Już myślałam, ze na mojej krakowskiej miejscówce smardzówkowej nie zobaczę w tym roku ani jednego grzybka, bo już dawno powinnam wytropić jakieś maluchy. Tymczasem od powrotu ze świątecznego wyjazdu zaglądałam w te miejsca niemal co drugi dzień i ciągle nic i nic nie było. Nie dawało mi to spokoju, bo odkąd pierwszy raz znalazłam ten gatunek w Krakowie, nie zdarzyła się taka wiosna, żeby nie było ani jednej sztuki. Owszem, nie zawsze wyrastały setki, ale w słabszych latach po parę owocników i tak znajdowałam. W najbardziej ubogim roku znalazłam zaledwie trzy sztuki, ale przynajmniej te trzy były! A teraz już niemal straciłam nadzieję.
W piątek po południu Pawełek był umówiony z chłopakami na męski wyjazd do sklepu po klocki. W związku z tym wrócił wcześniej do domu i po zjedzeniu obiadu zabrał dzieci, a ja miałam wolne popołudnie! Dobrze je wykorzystałam.:)
Poszłam jeszcze raz poszukać tych moich smardzówek. Przepatrzyłam standardowo punkty, w których pojawiały się zawsze najwcześniej, bo na logikę, to właśnie tam powinny wyrosnąć. Uparłam się, że wygrzebię choćby jedną, żeby odnotować ich obecność na miejscówce. Chodziłam na czworakach, a spacerowicze i rowerzyści, których było od groma i jeszcze ciut, ciut, patrzyli na mnie, sami wiecie jak. Ale postanowienie postanowieniem - udawałam, że w ogóle nie widzę tych spojrzeń ani nawet ich posiadaczy. Przeczesywałam ściółkę centymetr po centymetrze, ryjąc nosem w liściach, kamykach i piasku. Ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie i rozczarowanie. Przeszukałam wszystkie miejsca, gdzie rosły "wczesne" smardzówki i nie znalazłam nawet śladu ich obecności.
Zeszłam na dół, tam, gdzie jest cień, więcej wilgoci i znacznie chłodniej. Smardzówki w tych miejscach pojawiały się zazwyczaj dwa tygodnie później niż na wyżej położonych skarpach, gdzie słońce lepiej i wcześniej wygrzewa ziemię. I tam w końcu zobaczyłam tę pierwszą, a kiedy się nad nią pochyliłam szepcząc czułe słówka, dostrzegłam drugą, wystawiającą czubek główki spod liści. Teraz już musiałam wzbudzać sensację wśród przechodniów - nie dość, ze na kolanach w krzakach, to jeszcze gada do nie wiadomo czego. Uświadomiłam sobie, że muszę wyglądać co najmniej dziwnie, ugryzłam się w język i zamilkłam. Spokojnie obfociłam dwa owocniki i przykryłam je dokładnie ściółką, żeby nie rzucały się w oczy.
Szukałam dalej. W pobliżu pierwszej parki nic już nie znalazłam, ale w odległości kilkudziesięciu metrów odkryłam jeszcze dwie smardzówki, młodsze i mniejsze od tych pierwszych. Obecność takich młodziaków może sugerować, że coś jeszcze wyrośnie. Będę sprawdzać.:)
Nie tylko ja szukam krakowskich smardzówek. Na miejscu nie brakuje innych amatorów wiosennych grzybów - wygłodzone po zimie ślimaki czyhają na łup. W tym roku nie najedzą się zbyt porządnie grzybkami.
Wracając ze smardzówkowej miejscówki, zatrzymałam się przy innych wiosennych wspaniałościach. Bazie, choć już przekwitnięte, nadal wyglądają ładnie.
Ale klimacik zbliżającego się wiosennego wieczrku tworzyły kwitnące mirabelki.
Robiąc zdjęcie ukwieconym drzewkom, kątem oka zauważyłam ususzone uszaki na jednym z dzikich bzów. Były tak suche, że mogłam je od razu dorzucić do słoja z suszonymi uszakami. Oczywiście zaopiekowałam się nimi.:)
Kiedy opuszczałam Zakrzówek, słońce ostatnim promykiem oświetlało drogę. Szukanie smardzówek zajęło mi więcej czasu niż męska wyprawa do sklepu - kiedy przyszłam do domu, Michaś z Krzysiem już składali nowy zestaw.
Ciesze się ze miałaś szybkie bicie serca,aby więcej takich zdarzeń,na pewno w weekend coś znajdziesz,powodzenia?Wiosna jest cudowna a ja jej jeszcze nie powąchałam,oj szkoda
OdpowiedzUsuńRuszymy do lasu po śniadaniu. Liczę na smardzówki i twardnice. Zrobię dużo zdjęć, żebyś choć tak dotknęła wiosny. Miłj niedzieli!
UsuńJa dzisiaj też znalazłam pierwsze (i również pierwsze w życiu); dziewięć sztuk:-). Miejscówkę wytypowałam na jesieni, pojechałam...i były:-)). W chwili kiedy je zauważyłam serce chyba mi na chwilę stanęło:-)! Były dokładnie tam gdzie wytypowałam! Serdeczności z Bydgoszczy!
OdpowiedzUsuńSuper! Gratuluję! W tym roku, ze względu na aurę, nie ma ich dużo; jeśli znalazłaś dziewięć, to za rok może ich być dziewięćdziesiąt.:) Obok smardzówek dość często rosną też inne smardzowate - naparstniczki stożkowate czy mitrówki półwolne. Są troszeczkę później niż smardzówki. Warto to miejsce jeszcze odwiedzić.:) Pozdrowienia z Krakowa!
UsuńTo sezon Dorotka u Ciebie już grzybowy na całego.Więc i te przyjemności leśno-grzybowe.Ja nie jadłam nigdy smardza,nawet nie pamiętam czy w naszych lasach spotkałam kiedyś.Będę uważniejsza ,ale ja jestem w lesie dopiero późnym latem więc pewno dlatego nie spotykam.Fajne taki dzień tylko dla siebie miałaś a w lesie na czterech z aparatem wyglądałaś na panią botanik lub tym podobny naukowiec :)zresztą masz taką wiedzę ,że tak Cię prawie postrzegam:)Pada u nas to wygoniło mnie z ogrodu ale jest cudnie ,tyle miesięcy czekania ale jest wiosna cudna dla każdego,za darmo i to jest piękne.Pozdrawiam najserdeczniej.
OdpowiedzUsuńW tym roku z wiosennymi grzybkami jest słabiutko - długa zima, później od razu upały i susza dały im się we znaki. U Ciebie pada, a nas deszcz omija. Spacer po wiosennym lesie jest przyjemnością samą w sobie, nawet jak grzybów niewiele. Rozglądaj się za smardzykami! Pozdrawiam bardzo wiosennie!
UsuńW tamtym roku znalazłam u siebie za piwnicą 3 sztuki. W stanie zejściowym. Zostawiłam, mając nadzieję na rozsianie. Teraz zaglądam, sprawdzam i na razie nic. Może jeszcze będą, bo o ile pamiętam to wtedy była końcówka sezonu. Gratuluję znaleziska i życzę kolejnych radosnych wrażeń leśno- spacerowych- Ewa.
OdpowiedzUsuńSprawdzaj regularnie. Życzę Ci, żeby wyrosły. Tegoroczna aura nie jest niestety dobra dla smardzowatych i na pewno będzie ich mniej niż rok temu, ale mam nadzieję, że te Twoje się pojawią.:) Ślę wiosenne pozdrowienia!
Usuń