Na Mazury jeździmy co roku poza ścisłym sezonem, kiedy ilość turystów sprawia, że najspokojniejsze miejsca stają się gwarne o każdej porze doby. Pawełek, odkąd go znam, od wiosny zaczyna snuć plany mazurskie, bo musi się wybujać. Kiedy na świecie pojawiły się nasze ssskarby, musiał zmienić pływanie sportowe (mała, szybka łódka i żeglowanie od świtu do nocy) na rodzinne melepecenie. Twierdzi co prawda, że to też ma swój urok, ale widzę, że ma pewien niedosyt.
Historia, o której mowa, wydarzyła się, kiedy Michałek miał skończone trzy latka, a Krzychu był całkiem maleńkim półtoraroczniakiem. Każde gibnięcie łódki wywoływało krzyki, piski i płacze, mimo że Michaś żeglarzem jeziornym był już po raz czwarty, a Krzychu trzeci (zaliczyłam mu pływanie podwójne - łódką w brzuchu:)). Trzeba było płynąć powoli i unikać nadmiernych przechyłów.
Żeglowanie było dla chłopców wielce atrakcyjne przez pierwsze 10 minut po wypłynięciu z portu. Później zaczynały się standardowe pytania: "Kiedy dopłyniemy do brzegu?", "A będzie tam piasek?", "Ile jeszcze mamy tak płynąć?" I tak w kółko. Spokojne chwile zapewniał nam jedynie sen młodszej menażerii pod pokładem. Szybko opracowaliśmy codzienny plan działania: rano zmęczyć młodych na plaży, nakarmić, wypłynąć. Chłopcy zapadali w błogi sen po kilku minutach. Kiedy się budzili, szukaliśmy miejsca na postój obiadowy. I scenariusz się powtarzał - jedzenie, zabawa, jedzenie - dalsze pływanie. Jeżeli plaża była bardzo ładna, zostawaliśmy do dnia następnego.
O tak! To jest to, co małe tygryski lubią najbardziej - duuużo piachu i płytka, przybrzeżna woda, którą zdążyło już na tyle ogrzać czerwcowe słoneczko, żeby bezboleśnie zanurzyć się w niej do pasa. Wrócę jednak do tematu zasadniczego. Michaś, który od momentu odstawienia od piersi (miał wtedy półtora roku), był okropnym niejadkiem. I chyba właśnie podczas tego wyjazdu mazurskiego zaczął po raz pierwszy chcieć jeść. Jadł dużo i z apetytem. A ponieważ nic w przyrodzie nie ginie, równie obficie wydalał. Radowałaby się dusza moja wielce, gdyby to wydalanie w Michałkowym wydaniu było łatwe, proste i niekomplikujące szeregu innych czynności. Tak jednak nie było - Michaś miał niemal zawsze potrzebę w najmniej odpowiednim momencie; zazwyczaj wtedy, kiedy oboje z Pawłem powinniśmy się zająć łódką.
Krzychu też pochłaniał niemałe porcje, ale z nim nie było problemu - pielucha spełniała doskonale swoje zadanie i zawsze mogła chwilę poczekać na wymianę. Natomiast na wołanie Michałka reakcja z podaniem nocnika musiała być niemal natychmiastowa. A niekiedy taka szybka reakcja była niewykonalna, zwłaszcza, jeśli się okazywało, że nie każde miejsce jest odpowiednie dla tak kluczowej czynności życiowej, jak robienie kupy.
I w takiej właśnie sytuacji Michałek wygłosił swój pierwszy "wykład". A było to tak... Dopływamy wczesnym popołudniem do portu w Popielnie. Kapitan Pawełek wydał dyspozycje i zaczął się miotać między tysięcznymi linkami, twierdząc oczywiście, że doskonale wie, co robi i całkowicie panuje nad sytuacją. Ja usiłowałam mu odrobinkę pomóc w tym szaleństwie dobijania do brzegu, patrząc równocześnie na dzieci, żeby nie zechciały znaleźć się na brzegu wcześniej niż łódka do niego dobije. (A tam była taka wielgachna góra piasku!). Dramatyzm sytuacji przerwały rozpaczliwe słowa Michałka: "Mama! Kupa!" Pawełek zaklął szpetnie pod nosem, ja, poirytowana sytuacją, powiedziałam coś w stylu: "Ileż razy można robić kupę w ciągu dnia???" I wtedy Michaś, będący po wielokrotnej lekturze ulubionej przez moje dzieci pozycji:
stanął na ławeczce i trzymając się jedną ręką relingu (żeby bezpiecznie było), drugą żywo gestykulował i zaczął: "Mama, jak cłowiek jest zywy to je. A jak je, to tlawi. A jak tlawi, to lobi kupę. A ja psecies jestem mamusiu zywym cłowiekiem." Logika mojego dziecka mnie powaliła i już bez wahania zostawiłam Pawełkowi cały trud cumowania i rzuciłam się do pomocy Michałkowi w realizacji odwiecznego prawa natury.
Do popielańskiego nabrzeża dobiliśmy szczęśliwie i po szybkim uczynieniu powinności, można się było znowu bawić aż do kolejnego zewu natury.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz