środa, 2 grudnia 2020

Pierwszy atak zimy

 

     W wielu miejscach weekendowy śnieg zaskoczył (głównie drogowców i kierowców na letnich oponach), a następnie stopniał, odsłaniając jeszcze jesienne oblicze ziemi. Pod Babią też przyszedł dla niektórych niespodziewanie.:) Na "mojej" prognozie pogody były przewidywane spore opady śniegu, Lipniczaki też potwierdzali takie przewidywania, ale Pawełek upierał się, ze tylko tak delikatnie poprószy, bo "jego" prognoza zapowiada tylko symboliczne opady. W związku z tym, ze Pawełkowa prognoza jest uznawana powszechnie za najlepiej sprawdzalną i przewidywalną, dzieciaki nie chciały wierzyć, że na rano będzie biało, nawet jak w sobotni wieczór zaczęło całkiem na poważnie posypywać. Kiedy rano otworzyli oczęta i zobaczyli pobielony świat, wpadli w szał zachwytu, a Krzysiek gotów był biec w piżamie, żeby odśnieżać samochód. Nie wiem, czemu tak mu się wymarzyło o poranku skrobanie szyb i zmiatanie śniegu, ale nie mógł się doczekać aż mu pozwolę te czynności wykonać.

     Odśnieżony Krzysiem Doblowóz powiózł nas pod babią, wpadając po drodze (mimo zimówek) w całkiem kontrolowany poślizg, z którego podobno wyszliśmy cudem, jak to określił zestresowany Pawełek. Oczywiście za kierownicą siedziałam ja, bo przecież Pawełek w poślizg by nigdy nie wpadł, a jeżeli już, to wyszedłby z niego w perfekcyjnym stylu zdecydowanie szybciej niż ja. Chłopaki na tylnym siedzeniu w ogóle nie zauważyły, że coś nas zakręciło. Dojechaliśmy i Michał z Krzysiem natychmiast skonsumowali pączusie na drugie śniadanie, bo odmówiłam ich noszenia. A jak mieli sami nosić, to woleli w brzuchach niż w plecakach.:)
     W lesie było pięknie zimowo. Cały czas z chmur wysypywały się kolejne porcje śniegu, który przykrył już dokładnie szarość jesienną i osiadł na świerkowych gałązkach tworząc przedświąteczny klimacik. Szliśmy początkowo zielonym szlakiem, ale szybko odbiliśmy w drogę prowadzącą do strumyka.
    Tam znalazłam najwytrwalszego babiogórskiego grzybka, który nie dał się całościowo zasypać śniegiem, bo schronił się pod wiszącymi nad ziemią gałęziami, które przejęły na siebie zadanie utrzymywania śnieżnego ciężaru.
    A Michał z Krzychem zupełnie zapomnieli o tym, że są  już poważnymi nastolatkami i oddali się szaleństwom. Krzychu przechodził sam siebie. Same skoki i wywrotki już nie są wystarczającymi atrakcjami. Po wyskoku w górę trzeba jeszcze zrobić półobrót lub obrót 360 stopni. Wtedy zabawa jest bardziej udana.:)

Dochodziliśmy do strumienia przecinającego drogę.

     Wody nie było dużo i płynęła bardzo leniwie. Bez trudu udało się przejść na drugą stronę. Trochę się obawiałam o zamoczenie Michałkowych butów, który jako jedyny nie miał wysokich, gumowanych śniegowców, ale jakoś się udało przedostać na przeciwległy brzeg nie ponosząc strat w ludziach i sprzęcie.
     Za strumieniem jest wycięty las. Do góry drogami wyjeżdżonymi ciężkim sprzętem chodziliśmy tam wielokrotnie. Dzisiaj wybraliśmy inny wariant trasy - stokówkę wyłożoną betonowymi płytami, zbudowaną w celu łatwiejszego wywożenia drzewa z Babiej Góry. Bez śniegu taka trasa nie była nigdy brana pod uwagę, bo co to za atrakcja chodzić betonową drogą w lesie, ale pod śniegiem ta sama droga prezentuje się całkiem dobrze.
A w dodatku ma po obu stronach rowy, w których można się schować,

a następnie wyskoczyć znienacka.:)

    Okoliczności przyrody były tak piękne, że nawet Miś i Krzyś na chwilę zatrzymali się w biegu, żeby je popodziwiać. Żeby tak braterska miłość kwitła między nimi tak, jak na zdjęciu, to byłoby cudownie.:)

    Zatrzymanie było tylko na moment. Podstawa to bieganie.:)

Śnieg był sypki, zmrożony. Spod nóg biegacza podnosił się i tworzył śnieżną zasłonę.

Były też skoki i skoki z półobrotem i skoki z pełnym obrotem... Wszystko w wykonaniu Krzysia. Michała skoki najwyraźniej przestały bawić.

Śnieżne zapasy ćwiczyli już razem.:)

     I to by było na tyle spaceru, chociaż plan miałam bardziej rozbudowany. Pawełkowi włączył się komplikator, że już późno, że nie zdążymy wrócić na umówione spotkanie... I kazał zawracać w połowie drogi. Nie cierpię takich nagłych odwrotów, kiedy mi się tak dobrze maszeruje.

Się trochę pocieszałam widokami, robiąc kolejne fotki.

     Zanim doszliśmy do parkingu, chłopcy dostali pozwolenie na dokończenie dzieła zamaczania całościowego ubrania, co wykorzystali w pełni.

    A Pawełek sprawdzał jak jest ślisko na Rajsztagu i wyszło mu, że jest bardzo ślisko... Na szczęście wyszedł z tego poślizgu bez większych konsekwencji, aczkolwiek do perfekcji troszki mu brakło.


3 komentarze:

  1. No troszkę mi się ABS nie włączył. Na szczęście "blacharka" nie poniosła szkód a i lakier się nie pościerał.
    Taki upadek być może uchronił Pana, który był z nami umówiony - miał jechać właśnie tamtędy.
    Faktycznie - podczas spotkania potwierdził, że na Rajsztagu jest potwornie ślisko i już tamtędy nie będzie wracał do domu tylko pojedzie dookoła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam! Też mam śnieg, nawet dużo. Dzieciaki biegają, robią wojny na śnieżki, sama radość. Pozdrawiam, Inka

    OdpowiedzUsuń