piątek, 11 września 2015

Dwutygodniowe wrażenia szkolno - zerówkowe

    Niepostrzeżenie minęły dwa tygodnie września - pierwsze dwa tygodnie w nowej zerówce Krzysia i w pierwszej klasie Michałka. Dzień do dnia podobny - trudy budzenia od poniedziałku do piątku są porównywalne ze średniowiecznymi torturami, a tu trzeba się jeszcze umyć, ubrać, zmordować śniadanie, jeszcze trochę ubrać... Ufff... Chłopcy, kiedy tylko ich przestaję poganiać, porzucają konieczne do wykonania czynności, dla zabawy, która "jest przecież najważniejsza." W końcu udaje nam się wyjść, zazwyczaj między 7.30, a 8.00.

   Jutro, w sobotę, wielu tych codziennych atrakcji porannych nie będzie - chłopcy pobudza się najpóźniej o szóstej i będą natychmiast po otwarciu oczu gotowi do działania. Czy inne dzieci tez mają wgrany taki sam program, że w weekend nie mają najmniejszych trudności z obudzeniem się i gotowością do aktywności???

   Ale wróćmy do naszej szkoły i zerówki. Zacznę od Krzycha. O niego obawiałam się bardziej, bo nie ma takiej wrodzonej łatwości w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi. Pierwszy dzień - Krzyś wczepiony w moją nogę, ze łzami w oczach i ja z rozdartym sercem, niewiedząca czy jeszcze go tulić i pocieszać, czy iść z Michałkiem na rozpoczęcie roku... Kolejne dni już bez łez, ale z łapkami trzymającymi mnie mocno do ostatniej sekundy, kiedy wkracza do sali. Później jednak, kiedy znikam za drzwiami, bawi się z kolegami, wcale nie tęskni i mówi, że "nowa zerówka jest fajna". Świetnie się złożyło, że w Krzycha grupie jest przewaga energicznych chłopców, z którymi nawiązał nić porozumienia i razem kapitalnie się bawią i uczą.

   A Michałek, jak to Michałek - z każdym pogada, na wszystko ma mnóstwo czasu i nigdy mu się nie spieszy. Wierna kopia taty, który posiada te same walory.:)  Jest bardzo towarzyski, dobrze się czuje w każdej grupie, więc i w swojej klasie znalazł właściwe dla siebie miejsce. Z lekcjami bywa różnie - kiedy coś go zainteresuje, pamięta o  temacie zajęć i potrafi powtórzyć słowo w słowo, co było mówione podczas lekcji, ale jeśli temat go nie zainteresuje, wyłącza się, buszuje we własnych myślach i pomysłach, a kiedy go pytam, o czym uczył się w szkole, odpowiada, że chyba o niczym, bo nic ciekawego nie pamięta... Ale ogólnie jest ze szkoły zadowolony, chodzi do niej z radością i entuzjazmem, więc nie mam powodów do zmartwień w tym zakresie. 

   Ale opowiem Wam o historii, która wydarzyła się we wtorek. Michałek wiedział, że mamy po szkole iść na basen, nowy basen, inny niż ten, na który chodziliśmy w latach ubiegłych i... Przychodzę do szkoły, dzieci bawią się w ogródku, Michałka nie widzę, wchodzę do budynku, w którym tylko echo odpowiada moim krokom. Wychodzę zatem z powrotem na podwórko, stwierdzając, ze pewnie przeoczyłam moje dziecko. 

   Podchodzę do pań pilnujących nielicznej gromadki i pytam, gdzie mój Michałek. Panie popatrzyły zdziwione i mówią, że pojechał na basen z dziećmi ze szkoły. No to teraz ja jestem zdziwiona - "Jak to pojechał na basen? Nie był przecież zapisany. Miał iść na basen ze mną i bratem!!!" Panie dzwonią do koleżanek, które pojechały z dziećmi, upewniają się, że Michałek jest z nimi i tłumaczą mi, że moje dziecko, pewne, że ma dzisiaj iść na "nowy basen", przekonało wszystkie panie, że NA PEWNO to jest wyjazd na JEGO BASEN, a mama przyjedzie i przywiezie mu basenowe akcesoria. Ponieważ Michałek dar przekonywania ma wrodzony, panie uległy jego możliwościom i na basen go zabrały... 

   Pierwsze o czym pomyślałam to, że moje dziecko będzie tak okrutnie zawiedzione i zrozpaczone, że nie pływało w basenie, na który pojechało z przekonaniem, że mama tam będzie wraz z rzeczami towarzyszącymi, że ogarnęło mnie rozżalenie okrutne nad losem dziecka mojego, które nie zrozumiało na jaki to basen ma jechać. 

   Odebrałam Krzycha, który na basen z kolegami (na szczęście) nie pojechał i czekaliśmy na Michałka. Kiedy wysiadł z busa i mnie zobaczył, z oczek popłynęły strumienie łez. Ekspresowe pocieszanie i rajdowe tempo, żeby się za bardzo nie spóźnić na nasz pierwszy basen. Po drodze szybko tłumaczyłam, wyjaśniałam nieporozumienie, żeby uspokoić łkanie Michałka. Zdążyliśmy na "nasz basen". Chłopcy popływali i byli wreszcie obydwaj uśmiechnięci i zadowoleni. Ale mówię Wam, przeżycia w tym dniu były niezłe.

   Może niektórzy z Was zapytają dlaczego chłopców wożę na basen sama, a nie wysyłam ich z klasą. Odpowiem, wyprzedzając pytania - po pierwsze chłopcy pływają w swojej zaawansowanej grupie, a grupa szkolna niekoniecznie jest na takim poziomie umiejętności, po drugie sama dopilnuję, żeby się wysuszyli, ubrali i nie pogubili pływackiego sprzętu, a po trzecie jestem z nimi, wiem, co robią, mogę patrzeć i podziwiać ich kolejne sukcesy. A to jest bezcenne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz