Ściągnęłam chłopaków z łóżek najwcześniej jak się dało. Wychodzenie z domu było o jedną trzecią szysze, bo nie trzeba było czekać na Pawełka, który żegluje sobie po mazurskich jeziorach i odpoczywa od naszego towarzystwa. Zapakowaliśmy pół bagażnika koszykami, drugie pół prowiantem na cały dzień i o 6.30 wyjechaliśmy w drogę na Orawę. Jechało się cudownie - mały ruch, chłopcy zajęci pałaszowaniem kanapek, które najbardziej, nie wiedzieć czemu, smakują im w podróży. W Podwilku wpadliśmy w tumany mgły i trzeba było włączyć światła przeciwmgielne - takie powitanie zgotowała nam moja ukochana Orawa. Przebijając się przez opary opuściliśmy asfalt i zaczęliśmy się turlać polną drogą. Mgła odeszła precz w ciągu pięciu minut i słońce zaczęło operować z letnią jeszcze mocą. Mimo to powietrze było rześkie i przyjemne. Nakazałam chłopakom rozglądanie się po łąkach za kaniami - kiedy rosną, widać je doskonale na sporą odległość, jak się jedzie samochodem.
Kaniutek jednak nie udało się dostrzec. W zamian, z przydrożnego rowu wyskoczyły nam pod koła czerwone pałki koźlarzy. Mieliśmy się w tym miejscu nie zatrzymywać, ale los chciał inaczej.:) Zatrzymałam się na poboczu. Założyliśmy z Krzychem gumowce (Michaś stwierdził, że mu zimno i zostaje w samochodzie) i zaczęliśmy penetrację małego zagajnika. Efekty były nadspodziewanie dobre - oprócz kozaków trafiły się trzy całkiem zdrowe podgrzybasy. Wkrótce Krzysiowy koszyk był niemal pełny!
Krzychu, podekscytowany znaleziskiem, pokrzykiwał radośnie, ze ma już pełny koszyk, podczas gdy Michaś nie znalazł ani jednego grzyba. Michałek oczywiście nic, ale to nic się nie przejął przytykami brata i nadal myślał o swoich konstrukcjach albo innych wynalazkach.
Wsiedliśmy do samochodu i w doskonałych nastrojach ruszyliśmy dalej, w stronę docelowego lasu. Nie dane nam było ujechać daleko - parę metrów od drogi mignął mi zarys siedzunia jodłowego. Znowu się zatrzymałam. Powiedziałam chłopakom, że wyskoczę tylko pofocić i zaraz jedziemy dalej. Krzyś jednak bardzo chciał iść ze mną, więc przedarliśmy się przez pokrzywowe zarośla i oczom naszym ukazał się przepiękny, dorodny egzemplarz siedzunia jodłowego.
Zrobiłam zbliżenia na końcówki "listków" owocnika, żebyście mogli porównać ich wygląd z siedzuniem sosnowym. W tym roku gatunek ten rośnie wyjątkowo obficie - spotkałam go już w kilkunastu miejscówkach, co nie zdarza się zbyt często. Przypominam też, że gatunek ten, w odróżnieniu od siedzunia sosnowego, jest nadal pod ochroną.
Krzyś oczywiście musiał zapozować do zdjęcia z siedzuniem, bo nie byłby soba, gdyby tego nie zrobił.:)
Ujechaliśmy znowu kawałek, kiedy na poboczu drogi łapał stopa ten gość z fotki. Jakże było nie stanąć i nie zabrać jegomościa do koszyka??? Piękny, twardy, jędrny... Włożyłam go bez czyszczenia do jednego z pustych koszy. Gdy dotarliśmy do docelowego lasu, zabrałam się za niego i okazało się, że mimo swej jędrności musi pozostać w lesie, bo robactwo wydrążyło w nim kilka szerokich korytarzy. Smutno mi się zrobiło, ale z optymizmem podbudowanym przydrożnymi znaleziskami, ruszyliśmy w las.
Dzięki! Zobaczysz jutro, co było dalej - w lesie, który poznałeś.:)
OdpowiedzUsuńtak wam zazdroszczę tych wypadów,z powodu choroby ja już lasu nie widziałam z 5 lat a grzybobranie uwielbiam,pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy serdecznie! Życzę, żeby mimo wszelkich przeciwności, udało się Pani odwiedzić las.:)
UsuńA powiedz, jak się zabrać za czyszczenie takiego siedzuna? Poczytałam o nim sporo, również u Ciebie na blogu, przyniosłam dzisiaj jednego z lasu i... chodzę wokół niego jak pies wokół jeża. Nijak się do niego zabrać nie mogę - płukać go, czy na sucho czyścić (będzie problem, bo w lesie lało i szmaciak jest mokry)? Rozumiem, że raczej podzielić go na części, bo ciężko się przy takiej bryle dostać "do środka"...
OdpowiedzUsuńPomocy! :))
Właśnie skończyłam obróbkę dzisiejszego pozysku.:) Na sucho nic nie zdziałasz - trzeba podzielić na cząstki, zamoczyć w letniej wodzie; najlepiej co najmniej na kwadrans, żeby żyjątka zamieszkujące koronę grzybka zdążyły się ewakuować (czasem jest ich sporo - małe ślimaki, owady). Po namoczeniu każdy kawałek trzeba wypłukać pod bieżącą wodą. Jest to czasochłonne i pracochłonne, ale dla smaku tego grzybka warto.:) Dopiero teraz oderwałam się od roboty i włączyłam kompa; dlatego nie odpowiedziałam wcześniej.:)
UsuńDziękuję za pomoc! Siedzunia na razie tylko podzieliłam i czekałam na dalsze wskazówki - bardzo mi pomogłaś, teraz już wiem, jak się do niego zabrać!
UsuńWreszcie będzie można go przetworzyć. :))
Nie ma za co! Życzę smacznego!:)
Usuń