Popołudniowy wyjazd do lasu, z naszymi gośćmi oczywiście, zaplanowany był już dawno. Celem miał być las w okolicach Skały, w którym udało nam się w tym roku dwukrotnie napełnić koszyki siedzuniami sosnowymi. Z tym właśnie gatunkiem chciała się spotkać Iza. A poza tym była to jedyna okazja, żebyśmy na spacer ruszyli całą bandą. Nawet ciocia Ania wygospodarowała trochę czasu, żeby do nas dołączyć. Doniesienia grzybowe z rejonu, gdzie planowaliśmy wypad nie były pomyślne, ale ja i tak, w ramach pozytywnego myślenia, byłam niemal pewna, że każdy znajdzie w lesie coś, co sprawi mu radość - zaczęło się od pięknego żółciaka w przydrożnym rowie.:)
Na znajome miejscówki siedzuniowe pierwsi ruszyli biegiem najmłodsi - na wyścigi. Michaś z Krzychem wyjątkowo lubią zbierać szmaciaki, bo dobrze je widać, a jeden grzyb może zapełnić cały koszyk. A pełny koszyk to przecież spełnienie marzeń każdego grzybiarza - małego i dużego. Reszta uczestników grzybobrania poszła zdecydowanie wolniejszym krokiem, posapując podczas wyłażenia pod górę.
Dogoniłam chłopaków. Michaś "przykleił się" do cioć, a my z Krzysiem rozpoczęliśmy penetrację najlepszych (ostatnio najobfitszych) miejscówek. I okazało się, ze w tych punktach, typowanych jako pewniaki, nie wyrosło nic. Moje mysli o tym, ze może spełnić się najczarniejszy z możliwych scenariuszy, przerwały okrzyki Paweła i Izy, którzy znaleźli. Odetchnęłam z ulgą - zależało mi bowiem, żeby uraczyć gosci grzybami, które sobie wymarzyli.
Zeszłam na niższy poziom, a tam powoli zapełniał się koszyk Izeczki.
Wkrótce również do mojego koszyka trafiły dwa owocniki siedzuniowe. Było już pięknie.:)
Na siedzuniowym kawałku lasu, oprócz drobnych grzybów niejadalnych, trafił się jeszcze mocno zdezelowany boczniak - najprawdopodobniej boczniak rowkowotzonowy. Pewności jednak mieć nie można, bo owocniki były już stare i tak przeżarte przez robale, że ruszały się bez pomocy czynników zewnętrznych. ;)
Opuściliśmy szmaciakowe zbocze i poszliśmy dalej przez jesienny las. Krzyś, z powodu chwilowego braku grzybów pozyskowych, zaczął łapać zające. Dobrze, że oddał dotychczasowe znaleziska do innych koszyków, bo gdyby mu się jego grzyby połamały, nie obeszłoby sie bez wybuchu rozpaczy.
Tymczasem ciocia Ania kosiła czubajki czerwieniejące. Jeszcze w drodze do lasu ustaliliśmy, że Ania musi znaleźć przynajmniej jednego borowika, aby podtrzymać legendę - zawsze, kiedy z nami była na grzybobraniu, zostawała królową borowikową albo znajdowała tego jednego jedynego.
Tym razem zamiast borowików wypatrywała czubajki, prawie niewidoczne na tle jesiennej ściółki. Kapelutki od razu trzeba było przecinać na pół, bo większość miała zaczerwione trzony i konieczne było sprawdzenie jak wygląda sytuacja w kapeluszach.
Dno lasu ubarwiały wielogatunkowe stada kolorowych, drobnych grzybków. Najbardziej wzrok przyciągały maślanki ceglaste i rozmaite grzybówki.
Iza znalazła gromadkę gąsówek fioletowawych, zwanych wcześniej (przed wprowadzeniem zmian w nazewnictwie) gasówkami nagimi. To smaczne grzybki, a zbierać można je nawet późną jesienią, a czasem zimą. To była jedyna gromadka tego gatunku. Następne pojawia się zapewne w późniejszym terminie.:)
Wkroczyliśmy na teren podgrzybkowy. Pawełek z Krzysiem rozpoczęli poszukiwania w tym miejscu od opracowania strategii, którą omawiali szeptem, siedząc na skraju leśnej drogi.
Podgrzybków brunatnych nie brakowało. Cóż z tego, skoro każdy większy owocnik wyglądał tak, jak te z poniższego zdjęcia. Po sprawdzeniu kilkunastu kolejnych grzybków, przestaliśmy się schylać po te większe, skupiając się na maluchach.
A było ich całkiem sporo - ukryte wśród liści najczęściej wpadały w małe łapki Michałka i Krzysia, którzy wzrok mają znacznie bliżej ziemi od dorosłych. Młodziutkie podgrzybki nie zostały jeszcze zaatakowane przez robale, więc znalazły przytulne schronienie w naszych koszykach.
Ale to nie był koniec. Chcieliśmy zaprowadzić naszych gości do urokliwego zakątka lasu, gdzie czasem, oprócz jadalniaków, można spotkac różne grzybowe ciekawostki.
Trochę tych ciekawostek było, ale na razie czekają na identyfikacje, a my zajmijmy się koszeniem pieprzników trąbkowych. Wyrosły gromadnie po ostatnich deszczach; podczas ostatniej wizyty w tym miejscu, nie widziałam ani jednej sztuki.
Oprócz wyrośniętych już owocników, mnóstwo było pieprznikowego przedszkola, które można będzie pozyskiwać jeszcze w listopadzie i grudniu.
A tu panienka z okienka - najprawdopodobniej któraś szaroporka, wyglądająca z idealnie prostokątnego otworu w korze. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyciął jej okno na świat.
Trzeba ją będzie poobserwować - z wiekiem powinna się lepiej wybarwić.
Do parkingu wracaliśmy przez piekny, słoneczno - jesienny las.
Z koszyków się co prawda nie wysypywało, ale jak na popołudniowe wyjście do lasu, przez który w sobotę przetoczyły się już tłumy, to całkiem dobry wynik. Wszystkimi znalezionymi grzybami zostały obdarowane Iza i Ania, a ja miałam wieczór bez obróbki. To był już ostatni spacer z Izą i Marcinem, którzy następnego dnia odjechali do "stolycy". Dziękujemy za cudowny weekend w przemiłym towarzystwie, pyszny chlebek i dorównującą mu nalewkę mirabelkową.
i my dziękujemy za miło spędzony czas i Wasze towarzystwo :)
OdpowiedzUsuńTrzeba to powtórzyć.:)
UsuńCzasem to co w koszyku jest mniej ważne,ważniejsze jest przemiłe towarzystwo,pogaduszki i wspólnie wypita aromatyczna kawa.Spacerowałam razem z wami po tych lasach,pozdrawiam Dorotko
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dołączyłaś Ewo do nas. Pozdrawiam!
Usuń