Podczas marcowej foto-wizyty w Jaworznie, kiedy oglądaliśmy przepiękne kielonki błyszczące i pierwsze smardzowate, Michałek i Krzyś byli niepocieszeni, bo nie udało im się spotkać i pobawić z koleżankami - Mają i Nelą, które w tym dniu uczestniczyły w turnieju tanecznym i nie mogły pójść z nami do lasu. Dlatego kolejny wyjazd do Jaworzna zaplanowaliśmy na dzień, kiedy ulubione dziewczyny moich chłopaków miały wolne od tańców. Mieliśmy iść wszyscy razem do lasu, a później wpuścić dzieciaki na plac zabaw, żeby wyszalały się do woli. Pogoda jednak, jak to dość często w tym roku bywa, obdarowała nas kwietniowymi śnieżycami, przeplatanymi ulewami i momentami pełnego słońca. Dziewczyny przy tej aurze wolały zostać w domu niż wałęsać się po krzakach. Zapadła zatem decyzja, że chłopcy pójdą tylko na pierwsze miejscówki, a później pobawią się z dziewczynkami w domu, pod opieką cioci Iwonki.
Kiedy dojechaliśmy na osiedle, na którym mieszkają nasi jaworzańscy znajomi, gospodarz - nieoceniony Paweł, wybiegł na parking, a Iwonka machała do nas z balkonu. Chciałam jak najszybciej do lasu, bo pod powiekami miałam smardzowe widoki sprzed roku i miło byłoby je odnowić w realu. Tymczasem nasz gospodarz zapytał, czy mamy jakiś koszyk... Po chwili zastanowienia przypomniałam sobie, że przecież zapakowałam prowiant na drogę do koszyka właśnie. Paweł odparł tylko, że to dobrze i dodał, ze znalazł miejskie miejscówki smardzów, które będzie można pozyskać w świetle prawa i z czystym sumieniem. Bez zastanowienia ustalilismy, że najpierw podjedziemy na te miejskie smardze.
Sprawa nie była łatwa - najbliższe miejsce z setkami smardzów znajdowało się na terenie zakładu energetycznego, pilnowanego przez ochroniarza. Zadzwoniłam do bramy zamkniętej na wielką kłódkę wiszącą na grubym łańcuchu. Z budki wyszedł powoli umundurowany ochroniarz. Zaczęłam mu tłumaczyć o co nam chodzi, czyli przekonywać go, żeby wpuścił nas za bramę. Patrzył na mnie najpierw, jakbym przybyła z kosmosu, a kiedy zaczęłam wyjaśniać, co to sa smardze i czemu chcemy je mieć, patrzył jakby mi wyrosły zielone czułki, a obok stał zaparkowany statek kosmiczny.
Ochroniarz stwierdził, że to musi być prowokacja, bo to niemożliwe, żeby ktoś z Krakowa przyjechał do Jaworzna po to tylko, żeby zbierać jakieś grzyby i to na terenie chronionym przez niego - pana sytuacji. Wezwałam na odsiecz Pawła - rodowitego jaworzanina i wspólnymi siłami namówiliśmy ochroniarza, żeby poszedł zobaczyć smardze rosnące w jego ogródku. Śmialiśmy się z Pawłem, bo ochroniarz chodził między smardzami i ich nie widział, a do nas się śmiały z odległości kilku metrów. Wreszcie pan ochroniarz, nakierowany przez nas, zobaczył jednego grzybka i go zerwał. Nie mógł się nadziwić, że coś tak paskudnego chcemy pozyskiwać.;)
Smardze zobaczył, tego jednego podał mi przez siatkę, Pawłowi też jednego zerwał i dał, ale kategorycznie odmówił wpuszczenia nas za ogrodzenie. nie dał się też namówić do pozbierania nam tych smardzów, które uda mu się zobaczyć... Straszny z niego był służbista, ale może naprawdę bał się, ze straci pracę. Na dowód swojej czujności, sfotografował nasz samochód (zza ogrodzenia oczywiście) i niestety musieliśmy pożegnać co najmniej setkę smardzów pilnowanych przez Cerbera.:(
Ale nic straconego - czekały na nas smardze w parku. Pierwsze, na które trafiliśmy, wyrosły pod stertą worków ze śmieciami... Na zdjęciu widać trzy, ale kiedy podniosłam worek, były pod nim jeszcze dwa przygniecione maluchy.
Trafił się też zamaskowany smardz stożkowaty udający, że wcale taki nie jest. Owocniki tego gatunku nieraz mają właśnie taki, kulisty kształt.
Chłopcom, a zwłaszcza Krzysiowi, doskonale zbierało się dobrze widoczne i znajdujące się na niewielkiej przestrzeni grzybki, ale i tak dopytywali, kiedy WRESZCIE będą mogli bawić się z dziewczynkami. Tym razem grzyby przegrały z płcią piękną.;)
Napełniliśmy koszyczek, w którym były kanapki i podrzuciliśmy naszych chłopaków cioci Iwonce. Teraz można było jechać spokojnie na foto-smardzo-zbiory do okolicznych lasów. Byłam tylko z Pawełkiem i Pawłem, więc mieliśmy dużo większe szanse na spenetrowanie sporego terenu niż gdyby towarzyszyły nam dzieciaki.
Paweł, który od ponad miesiąca dogląda regularnie smardzowiska w swojej okolicy, jest już znudzony widokiem kolejnych smardzów, ale dla mnie i dla Pawełka to była prawdziwa uczta dla oczu. Smardze stożkowate w różnym wieku rosły w kilkudziesięciu miejscówkach.
Ten wybrał pozycję horyzontalną. Był chyba tak ciężki, że trzon nie był w stanie utrzymać go w pozycji wyprostowanej.
Oprócz smardzów, były też smardzówki czeskie, niektóre jeszcze w doskonałej kondycji. Większość jednak to już egzemplarze schyłkowe, obumierające.
Paweł pokazał nam również bogate stanowisko mitrówki półwolnej. Owocniki były atlasowe, pokazujące wszystkie cechy gatunku. Widać było po nich, że miały idealne warunki do wzrostu.
Nie zabrakło też naparstniczek stożkowatych. Niektóre z nich osiągnęły imponujące rozmiary, dwukrotnie przekraczające maksymalne dane z atlasów.
Zauroczyły mnie również przecudne piestrzenice kasztanowate - pięknie wybarwione i ogromne. Na terenach górskich nigdy nie dorastają do takich imponujących rozmiarów.
Niektóre miały nawet smardzowe towarzystwo.:)
Całkiem dobrze trzymają się jeszcze czarki.
Rosną czernidłaki błyszczące i lejkówki czerwonawe - nowy gatunek wypróbowany kulinarnie przez Pawła.
W lesie nie czuliśmy zupełnie upływu czasu, bo nie było z nami dzieciaków, które przypominałyby nam, że już pora coś zjeść, odpocząć, wracać... Sporo spóźnieni dotarliśmy na pyszny obiad przygotowany przez Iwonkę, która nie dość, że zapanowała nad czwórką rozrabiaków, to jeszcze przygotowała posiłek dla nas. Serdecznie dziękujemy za królewską gościnę.:)
Do Krakowa dotarliśmy wieczorem. Zamiast grzybami, musiałam zająć się chłopakami, więc smardze poczekały na zjedzenie do następnego dnia.
suszone smardze w słoju przypominają kazdy moment.:)
OdpowiedzUsuńOwocna wyprawa 😊
OdpowiedzUsuńBardzo. Ostatnie zdjęcia robiłam telefonem, bo mi się bateria w aparacie skończyła. A to się zdarza sporadycznie.
Usuńza jednym zamachem tyle gatunków -pieknie
OdpowiedzUsuńPaweł ma przebogate lasy. Wiosenne grzyby rosną u niego wszędzie.
UsuńSuper, świetna wyprawa, Stasinek stanął na wysokości zadania, za rok załatwi przepustkę na teren ochraniany, tego jestem pewien !!!
OdpowiedzUsuńMyślę, ze postara się jeszcze tegoroczne uratować.;)
UsuńJak zawsze.:)
UsuńNareszcie kochana masz koszyczek pełen,tak się cieszę.A Twoje zdjęcia z Pawła lasu wskazują że nie zbiera on smardzy w lesie,obserwuje,fotografuje i nagrywa,nie każdy by się na to zdobył ale ja mu i tak wierzyłam bo przecież nie każdy w to wierzy.Powodzenia Dorotko na majówce,czekam na zdjęcia i życzę udanych zbiorów koszykowych i fotograficznych.Napatrzyłam się dziś na grzybki oj cudnie,pozdrawiam.A jeszcze piestrzenice cudne,w życiu oczywiście nie widziałam,nie jestem pewna czy w naszych mazurskich lasach rosną bo przecież przez lata bym coś tak pięknego zauważyła hmm a może nie zauważałam.
OdpowiedzUsuńJeżeli nie chodziłaś Ewo do lasu wiosną, to mogłaś piestrzenic nie widzieć. One powinny być na Mazurach, bo mają tam sosnowe lasy i piaszczyste podłoże,czyli to, co lubią. Ale jest też możliwe, że w tym rejonie nie rosną.
Usuńpiękne znalezisko!
OdpowiedzUsuńDorota widzisz na to nie wpadłam hii.Byłam czasem wiosną w lesie popatrzeć na zawilce i przylaszczki ale nie szukałam i się nie rozglądałam za grzybami a one przecież tylko wiosną rosną.Teraz wiem dlaczego nie znam tych pięknych grzybów,tych i innych oczywiście,jest takie proste wytłumaczenie a ja na nie nie wpadłam oj ciamajda ja
OdpowiedzUsuńBo to tak jest z nimi - jak się nie wie, czego się szuka, po prostu ich nie widać. Wtapiają się w tło i chowają się przed wzrokiem niewtajemniczonych. Tam, gdzie ja od lat zbieram smardze, rosną w innym środowisku niż u Pawła i wcale nie jest mi łatwo przestawić się na szukanie ich pod drzewami, skoro przez kilkanaście lat znajdowałam je nad brzegami górskich strumieni. Paweł widzi 10, a ja żadnego albo jednego. Zrewanżuję się podczas smardzowej majówki na Orawie.;)
Usuń