Na świeże oscypki i bundz czekaliśmy całą długa zimę, więc przed niedzielnym wyjazdem zasięgnęliśmy języka, żeby dowiedzieć się, czy "nasza" bacówka rozpoczęła działalność. Odpowiedź była twierdząca, zatem wizyta w tym kultowym dla nas miejscu, została ujęta w programie wycieczki. Tuż po strumykowych szaleństwach udaliśmy się na zasłużoną serkową ucztę.
Choć gór szczyty caluteńkie jeszcze uwięzione w okowach zimy, a i pod lasem w dolinkach, w zacienionych miejscach całe płachty białego puchu przykrywają ziemię, "łowiecki" opuściły już zimowe leże i na hale wyszły. A pasterze i bacowie uruchamiają wiosenną produkcję. Trawy jeszcze niewiele, więc krowy nadal pozostały w oborze, a serki robione są z samego owczego mleka. Takie wyroby można pozyskać tylko teraz, wczesną wiosną; później w składzie oscypków i bundzu będzie mieszanka mleka krowiego i owczego.
Ania, jako jedyna, posiadała odpowiedni sprzęt, więc zajęła się porcjowaniem zakupionego dobra. Rano poprosiłam Pawełka, żeby zabrał swój pazerniaczy scyzor. Pawełek podszedł do sprawy profesjonalnie - naostrzył, umył, przygotował i... Kiedy zasiedliśmy do bacówkowego stołu, oświadczył, że noża nie ma. Dopiero po powrocie do domu okazało się, że sprzęt do mordowania oscypków był cały czas z nami, tylko się świetnie przed Pawełkiem ukrył. Dobrze, że Ania uratowała sytuację.:)
Taki pyszny posiłek został popity równie rewelacyjną żętycą - świeżutką i słodziutką. W bacówce może się jej za darmo napić każdy spragniony wędrowiec. Największymi miłośnikami tego napitku są Pawełek i Krzysiu, którzy potrafią wchłonąć pokaźne ilości serwowane w najprawdziwszych góralskich kubasach.
Pawełek z ukontentowaniem na twarzy napełnił brzuszek kolejnymi plastrami oscypka, a tymczasem mózgi młodszej menażerii zaczęły wysyłać sygnały, że najwyższa pora na wydatkowanie pozyskanej z jedzenia energii.
Szczególnie po Krzysiu widać, kiedy MUSI rozładować nadmiar mocy drzemiącej w jego ciałku - wygląda wtedy jak buzujący wulkan, który za moment eksploduje.
Do treningu posłużyło bacówkowe ogrodzenie, na które można się było wyspindrać, pojeździć pupą po drągu, zeskoczyć, znów wyleźć, zeskoczyć... I tak ze sto razy - tam i z powrotem. Oczywiście popisy musiały być nagradzane okrzykami uznania i zachwytu z naszej strony. Powstrzymywanie aktywności fizycznej w takich momentach byłoby wyrazem rozsądku, ale jakoś nie potrafię przerywać takiej dobrej zabawy, nawet jeśli konsekwencją są siniaki czy wbita w paluszek drzazga. Tym razem uniknęliśmy jednak uszkodzeń cielistości, a i ogrodzenie przetrwało ten test wytrzymałościowy.
I na koniec krótka regeneracja sił w pozycji "na leniwca".
Z bacówki ruszyliśmy na dalsze poszukiwania smardzów.Już jutro znowu będziemy szaleć po Orawie - zaczynamy naszą smardzową majówkę. Ahoj przygodo!
Krzyś jako leniwiec zakasował wszystkich :)
OdpowiedzUsuńWyglądałybyśmy w tej pozycji równie malowniczo, tylko drągi musiałyby być szersze.:)
OdpowiedzUsuńtrzeba następną razą spróbować :D
OdpowiedzUsuńJuż jutro tam będziemy.:) A smakołyki czekają również na Was - trzeba tylko dojechać. Może się zbierzecie w któryś majówkowy dzień?
OdpowiedzUsuńŚwieże powietrze zadziała uzdrawiająco.:) Sprawdzone.:)
OdpowiedzUsuń