Nasze weekendowe plany zostały pokrzyżowane przez niemoc okrutną, która w piątkową noc mnie zmogła i uniemożliwiła zaplanowany sobotni wyjazd "na krokusy" i wiosenne górskie grzybki. Jedynym pocieszeniem była kiepska sobotnia pogoda, która nie pozwoliłaby się krokusom w pełni rozwinąć. Kiedy dzisiaj zaświeciło poranne słoneczko, stwierdziłam, że NIE MOGĘ takiego dnia spędzić w łóżku i po wzmocnieniu organizmu środkami farmakologicznymi (zapisanymi przez medyka; żeby nie było, że coś nielegalnego stosuję), zabrałam dwunożną menażerię na pobliski spacer, aby sprawdzić jak się miewają nasze smardzówki.
Michałek założył strój maskujący, żeby ukrywać się lepiej niż grzybki. Doskonale wtapiał się w wapienne skały wokół zalewu,
którego lazurowe wody są niestety gęsto upstrzone przenajróżniejszymi śmieciami, ochoczo wrzucanymi do wody przez licznych "miłośników" przyrody odwiedzających to miejsce. Ale cóż, przecież wiadomo, że pusta butelka waży pięć razy więcej niż pełna i ciężko byłoby ją wynieść w plecaku do kosza na śmieci.:(
Dotarliśmy do smardzówkowego miejsca. W ciągu tygodnia grzybki niewiele podrosły, bo było sucho. Ale widać im już króciutkie trzonki wystające spod kapelutków. Potrzebują teraz trochę wilgoci, żeby wystrzelić do góry.
Nadal poruszaliśmy się po stanowisku bardzo ostrożnie, żeby nie podeptać maleństw ukrytych w liściach. Kiedy przebiją się przez warstwę ściółki, będą lepiej widoczne i wtedy je z radością obfocimy. W fotografowaniu grzybków pomagał mi dzisiaj Krzychu - część ujęć została wykonana właśnie przez niego:
Miałam nadzieję, że uda nam się dzisiaj znaleźć również inne gatunki wiosennych grzybów. Szczególnie liczyłam na kielonki błyszczące i piestrzenice olbrzymie, których stanowiska znajdują się w pobliżu. Niestety, mimo postawy tropiącej - z nosem przy samej ziemi, nie zdołaliśmy wyszperać w ściółce żadnego grzybka oprócz smardzówek. Może uda się następnym razem? Za kilka dni trzeba będzie znowu nawiedzić nasze znajome smardzówki, żeby zobaczyć jak sobie radzą ze wzrostem w tegorocznych warunkach atmosferycznych.
Okazało się, że przez ostatni tydzień roślinność leśna wybuchła kolorami, które przykryły niczym dywany pozimowe szarości. Michał i Krzychu biegali od kwiatka do kwiatka niczym wygłodniałe pszczółki spragnione świeżej słodyczy i nie mogli się zdecydować, które z nich sa najpiękniejsze. A mieli sporo do wyboru:
złoć żółta
miodunka ćma
zawilec gajowy
fiołek wonny
ziarnopłon wiosenny
kokorycz pusta
Pomiędzy poszukiwaniem grzybków, a podziwianiem leśnego kwiecia odbyła się jeszcze walka na patykowe miecze, w której najbardziej poszkodowanym był Pawełek, którego Krzychu atakował bez żadnych zahamowań. Na szczęście obyło się bez krwawiących ran kłutych, rwanych i szarpanych. Za to zaczęły coraz częściej padać pytania dotyczące powrotu do domu i obiadowego menu - wiadomo, menażeria musi przede wszystkim zaspokoić swoje podstawowe potrzeby bytowe.:)
Wracaliśmy przez ruczajskie łąki, na których Krzyś znalazł niezły okaz ubiegłorocznej czasznicy:
Sama myśl o tym, jak cudownie musiał "purchać" taki piękny, dojrzały egzemplarz wywołała wielką radość i wspomnienia różnych przypadków z przeszłości, kiedy chłopcy "pomagali" różnym gatunkom purchawek w rozsiewaniu zarodników.
Po powrocie do domku i konsumpcji niedzielnego obiadku Krzychu z tatą zalegli na "mamowym łóżku" i oddali się kolejnemu ulubionemu zajęciu - poobiedniej drzemce. Michałek nie lubi wytracać czasu na spanie, więc zajął się budowaniem Titanica i góry lodowej.
Pięknie. Dziękując za wizytę u smardzówek, czekam na kolejne wyprawy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Obiecuję, że kolejne wyprawy będą; nie tylko do smardzówek.:) Wzajemne pozdrowienia:)
OdpowiedzUsuńP. Dorotko, tak jakbym z Menażerią na tej eskapadzie była )))
OdpowiedzUsuńTeż dzięki wielkie i z utęsknieniem czekam na CD )))
Cieszę się, że do nas dołączyłaś.:)
OdpowiedzUsuńA ja nie żadna pani, tylko po prostu Dorota:). Wtedy relacje międzyludzkie stają się przyjemniejsze i prostsze.:)
Pozdrawiam i zapraszam na kolejne wyprawy.
Pani Doroto,jest super! Czy Pani wybiera się na tegoroczne smardzowanie na Słowacji?
OdpowiedzUsuńNa majówkę, zwaną w grzybiarskich kręgach smardzowaniem, jedziemy do "naszej" Lipnicy pod Babią (do granicy ze Słowacją mamy kilometr). Dołączy do nas zapewne kilku znajomych, ale nie będzie to żadna zorganizowana impreza. Na spotkanie organizowane na Słowacji nie jedziemy.
OdpowiedzUsuńWesołych, radosnych, słonecznych Świąt dla całej Menażerii DOROTKO )))
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! I wzajemnie - cieplutkich i z uśmiechem.:)
OdpowiedzUsuńZalegli na mamowym łóżku. Boskie.
OdpowiedzUsuńTo się powoli staje weekendową tradycją rodzinną.:)
OdpowiedzUsuńPani Doroto, gdzie jest ten piękny zalew z zdjęć. Jeśli to nie tajemnica to z jakich okolic Pani jest, tzn. podobają mi się zdjęcia i bogatość lasu.
OdpowiedzUsuńTen zalew to krakowski Zakrzówek, który znajduje się niedaleko centrum. Niestety, jest to teren inwestycyjny i częściowo na pewno zostanie zabudowany.
UsuńJa mieszkam w Krakowie, a do lasów jeździmy w różnych kierunkach od naszego miasta, najczęściej na Orawę.
:( Nigdy nie widziałem Krakowa, ale z tego co widzę ten zalew to piękna okolica. Ja mieszkam w Bydgoszczy i od poniedziałku słyszę, że są grzyby i planuję w sobotę gdzieś pojechać (choć nie wiem gdzie się wybrać).
OdpowiedzUsuńNajczęściej trafiałem na podgrzybki, prawdziwki to rzadko trafiałem jak i kurki, a rydza to na oczy nie widziałem. Czasem właśnie Jarosza trafiłem.
PS. Po czym Pani poznaje Kanie by być pewnym na 100%?
Właśnie odkryłam, że nie odpowiedziałam na komentarz i pytanie.:( W myśl zasady, że lepiej późno niż wcale, piszę teraz.
UsuńW Krakowie jest kilka uroczych miejsc, ale znacznie więcej jest betonu, asfaltu i murów. W Bydgoszczy byłam dwa razy i zapamiętałam to miasto jako oazę spokoju i zielonych parków; może tak szczęśliwie trafiłam we właściwe miejsca, a może tak jest w całym mieście. W każdym razie podobało mi się tam.
Kanie można na 100% odróżnić od innych grzybów sprawdzając jedną tylko cechę - jeżeli pierścień przesuwa się z góry na dół po trzonie, to na pewno kania. Wszystkie pozostałe gatunki posiadające pierścienie (również pieczarki i muchomory) mają pierścień przyrośnięty do trzonu na stałe i nie da się go swobodnie przesunąć.
Bardzo przepraszam za opóźnienie i pozdrawiam serdecznie.:)