkość miałyśmy dostosowaną do wypatrywania grzybów). Zjechałam na pobocze parę metrów dalej i ruszyłyśmy w stronę wypatrzonych grzybków. Jeszcze skok do rowu i oglądałyśmy znalezisko z bliska. Trzeba je było zidentyfikować...
Po głowie pałętały mi się kolejno "półnazwy" - złotak, wspaniały, wielki, złocisty i coś tam jeszcze. Jakoś nie mogłam sobie połączyć tego w jedna całość. Izie też nic mądrzejszego do głowy nie przychodziło, wiec przystąpiłyśmy do profesjonalnego oglądu i focenia. Ponieważ grzybki były ładne i miały bardzzo przyjemny zapach, spróbowałam kawałek - po wstępnej cierpkości, zrobiło mi się gorzko, więc stwierdziłyśmy po pierwsze, że grzybki są niejadalne. W związku z tym, owocniki nie zerwane do oglądu, pozostały na miejscu wzrostu.
Kiedy sadowiłyśmy się na powrót w samochodzie, zadzwonił Zibi z pytaniem, czy już jedziemy, czy też jeszcze kosimy w jego lesie. Powiedziałam mu oczywiście o naszym znalezisku z rowu i dzięki temu zagadka się rozwiązała szybciej niż myślałyśmy. Nasz wypatrzony po drodze grzybek to był łysak wspaniały!
Oczywiście Zibi nie omieszkał mnie zrugać przez telefon za brak grzybowej kompetencji i nieumiejętność natychmiastowego oznaczenia łysaka. Nie przejęłam się tym ani odrobinę, bo aż nadto dobrze znam jego sposób pielęgnowania grzybowej przyjaźni.;)
Jedziemy sobie dalej. Wtem Iza krzyczy: "Tam coś było! Chyba boczniaki!" Nie było gdzie stanąć, wiec zrobiłam nawrotkę, porzuciłyśmy samochód po drugiej stronie drogi i znowu do rowu!
Nie były to jednak boczniaki, lecz twardziaki tygrysie. Tym razem doskonale wiedziałyśmy, co nam się udało wypatrzeć. Przy foceniu twardziaków dostałyśmy z Izą totalnej głupawki i siedząc w rowie zaśmiewałyśmy się, ze oprócz grzybów, w przydrożnych rowach można spotkać najczęściej Smaczną Pyzę i Dorotkę.
Znalezione twardziaki tygrysie też do jedzenia się nie nadają, ale były piękne i warto było sie przy nich zatrzymać.
Kilkanaście kilometrów dalej rozglądałyśmy się za żółciakiem, który mignął Izie w czasie jazdy "do tam". Jadąc z powrotem, miałyśmy go po niewidocznej z naszego kierunku stronie drzewa, ale udało się go zlokalizować, co skutkowało oczywiście kolejnym szlajaniem się po rowie i stromej skarpie.
Żółciak był już podstarzały i twardy, więc został na swoim drzewie w stanie nienaruszonym. Pojechałyśmy dalej i w terenie, gdzie wzdłuż drogi były pnie po ściętych topolach, zwolniłyśmy jeszcze bardziej. To tu miały czekać na nas boczniaki. Okazało się jednak, że to, co widziałyśmy we mgla porannej, to tylko twarde nadrzewniaki. Boczniaków nie było, ale jakoś wcale nie popsuło nam to doskonałych humorów.
Od łażenia po przydrożnym rowie zaczęło się również sobotnie, popołudniowe grzybobranie. Jechaliśmy wtedy całą banda, na dwa samochody, więc zatrzymywanie się przy drodze było nieco utrudnione, ale daliśmy radę. Do oglądu żółciaka przydrożnego oprócz mnie i Izy wypadł również Krzyś, który miał wielką ochotę na pozysk. Tym razem jednak grzybek wyrósł przy dość ruchliwej drodze, więc, mimo iż był jeszcze w wieku konsumpcyjnym, pozostał na miejscu. O dalszych losach sobotniej eskapady poczytacie wkrótce.:)
to był wspaniały weekend, grzybowo i towarzysko :) dzięki!
OdpowiedzUsuńDzięki, że przyjechaliście przez te wszystkie remontowane drogi.:) Jakbyś nie miała Iza z kim połazić po rowach, to ze mną zawsze możesz.
UsuńDzięki za spacerek.Te grzyby trujące ależ jakie piękne,znowu nowe gatunki a Zibi otrzaskany w grzybach wow.Fajnie mi było z wami pohasać po lesie,pozdrawiam Dorotko i panią Izę
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy serdecznie!
Usuń