Na niedzielną wyprawę do lasu szykowaliśmy się pełni animuszu i przekonania, że napełnimy sporo koszyków. Mieliśmy nawiedzić las, w którym rok temu udało nam się pozyskać kopiasty kosz siedzuni sosnowych, pierwszy chyba tak pełny w ubiegłym roku, po niezwykle suchym i upalnym lecie. Przez ten rok nie odwiedzaliśmy tego lasu, a tak w ogóle to byliśmy w nim wczoraj po raz drugi dopiero.
Ponieważ pogoda zapowiadała się piękna, a grzybów byliśmy pewni, namówiliśmy ciocię Anię, aby wybrała się z nami. Ania, pazerniaczo nastawiona, zameldowała się w pełnej gotowości bojowej parę minut przed ósmą i wyruszyliśmy przez zamglony świat do lasu pełnego grzybów.:)
Ogary poszły w las - z nosami węszącymi w ściółce, oczami biegającymi pomiędzy pniami drzew zaczęliśmy szukać tego, co nam sie słusznie od lasu należało. Ale las nam zaraz na wstępie zaczął pokazywać "figę z makiem'; oprócz cudnych stad mleczajów chrząstek, nie rosło nic więcej...
Ciocia Ania i Krzyś doszli do wniosku, że skoro nie ma grzybów po prawej stronie leśnego duktu, to z pewnością będą po stronie lewej. W czasie, kiedy penetrowali wybrany kawałek lasu, Michałek zrezygnował z szukania grzybów i znalazł górkę kamyków przygotowanych do utwardzenia drogi (zapewne w celu łatwiejszego wywożenia wyciętych drzew). Wkrótce dołączył do niego Krzyś, gdyż, jak się okazało, lewa strona lasu miała w ofercie dokładnie to samo, co prawa...
Pawełek od początku spaceru zajęty był polowaniem na dzięcioły i wiewiórki niż poszukiwaniami. Odnalazł się, kiedy chłopcy zdobywali kamienną górę. Czekając aż Michałek i Krzyś się wybawią, pofociłam leśne okoliczności przyrody - lekka, opadająca mgiełka i słoneczne promyki dają zawsze doskonały efekt.:)
W końcu zgoniłam chłopaków z górki i poszliśmy dalej. Pojawiła się nadzieja - wypatrzyłam pierwsze młodziutkie maślanki ceglaste! Ich widok ucieszył mnie bardziej niż zwykle - skoro one wyrosły, to może i inne grzybki skrywają się w głębszych czeluściach lasu?
Nadzieję podsycił znaleziony nieopodal podgrzybek brunatny - pierwszy lokator mojego koszyka.
Michaś i Krzyś, zniechęceni brakiem znalezisk, zarzucili całkowicie poszukiwania i rozpoczęli dzikie harce połączone z tarzaniem się w ściółce leśnej. Pawełek ponownie oddalił się, aby zażywać ciszy i spokoju z dala od rozentuzjazmowanych dzieci; my z Anią wytrwale tropiłyśmy jakiekolwiek przejawy grzybowej egzystencji.
Wytrwałość nasza została nagrodzona widokiem kolorowych rulików nadrzewnych i galaretnicy mięsistej. Niekoniecznie były to najbardziej pożądane gatunki, ale w sumie lepsze takie niż żadne.
W połowie zaplanowanej do przejścia pętli zrobiliśmy popas połączony z karmieniem i pojeniem menażerii.
Jak widać na załączonych obrazkach, również w tym lesie prowadzone są intensywne "prace leśne".
No dobrze, ale to połowa grzybobrania, a w moim koszyku nadal jeden osamotniony podgrzybek, o reszcie koszyków nawet nie wspominając...
Ale dalej coś się ruszyło - kolejny podgrzybek brunatny i kilka uciekających podgrzybków złotawych (robale wyjątkowo upodobały sobie ten gatunek).
Trafiło się też kilka podgrzybków czerwonawych - w większości cieniutkich i wiotkich.
Jeden tylko, Krzysiowy, miał konkretną posturę.
Najwięcej szczęścia miała jednak ciocia Ania - nieoceniona królowa borowikowa:) - znalazła małego, wygryzionego przez ślimaki borowika szlachetnego. Liczy się sztuka, więc wielkość i wygląd znaleziska spełzły na plan dalszy i nie miały wpływu na jakość naszych gratulacji dla zdobywczyni jedynego szlachetniaka, jaki w penetrowanym lesie wyrósł.
Ja natomiast znalazłam szczątki jedynego wytropionego siedzunia. Zobaczyłam go z daleka i byłam przekonana, że tkwi w ściółce i umiera w naturalny sposób. Kiedy jednak podeszłam bliżej, okazało się, że leży wyrwany. Został dla ślimaków, które już od dawna się nim posilały.
Dalej do koszyka dołożyłam jeszcze kilka gołąbków modrożółtych i jedną pieczarkę - po umiejętnym rozłożeniu zdobyczy, grzybki PRAWIE zasłaniały dno koszyka.
Żartując sobie z wielkości naszych zbiorów, zrobiliśmy sobie spontaniczną sesję foto na leśnej drodze.
Ale to wcale nie był koniec grzybobrania! Czekały na nas jeszcze bardzo ciekawe odkrycia! Uwagę zwracały liczne, ułożone w kształt róży wrośniaki różnobarwne.
Młode muchomorki twardawe.
Przed nami był ostatni przed parkingiem fragment lasu. Nie liczyłam już na żadne spektakularne znaleziska, ale las na koniec postanowił się zreflektować i sypnął ciekawostkami.
Po pierwsze - wdepnęliśmy na plantację podgrzybków pasożytniczych (podgrzybków tęgoskórowych). Od czasów dzieciństwa nie widziałam tylu przedstawicieli tego gatunku! Krzyś i Ania nawoływali do kolejnych egzemplarzy, a ja nie wiedziałam które focić najpierw, które później.
Krzyś widział ten gatunek po raz pierwszy, więc zadał podstawowe pytanie - czy są jadalne? Kiedy potwierdziłam, bardzo się ucieszył i oświadczył, żebym szybko robiła zdjęcia, to on już je pozbiera. Argument o ochronie za bardzo do Krzysiowej wyobraźni nie przemówił, ale doskonale do pozostawienia grzybków w lesie przekonała go ocena wielkości podgrzybków. W sumie to sam stwierdził, że niewiele by z nich było do jedzenia i poszedł szukać czegoś innego.
Węch doprowadził Anię do śmierdzielowego gniazda. Te grzybki tez zostały na miejscu.
O wielkości naszych pozysków, jak również niezmiennie doskonałych humorów niechaj świadczy obraz króla, któremu nikt nie wadzi i nie zajmuje przestrzeni koszykowej.:)
A na koniec jeszcze taki grzybek - być może, że to jeden z rzadkich gatunków - kruchaweczka meduzogłowa. Jeden tylko raz miałam okazję obserwować wzrost owocników z tego gatunku - od młodości do zgonu, ale były wtedy inne warunki (ciągle padało), więc grzybki wyglądały ciut inaczej niż w czasie suchym. Pewności stuprocentowej co do oznaczenia jednak nie mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz