wtorek, 19 maja 2020

W poszukiwaniu pierwszego borowika

    Do ostatniego momentu, czyli do niedzielnego poranka, intensywnie myślałam, w którym lesie znalezienie pierwszego borowika ceglastoporego będzie najprawdopodobniejsze. Do wyboru były lasy trzy - Bronaczowa, Kornatka, Świnna Poręba. Każdy z tych lasów miał w rankingu plusy dodatnie i ujemne, więc rzuciłam hasło chłopakom i oni wybrali "porąbaną świnię" (to menażeryjna nazwa dla Świnnej Poręby). Pawełek kręcił nosem, bo najchętniej to poszedłby sobie dłubać coś na warsztacie, ale nie darowaliśmy mu spaceru. W wyniku roztaczania przed nim wizji mechatych ceglasiowych łebków, stwierdził w końcu, że ich szukanie jest jego powołaniem na niedzielę.;)
    Dojechaliśmy bez problemu do zielonego świata Beskidu Makowskiego i przeszukaliśmy pierwszy fragment lasu, w którym miały być te najpierwsze tegoroczne ceglasie.  Zawsze, odkąd po raz pierwszy pokazał mi ten las Paweł z Jaworzna, jakiś borowik ceglastopory był. A teraz nie było żadnego. Pawełek zaraz na wstępie doszedł do przekonania, że żadnego ceglasia nie będzie i pognał do przodu. Dobrze, ze mamy tam stałą trasę, bo w pewnym momencie stwierdziłam, że jestem w lesie. całkiem sama. Stwierdziłam, ze cała trójka jest razem. Ja tam zawsze do końca, do przeszukania ostatniego centymetra ściółki, wierzę w pomyślność poszukiwań i zbiorów.
    Kiedy już ta wiara moja w znalezienie borowika ceglastoporego upadła całkowicie, zaczęłam szukać chłopaków. Szybko okazało się, że Pawełek porzucił dzieci, które beztrosko wspinały się na drzewa, a sam gdzieś zniknął. W końcu ogoniliśmy również jego. Porzucając marzenia o borowikach ceglastoporych poszliśmy na dalszą wędrówkę.
    Na łące Krzyś dorwał pierwszą tegoroczną poziomkę, której udało się złapać nieco rumieńców. Oczywiście była najpyszniejsza i najsłodsza na świecie. Jak to każda pierwsza w danym roku poziomka.:)
    Drogę umilały nam kwitnące kwiaty. Fiołki kończą już swój czas a ich miejsce zajmują bniece, które co prawda nie maja powalającego zapachu, ale są równie piękne.
    Przez długi czas wędrówki nie zechciał nam umilić żaden grzybek. Wreszcie i taki z kapelutkiem i trzonem się trafił. Pierwsze to były grzybówki rosnące obok spróchniałego pnia. Wytropił je Krzyś, który ogłosił to całemu światu głośnym rykiem - wszak to doniosłe dokonanie i wszyscy powinni o nim wiedzieć.
     Następne znalezisko było już moje. Znalazłam polówki wczesne, gatunek jadalny. Przyjęłam ten dar od lasu ze spokojem i nie wydawałam okrzyków zachwytu i radości na pół wsi.
     Głośniej oznajmiłam chłopakom, ze w znajomym miejscu czeka na nas żółciak. Rok temu go nie było, a teraz znowu jest. No, właściwie to był, bo go pozyskaliśmy zapełniając mały koszyczek, w którym dotychczas przechowywany był prowiant.
     Następnym znaleziskiem była kustrzebka w bursztynowym kolorze. Słońce tak ją podświetliło, że wyglądała jak zaświecona lampka i mimo niewielkich gabarytów, widoczna była z daleka.
     Czernidłaki rosnące w licznych kępach też się w oczy rzucały, a jednak chłopcy je przeoczyli i przeszli obok obojętnie.
   Mieliśmy już w pewnym momencie zawracać, bo na niebie zgromadziły się ciemne chmury i powiało mocniej. Podkusiło mnie jednak, żeby dojść na szczyt najbliższej góry. Wydawał się ten szczyt bardzo bliski, ale okazało się, ze szlak okrąża jeszcze ze dwa razy całą górę, wiec trochę się trzeba było natuptać, żeby sfocić tabliczkę z napisem Jaszczurowa Góra.
     W drugą stronę ze szczytu prowadziła przepiękna droga leśna, ale ona została do zwiedzenia na raz następny. Może podjedziemy wtedy z innej strony i obadamy nieco inne rejony Jaszczurowej i okolic.
    W drodze powrotnej towarzyszyły nam chmury i delikatny deszczyk. To zupełnie nie przeszkadzało Krzysiowi w realizacji jego nowej pasji polegającej na rzucaniu w kałuże grubych konarów i pniaków tak, zeby woda rozpryskiwała się na wszystkie strony świata.
    Kiedy już wychlapał na siebie połowę wody kałużowej, udawał słodziaka i zażyczył sobie sesję zdjęciową w wystudiowanych pozach z wieloma minami.
    Na koniec sportretowałam jeszcze jedyny krzak żarnowca, jaki stanął na naszej drodze.
    Spacer był cudny, ale znalezienie pierwszego borowika ceglastoporego 2020 wciąż przede mną.:)

2 komentarze:

  1. Jeszcze nadejdzie taki dzień Dorotka.Padało sporo więc coś dla was wylezie z ziemi.Ale żołciaczek jest i mieleńce będą.Ja wczoraj po raz pierwszy widziałam przyrodę na żywo,moje pierwsze wyjście od grudnia gdzie też byłam na powietrzu raz.Udało mi się załatwić wizytę u fryzjera bo wyglądałam już jak mops.Ale chodzić w maseczce nie jestem w stanie.Założyłam ja po raz pierwszy i chyba ostatni. Przecież człowiek się dusi.Pospacerowałam trochę za dużo i moje mięśnie nieużywane, dziś nie pozwalają na chodzenie hii. A w parku żadnej kory wysypanej,oj szkoda.Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że załapałaś się na fryzjera w pierwszym rzucie. Mnie by się też przydała taka wizyta, ale na razie wróciłam do Lipnicy i zarastam sobie dalej. Maseczki nic nie dają poza problemami w oddychaniu. Ja chodzę bez. I coraz więcej osób tak robi. Ćwicz Kochana mięśnie w domu, żeby następne wyjście było jeszcze większa przyjemnością.:) Uściski spod Babiej!

      Usuń