Tej niedzieli nie mogłam się doczekać od wtorku, kiedy to umówiłam się z jednym z czytelników mojego bloga na wspólny spacer po jego niezwykłych lasach, w których odkrył w tym roku niezwykłe bogactwo wiosennych grzybów. Moja niecierpliwość podsycana była każdego niemal dnia nowymi doniesieniami o kolejnych odkrytych miejscówkach smardzowych i smardzówkowych. Śledziłam doniesienia pogodowe, mając nadzieję, że nie będzie do niedzieli ani zbyt gorąco, ani nie spadną ulewne deszcze, które mogłyby przyspieszyć naturalną śmierć dobrze już dojrzałych grzybków, które chciałam fotografować.
I wszystko się udało! Pogoda oszczędziła ekstremalnych zjawisk, grzybki czekały, menażeria się cieszyła na wyjazd w nieznane, a ja ładowałam baterie do aparatu i szykowałam wymienne karty pamięci.Teren eskapady był dla nas zupełnie obcy, bo jakoś tak się złożyło, że nigdy nie mieliśmy okazji penetrować lasów na Śląsku.
Niedziela rozpoczęła się słonecznym porankiem. Kiedy chłopcy otworzyli oczy, wszystko było już gotowe do wyjazdu, bo ja nie mogłam dospać i zerwałam się z łóżka sporo przed świtem. Pawełek, widząc mój pośpiech mający na celu jak najszybsze znalezienie się w lesie, zgodził się na jazdę pseudo - autostradą, której jest zagorzałym przeciwnikiem i zdecydowanie woli wlec się prawie polnymi drogami niż stać w korku na ciągle remontowanej i pozwężanej "tzw. autostradzie".
Dojechaliśmy zatem szybko i na skraju lasu byliśmy wcześniej niż nasz przewodnik - Paweł. Michałek z Krzychem ganiali w kółko jak wypuszczone z boksu źrebaki, a ja przeszukiwałam najbliższe parkingu zarośla. Kiedy nadjechał Paweł z córką Mają, ruszyliśmy na smardzowy szlak.
Zostaliśmy poinformowani, że najpierw pójdziemy w rejony, które pod katem występowania smardzów nie zostały jeszcze zbadane, a później dopiero na znane miejscówki. Ucieszyłam się, bo miło jest znaleźć jakieś własne miejsce, a nie tylko oglądać wskazane paluszkiem. Prowadzili Paweł z Pawełkiem (dwóch Pawłów doskonale się od razu dogadało), a ja z dzieciakami zostaliśmy nieco z tyłu (picie, zdjęcie kurtki, coś do zjedzenia... To zawsze opóźnia marszrutę). Z tego powodu do pierwszych smardzów zostałam zawołana. Przy dróżce, którą szliśmy stało kilkanaście owocników smardzów wyniosłych - wszystkie były już mocno wyrośnięte i częściowo skonsumowane przez ślimaki i inne leśne stworzonka. W promieniach słońca wyglądały przepięknie.
Kawałek dalej Paweł pokazał nam biedaszyb. Dzieci musiały oczywiście zejść na dół, aby obadać wszystko z bliska. Michaś z Mają bez wahania zsunęli się do dołu, a z Krzychem musiałam zejść, bo bardzo chciał tam być i równie bardzo bał się schodzić po śliskiej stromiźnie. Obadaliśmy dokładnie cały biedaszyb, dzieci wysmarowały się węglem, co było nieuniknione przy takich atrakcjach i wygramoliliśmy się z powrotem na górę.
Idąc dalej leśną ścieżynką napotykaliśmy co rusz pięknie wykształcone owocniki piestrzenicy kasztanowatej, smardzów wyniosłych i smardzów stożkowatych.
Krzyś i Maja na wyścigi wyszukiwali kolejne owocniki, które rosły grupkami po kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt sztuk. Michałek był zdecydowanie mniej zainteresowany szukaniem grzybków do focenia i wyszukiwał drzew, na które można się wspinać.
Słońce przygrzewało coraz mocniej i robiło się wręcz upalnie. Plecak miałam już wyładowany bluzami i kurtkami chłopców. Szliśmy tunelem wiosennej zieleni, a nasze oczy radował wciąż widok kolejnych grzybków. Nasz przewodnik Paweł ma już tak wyostrzony wzrok na smardze, że najczęściej to on lokalizował tego pierwszego z danego miejsca, a my wypatrywaliśmy kolejnych.
Na jednej z miejscówek smardzowych mój wzrok zatrzymał się na boczniaku. Zrobiłam mu zdjęcie bardziej pro forma, stwierdzając, że tak sobie tu wyrósł o dziwnej porze, więc należy udokumentować jego obecność i natychmiast zająć się smardzami. Dopiero w domu, podczas przeglądania fotek patrzę i ledwo oczom nie wierzę - to nie zwykły boczniak ostrygowaty, lecz rzadki, czerwonolistny boczniak topolowy (czapeczkowaty). Gdybym w lesie zwróciła uwagę na resztki osłony zwisającej z kapelusza, przyłożyłabym się bardziej do zdjęć.
To był najbliższy towarzysz boczniaka.
Kawałek dalej rosły malutkie szyszkówki gorzkawe. Michaś postanowił spróbować jak smakują - przeżuł cały jeden kapelutek i stwierdził, że wcale nie są takie gorzkie i spokojnie można byłoby z nich zupę ugotować. Zaproponowałam mu wiec, żeby zajął się pozyskiwaniem maleństw, co jednak nie spotkało się z zachwytem i Michaś zrezygnował z gorzkawej zupy szyszkówkowej.
W wielu miejscach widzieliśmy również liczne rodzinki czernidłaków błyszczących. Dzieciaki na ich przykładzie obserwowały jak starzeją się grzyby. Owocniki czernidłaków były w na różnym etapie rozwoju, więc bez trudu mogłam na ich przykładzie pokazać zmiany w wyglądzie i konsystencji zachodzące z wiekiem. Najbardziej zainteresowana była Maja.
Do końca spaceru po niezbadanym przez naszego przewodnika terenie towarzyszyły nam smardze i piestrzenice kasztanowate. Patrząc na nie w promieniach słońca, zastanawialiśmy się jak można pomylić te dwa gatunki - są przecież zupełnie inne. Po jednym spojrzeniu do atlasu ze zdjęciami nikt nie powinien mieć problemów w rozróżnianiu tych grzybków.
U góry smardz stożkowaty, poniżej piestrzenica kasztanowata.
Kolejną uroczą dróżką szliśmy w kierunku pewnych miejscówek, znanych Pawłowi, który od kilku tygodni regularnie przetrzepywał okoliczne lasy w poszukiwaniu wiosennych grzybków.
Doszliśmy do szerszej drogi, przy której rosły gromadki smardzów stożkowatych. Tutaj spotkaliśmy pana spacerującego z wnuczką. Dwuletnia może dziewczynka była tak zachwycona obecnością innych dzieci, że zaczęła biegać z naszą trójką i wypatrywać grzybów. Kiedy wyciągnęłam do niej rękę, bez najmniejszego wahania podała mi swoją malutką łapkę i pomaszerowała z nami. Niewiele brakowało, a pozyskałabym sobie w lesie malutką dziewczynkę... Moniczka z wielkim ociąganiem wróciła do swojego opiekuna - najwyraźniej w towarzystwo dzieci było dla niej ciekawsze od dobrze znanego dziadka.:)
A nasza trójka, nieco już zmęczona chodzeniem, odzyskała siły, kiedy tylko przy drodze pojawiły się stosy drewna. Najchętniej zostaliby tu na dłużej, ale przecież wzywały nas obowiązki - trzeba było znaleźć kolejne smardzowate.
Wzdłuż naszej trasy, po obu stronach drogi kwitły przecudnie pięciorniki rozłogowe. Doprowadziły nas do miejscówek smardzówkowych.
Smardzówek czeskich, podobnie jak smardzów, rosły setki. Nie było już młodych owocników - wszystkie były na etapie zejściowym - wyrośnięte, długie trzony, obsuszone główki, pleśń na niektórych. Wiele owocników leżało na ściółce.
Pomiędzy nimi rosły znacznie młodsze od nich mitrówki półwolne, ale nie było ich zbyt wiele i nie mam z nimi zdjęć, bo liczyłam na to, że dalej będą ładniejsze egzemplarze, ale się przeliczyłam.
Dzieciaki były już nieco zmęczone i na domiar złego skończyła nam się woda, więc cierpieli okrutnie i zaczęli marudzić. Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę terenu do obejścia, Pawełek z dzieciarnią zostali na leśnej polanie, a ja z Pawłem pognaliśmy do samochodów, aby odnowić zapasy wody. Kiedy wróciliśmy, witano nas jak wybawców. Napojone dzieci chętniej ruszyły w dalszą drogę.
Wkroczyliśmy na smardzowe uprawy. Rosły tu gromadami smardze stożkowate i wyniosłe. Wśród stożkowatych było jeszcze sporo młodych owocników, ale wyniosłe wszystkie już się zestarzały.
Miejscami widok był niesamowity - można było kucnąć i patrzeć na poletka ze smardzowymi uprawami. Zdjęcia nie oddają w pełni klimatu tych niesamowitych miejsc.
Pierwszy raz w życiu widziałam aż tyle smardzów w jednym miejscu. I to rosnących w zupełnie innym środowisku niż te dobrze mi znane, orawskie.
Nie zdarzało się tak, żeby owocniki rosły pojedynczo. Najwyraźniej nie lubią samotności. Albo ten rok jest dla nich wyjątkowo korzystny.
Ten wyjątkowy okaz leżał już na ziemi - mimo podwójnego trzonu legł pod ciężarem główki.
Pomiędzy smardzami trafiały się pojedyncze dzwonkówki wiosenne, na które oprócz mnie nikt chyba nie zwrócił uwagi.
Doszliśmy do topolowego zagajnika, w którym wyrosło kilka gigantycznych smardzów. Były naprawdę potężne.Tuż obok znajdowało się cmentarzysko smardzówek - wszystkie na wysokich, grubaśnych trzonach. Stały w szeregach pozując cierpliwie do kolejnych ujęć.
Z tego miejsca kierowaliśmy się już w stronę samochodów. Dzieci były naprawdę zmęczone i głodne. Odzyskały jednak siły na hasło "Powrót!"
Po drodze atakowały nas oczywiście kolejne smardze i piestrzenice. Jedną z nich ktoś pozbawił całkiem niedawno kontaktu z podłożem - była jeszcze całkiem świeżutka, co widać na załączonym obrazku.
Ostatni etap spaceru Michaś z Krzychem urozmaicili sobie wskakiwaniem do dołów, z których nie zawsze potrafili się samodzielnie wydostać. Ktoś w tym miejscu wydobywał spod ziemi kable (byliśmy na terenie pokopalnianym) i co kilka metrów pozostały po tym procederze doły stanowiące doskonały tor przeszkód.
Po leśnym spacerze poznaliśmy resztę rodziny naszego gospodarza - żonę Iwonkę i druga córeczkę - Nelę. W miłej atmosferze zjedliśmy wspólny obiad w Borowej Chacie. Polecam to miejsce - smaczne jedzenie, porcje "nie do przejedzenia" i wielki plac zabaw, którego dzieci najchętniej nie opuszczałyby do ponownego całkowitego wyczerpania zasobów energetycznych.
To był wspaniały dzień - cudna, prawie letnia pogoda, delikatna zieleń lasu, grzyby i wyśmienite towarzystwo. Czegóż do szczęścia więcej potrzeba?
raj, zaiste
OdpowiedzUsuńKażdy grzybomaniak marzy o takim.:)
UsuńTo ja dziękuję za cudowny dzień. Masz Pawle wspaniałe lasy i kapitalne dziewczyny, między którymi jesteś rodzynkiem, jak ja między moimi chłopakami.:)
OdpowiedzUsuńTakie spotkania trzeba będzie powtarzać, szczególnie, że Maja stwierdziła, że z Michałkiem łączy ją przeznaczenie.;)
Super! Żeby się tak jeszcze wolne dni udało sklonować, można byłoby z lasu prawie nie wychodzić.:)
OdpowiedzUsuńMuszę, po prostu muszę, też coś dodać!
OdpowiedzUsuńCudowny, słoneczny dzień. Cudowna zieleń. Akcent mojej ukochanej kolei żelaznej. Wspaniały kompan do gadania i chodzenia po lesie.
Po prostu bajka!
W ciągu takich dni luzuję się totalnie. Tak jakbym przeniósł się na inną planetę a wszystkie troski pozostały hen daleko na planecie Ziemia.
Pawle! Bardzo Ci dziękuję za zaproszenie!
Teraz Wasza kolej na zwiedzenie naszych terenów.
Paweł zwany Pawełkiem
My jesteśmy zakręceni, Ty też, więc trzeba kontynuować spotkania i wspólne wypady do lasu.:)
Usuń