25 grudnia, zaraz po śniadaniu, ruszyliśmy na kolejną pienińską wyprawę. Takie poranne wyjścia w świąteczne dni są doskonałym rozwiązaniem, jeśli ma się ochotę poobcować z naturą we względnej samotności i ciszy. Większość "niedzielnych" spacerowiczów wyrusza na wycieczki w godzinach południowych, kiedy my już jesteśmy daleko od początku trasy i praktycznie nikogo nie spotykamy. No chyba, że takich samych zakręconych, jak my. Ale wtedy są to spotkania przyjemne.
Od rana przeświecało słońce. Mróz trzymał jedynie przy gruncie. Odpaliliśmy samochód w kierunku rezerwatu Biała Woda. Gospodyni, pani Teresa, bardzo zachwalała to miejsce, podkreślając nie tylko jego urok, ale również zdrowotne właściwości tego miejsca, w którym jest wysokie stężenie jodu. O grzybkach nic nam nie mówiła, ale szybko okazało się, ze Biała Woda również pod tym względem przebiła wcześniejsze znaleziska z tego terenu.
Dojechaliśmy do parkingu przed rezerwatem, gdzie trzeba pobrać bilet i zapłacić później za postój. Z parkingu trzeba podejść jeszcze kawałek wąziutką, asfaltową drogą, żeby wkroczyć na teren rezerwatu. Jak życie pokazuje, te parę metrów jest dla niektórych dystansem niemożliwym do pokonania na własnych nogach. Kiedy wczesnym popołudniem schodziliśmy ze szlaku, jeden samochód był zaparkowany już na terenie rezerwatu, jakieś 200 metrów od od szlabanu (otwartego). Dodatkowo zastawił zejście z mostku, bo zatrzymał się dokłądnie tam, gdzie już nie dało się pojechać ani pół centymetra. Rejestracja rzeszowska.
Wychodziliśmy dalej, dość dużo ludzi szło na krótki spacer po oblodzonej drodze, a między nimi przebijał się kolejny mądry inaczej, tym razem z Kielc. Bryka wypasiona, warta co najmniej sto tysięcy, a kierowcy nie stać na 3 złocisze za parking...
Wiem, miało być miło i sympatycznie, ale jakoś trudno przemilczeć przejawy ludzkiej głupoty i braku szacunku nie tylko dla natury, ale również dla tych wszystkich, którzy potrafią się zachować w pięknych okolicznościach przyrody. Ale to było dopiero w drodze powrotnej, teraz ruszajmy, aby odkryć uroki Białej Wody.
Droga, którą prowadzi szlak, była pokryta bardzo śliskim lodem. Ja i Pawełek przemykaliśmy się bokami, żeby, w miarę możliwości, unikać wpadania w poślizgi, ale Krzyś z Michałkiem robili wszystko, aby tych poślizgów zaliczyć jak najwięcej. Parę razy nawet łapałam ich za ubrania, kiedy zanadto zbliżyli się do urwistego brzegu strumienia.
Obydwie strony szlaku były oświecone zimowymi płomiennicami. Tak dorodnych, świeżych i bogato rosnących kęp zimówek dawno nie widziałam. Zobaczcie zresztą sami.
Oczywiście wszystkie zimówki zostały na swoich miejscach - jak rezerwat, to rezerwat; może jeszcze ktoś zwróci na nie uwagę i nacieszy oczy grudniowymi grzybkami.
Ciągle zostawałam w tyle, żeby pofotografować grzybowe znaleziska. Chłopcy darli do przodu i wkrótce zniknęli mi z oczu. To właśnie wtedy wypatrzyłam na stromej skarpie nad strumieniem dwie gałązki obrośnięte kisielnicami wierzbowymi. Zwisałam sobie spokojnie na tej skarpie, przytrzymując się jedną ręką za konar wierzby, a druga trzymając aparat, kiedy wrócił po mnie Krzyś. Chłopcy stwierdzili, że za długo mnie nie ma i wysłali posłańca, zeby sprawdził, co się ze mną dzieje.
Szybko pstryknęłam jeszcze parę fotek i poszliśmy z Krzysiem do czekających na nas Pawełka i Michałka. Gdybym wiedziała, że dalej będą tysiące kisielnic w znacznie dostępniejszych miejscach, darowałabym sesję tym rosnącym na stromym brzegu. Ale skad mogłam wiedzieć?
Potok Biała Woda płynął sobie niezmiennie. Dalej, w głąb rezerwatu, jego brzegi robiły się coraz łagodniejsze, a skarpy i wzniesienia oddalały się od płynącej wody.
Na większość tych wzniesień prowadziły wydeptane ścieżki. Ja i Krzyś z kilku z nich skorzystaliśmy i mieliśmy okazję zobaczyć dolinę z góry.
Po zdobyciu kolejnych pagórków, wracaliśmy na szlak, po ktorym maszerowali Pawełek i Michaś.
W jednym miejscu, porośniętym przez stare, omszone wierzby i dzikie bzy, znaleźliśmy kolejne gromady grzybków. Krzyś pierwszy wypatrzył całe kolonie kisielnic wierzbowych.
W promieniach słońca wyglądały jak świecące bursztynki.
Wiele z nich rosło na patyczkach leżących w ściółce; można je było podnieść, zbliżyć do oczu i dokładnie obejrzeć.:)
Kisielnice wierzbowe nie są zbyt często spotykanymi grzybami. W związku z tym zostały wpisane na Czerwoną Listę. Ja spotykam je wyłącznie w górach; ostatnio miałam przyjemność oglądać je w Tyliczu, koło Muszyny, ale były tam tylko pojedyncze sztuki, a tu, w Białej Wodzie mogłam się napatrzeć tysiącom owocników.
Tuż obok kisielnic usadowiły się piękne uszaki bzowe.
A kilkanaście metrów dalej zlokalizowaliśmy stare już owocniki boczniaków ostrygowatych. I w tym momencie stwierdziliśmy obecność całego zimowego trio w Białej Wodzie - zimówek, uszaków i boczniaków.
Potok Biała Woda, płynący zakolami, jest w wielu miejscach poprzecinany mostkami umożliwiającymi przejście przez strumień suchą nogą.
Drewniane poręcze mostków stały się siedliskiem grzybów, które wykorzystały podłoże pozostawione w dogodnym miejscu przez człowieka.
Na jednym z mostków zatrzymała mnie niezwykle pospolita niszczyca płotowa; gatunek spotykany często i wszędzie, ale te owocniki, oświetlone słońcem, wyglądały wyjątkowo pięknie.
Dolina wspina się delikatnie do góry. Patrząc na nią, stwierdziliśmy, ze jest bardzo podobna do dolinek podkrakowskich.
Oglądałam dolinkę z góry, kiedy Michaś zaczął mnie rozpaczliwie wzywać do zejścia w dół. Wypatrzył przepięknie obrośniętą kiesielnicami wierzbowymi gałąź. Podejść się do niej bliżej nie dało, bo zwieszała się nad stromą skarpą schodzącą do wody, ale zoomem udało się ją nieco przybliżyć.
Po drugiej stronie szlaku, niemal na wprost tej gałęzi kisielnicowej, stała kapliczka "przymontowana" do starego, martwego pnia. Zadomowiły się na nim śliczne, dorodne hubiaki pospolite.
Na terenie rezerwatu wypatrzyliśmy jeszcze kilka drzew obrośniętych od stóp do głów zimówkami,
kilka zagajników z uszakowym nasłuchem,
a chłopcy pozyskali lodowe miecze, z których woda spłynęła im do rękawów.
Dotarliśmy do końca rezerwatu, ale ponieważ było jeszcze wcześnie, ruszyliśmy dalej szlakiem prowadzącym na górę. Tutaj leżał jeszcze śnieg. Michaś i Krzyś byli już nieco zmęczeni i po przejściu niecałego kilometra, stwierdzili, że już nie chcą iść dalej. Im jest trudniej wyciągać noogi z mokrego śniegu, niż nam, dorosłym, więc mieli prawo odczuwać zmęczenie, zwłaszcza, że dlaej szlak prowadził ostro pod górę. Zostałam z chłopakami na hali, a Pawełek poszedł jeszcze trochę dalej i dotarł do zniszczonej siedziby łemkowskiej.
Kiedy Pawełek samotnie wędrował w stronę szczytu, Michaś i Krzyś odzyskali natychmiast siły i bawili się na śniegu.
Ja rozglądałam się po okolicy i wypatrywałam grzybków.
W ten sposób trafiły mi się rozszczepki pospolite, mocno już sterane życiem
oraz ostatnia wilgotnica 2017.
Kiedy Pawełek do nas wrócił, zaczęliśmy schodzić. Wracaliśmy dokładnie tą samą trasą, która przyszliśmy, ale okazało się, że idąc w tamtą stronę przeoczyliśmy boczniaki rosnące przy samym szlaku.
Zawrót głowy Dorotko,tyle płomienic i takich pięknych. Czy nie bolało Ci serduszko że musiałaś je zostawić?Spacer cudowny,widoki również. Jak ja was podziwiam za te wędrówki,tyle kilometrów.Ja nie lubiłam nigdy dużo chodzić,teraz nie wychodzę wcale z domu,wiadomo choroba.ale tak na was patrzę i rany jak wy to lubicie.Pozdrawiam was serdecznie
OdpowiedzUsuńTo przede wszystkim ja lubię chodzić. Reszta nie ma specjalnie wyjścia.;) Może dzieci polubią wędrowanie na tyle, ze będą w przyszłości woleli pójść w góry niż siedzieć przed komputerem.
UsuńJakoś nie było mi żal zostawić tych grzybków. Może gdybym nie miała zapasów, to byłoby szkoda, ale z głodu do wiosny na pewno nie umrę, wiec niech cieszą się życiem. Pozdrawiamy wieczornie i cieplutko.
Zimowe grzyby,a jednak takie są .Jakby nie Ty Dorotko to bym tego nie wiedziała ,serio.Piękne tam są tereny ,Wasze spacery to tylko podziwiać .Też z córką chodzę kilka kilometrów codziennie jak tylko nie pada ,ale u nas to łatwizna ,jest płasko czyli lekko.Powiem Ci w sekrecie ,że zawsze chciałam choć raz uciec na jakieś wczasy świąteczne ,uciec choć raz przed tymi wszystkimi pierogami,uszkami ,sernikami,ale nawet głośno nie mówię ,moje dzieci tak czekają na te święta u nas ,tak opowiadają i też coś szykują ,że nie nie da rady.Jakbym wyjechala to też nie pożarła bym jak ś.....a mam już nadwagi z 5 kilo:))goście też codziennie .Nie ma idealnie .Kocham to i mam dość czasem ale pewno nie ja jedna.Reasumując macie po prostu fajnie i ciekawie i zdrowo.Pozdrawiam jeszcze ze starym rokiem :)
OdpowiedzUsuńWiem, że wielu osobom jest trudno wyjechać w okresie świąt, bo są zobowiązani być tu czy tam albo przyjmować rodzinę u siebie. Widziałam natomiast całe rodziny - dziadków, ciocie, wujków itd, przyjeżdżających na święta z różnych stron kraju i spotykających się w neutralnym miejscu. Nikt nie musiał gotować i sprzątać, a cały wolny czas mogli spędzić razem.:) Przemyślcie taki wariant.
UsuńNadwagę szybko zgubisz na spacerach, a przy okazji może jakiegoś zimowego grzybka w naturze zobaczysz.:) Pozdrawiam serdecznie o poranku.
fajne grzybki
OdpowiedzUsuńJaworki, Biała woda i Czarna Woda... to moje piękne wspomnienie z długich wakacji jakie kiedyś tam spędziłam. Tydzień czasu biegałam po okolicznych halach między owcami za bacą Muchą, który miał wygłosić prelekcyję o historii tej okolicy. Dlaczego tydzień? Nikt mnie nie uprzedził, że baca Mucha miał na imię Jan a a poszukiwania trafiły właśnie na Św. Jana. Kiedy dotarłam do jego chałupy gaździna mnie dopiero oświeciła, że w zwyczaju bacy było pić 7 dni przed Janem i 7 dni po, a tylko sam diabeł wie gdzie wtedy moczy mordę :) :) :)
OdpowiedzUsuńCiągle tam wracam, nie tylko wspomnieniami. Chyba już wiem gdzie spędzę przyszłe wakacje !
Serducho mi mocniej bije jak czytam tą relację :)
Miejscowi mówią, że kręcono tam kilka kadrów z serialu " Janosik", zawsze się rozglądam licząc, że zobaczę go gdzieś stojącego na grani :)
No piknie się bawiliście !
Twoje poszukiwania bacy Muchy to bezcenne przeżycie.:) Znam jeszcze paru górali, którzy podobnie świętują imieniny i nie tylko.
UsuńNas też zauroczyły pienińskie klimaty; zarezerwowaliśmy już miejscówkę na wiosenne święta.:)
Może podczas tegorocznych wakacji Janosik wyskoczy zza jakiejś skały?
Pozdrawiam serdecznie z wietrznego dzisiaj Krakowa.