Ja tam zimy nie lubię i tegoroczna, bez tęgich mrozów i śniegu całkiem mi spasowała. Pierwszy raz od dawna nie cierpiałam okrutnie z powodu zimna (nie wiedzieć czemu, mnie nawet przy niedużym mrozie jest strasznie zimno) i nawet dałam się namówić, żeby wziąć udział w wyprawie, której celem było znalezienie prawdziwej zimy - takiej ze śniegiem, lodem i zaspami. To był cudowny walentynkowo - zimowy weekend, ale mam nadzieję, ze następna wizyta pod Babią będzie już okraszona krokusami i czarkami, a nie śniegiem. :)
Do Lipnicy przyjechaliśmy w piątek, natychmiast po ostatniej lekcji Michałka. On w piątki kończy najpóźniej i trzeba było poczekać z wyjazdem aż odpracuje swoja szkolną pańszczyznę. Po przyjeździe pod Babią chłopcy natychmiast założyli ortalionowe stroje i poszli pod Grapę, żeby jeździć, budować tor saneczkowy i znowu jeździć, jeździć i jeździć. I tak do późnej nocy. Z przerwą na jedzenie, którego wcale nie chcieli, bo szkoda było czasu marnować na posiłek. A my z Pawełkiem mieliśmy walentynkową kolację przy lipnickim grillu.;)
Wydawało się, że po tak intensywnym popołudniu i wieczorze, Michałek i Krzyś będą długo spać w sobotni poranek. Nic bardziej mylnego! Pobudzili się przed wpół do szóstej i od razu gotowi byli iść na śnieg. Na jedzenie szkoda było czasu i na spanie też było szkoda.
Dzień miał być według prognoz piękny i słoneczny, ale poranek chyba o tym jeszcze nie wiedział, bo zasnuł się niskimi chmurami i mgiełką. Gotów był pospać sobie jeszcze, ale młodzi nie dali mu szans. Żeby było szybciej, sami zrobili sobie śniadanie (no, prawie sami) i mobilizowali nas do podobnego pośpiechu. Nie było wyjścia - trza się było odziać i zamienić leniwy ranek sobotni w początek maratonu.
Pojechaliśmy pod Babią. Kawałek parkingu przy Stańcowej był odgarnięty ze śniegu i dało się komfortowo zaparkować. Ruszyliśmy, by zrealizować plan - dojść Rajsztagiem do Zubrzycy Górnej, zrobić nawrotkę i wrócić tą samą drogą do Lipnicy Wielkiej.
Rajsztag prezentował się idealnie pod spacer z sankami - droga pokryta była warstwą dobrze ubitego śniegu. Nie było widać miejsc, w których wystawałby asfalt.
Kiedy jest śnieg, a nie ma słońca, leśny świat wydaje się być czarno - biały. Zwłaszcza świerki i jodły, ze swoimi ciemnozielonymi igłami stają się prawie czarne. Na takim tle kapitalnie odbijają się kolorowe ubrania chłopaków. Nie można ich zgubić w takich strojach.:)
Michał i Krzyś zobaczyli pierwszą górkę i chcieli na niej zostać - jeździć tu i teraz i nigdzie już nie iść.:) Musiałam im odświeżyć pamięć i z jej zakamarków wywołać wspomnienia wszystkich górek, jakie znajduja się na zaplanowanej trasie.
Rajsztag jest pod kątem górkowym rewelacyjny, bo praktycznie wcale nie idzie się po płaskim, tylko cały czas do góry lub na dół. Dzięki temu trochę trzeba sanki ciągnąć, a trochę na nich zjeżdżać. A w drodze powrotnej tak samo, tylko na odwrót - tam, gdzie się ciagnęło, to teraz się zjeżdża, a tam, gdzie się zjeżdżało, to trzeba było ciągnąć.
Oczywiście dozwolone były też skoki w bok - po skarpach i w wysoki śnieg.
Powstrzymywałam chłopaków tylko w tych miejscach, w których zjazd kończył się w strumieniu.
Robiłam na zmianę zdjęcia zimy i zdjęcia chłopaków. Las pod śniegiem wyglądał pięknie. Dobrze, ze chociaż tutaj, na moich terenach łowieckich trochę tego śniegu jest i w ziemię będzie wsiąkał.
Powoli, powolutku i nieśmiało, mgły zaczęły podnosić się ku górze, odsłaniając coraz większe spłachetki błękitnego nieba. Prognoza zdawała się spełniać. Aż spojrzałam na zegarek, żeby sprawdzić jaka to godzina przynosi nam początek słonecznego dnia. Było raptem wpół do dziesiątej... A my mieliśmy już za sobą spory kawałek drogi.
Na Rajsztagu zaczęły się niestety pojawiać samochody. Musieliśmy wzmocnić środki ostrożności podczas zjazdów - ani sanki, ani samochód nie zatrzymają się przecież w miejscu, a nie chcieliśmy dopuścić do żadnej malowniczej katastrofy.;)
Podczas zjeżdżania chłopcy byli obstawieni z obu stron - od góry i od dołu. Dopiero, kiedy teren był całkowicie wolny, dostawali zezwolenie na zjazd. W miejscach wyjątkowo atrakcyjnych górek, zjazdy były powtarzane.
Tak idąc sobie coraz bardziej w słońcu, dotarliśmy do fragmentu drogi prowadzącej przez teren Parku Narodowego.
Za czerwoną tabliczką słońce zupełnie przezwyciężyło chmury i mgłę. Na śniegu pojawiły się cienie.
Minęliśmy Halę Śmietanową, gdzie latem pasą się owieczki, a jesienią buszują miłośnicy grzybków halucybków. Teraz wszystko pokryte jest grubą warstwą śniegu. zachciało mi się sprawdzać ile tego śniegu jest na głębokość i wpadłam do połowy uda. Pod warstwą śniegu była woda. Nie wiem, czy wszędzie, czy tylko ja sobie pocelowałam w takie wyjątkowo domoczone miejsce. W bucie miałam pełno mokrego śniegu, który szybko zamienił się w wodę.
A taką piękną, słoneczną drogą doszliśmy do końca Rajsztagu, czyli do Zubrzycy Górnej.
Skraju lasu w Zubrzycy pilnowały trzy małe bałwanki.
Babia z tej strony jeszcze się całkiem z mgieł nie odsłoniła.
Doszliśmy do odśnieżonej drogi prowadzącej przez Przełęcz Krowiarki i stamtąd zawróciliśmy.
Szliśmy z powrotem do naszej Lipnicy. Na terenie parku uwieczniłam taką tabliczkę. Składowane drewno pochodzi oczywiście z terenu parku... W lesie użytkowym takie składowiska są co kawałek i nikt ich nie opisał.
Słońce dawało już pięknie czadu. temperatura zrobiła się bardzo, bardzo przyjemna, a w miejscach dobrze wystawionych na działanie promieni słonecznych, śnieg zaczął się topić.
Na najstromszych zjazdach Michał i Krzyś mierzyli swoją prędkość zjazdową przy pomocy dżipsa. Osiągnęli szybkość 34, 7 km/godz. Nie był to jednak wynik satysfakcjonujący i zanim wróciliśmy ze spaceru, pojawił się nowy plan bicia rekordu prędkości.
Na porannym spacerze przeszliśmy 16 kilometrów z okładem. A to była dopiero połowa dnia! Po południu zaliczyliśmy kolejny śnieżny spacer, a chłopcy zdobyli nowy rekord.:)
Cudowne zdjęcia zimowego lasu. Też nie lubię zimy ale uwielbiam patrzeć na ośnieżone drzewa.Tej zimy na Mazurach śnieg leżał pół godziny tak że nawet się na patrzyć nie zdążyłam. Musieliście wyjechać w góry aby poczuć ze jednak ta zima jest. Przepiękna trasa, napatrzyłam się na śnieg chociaż na Twoich przepięknych zdjęciach. A Pawełek orła wywinął hii. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEwa! W Krakowie nawet pół godziny śnieg nie leżał, bo w ogóle nie napadał, co mnie specjalnie nie martwi. Pawełek usiłował wpasować się w Michałkowe "jabłuszko" do zjeżdżania, ale coś mu to nie wyszło i wygląda jakby wywinął orła.:) Jeszcze mam trochę fotek, to się Ewciu napatrzysz jeszcze na śnieg. A dzisiaj wiosna! U koni byłam; skowronki i czajki w polach się wydzierają.:) Słoneczne uściski!
Usuń