Nadeszła w końcu długo oczekiwana hubertusowa sobota - dzień od świtu słoneczny i wietrzny. Zapakowaliśmy się tuż po szybkim śniadanku do Doblowoza i ruszyliśmy do stajni. Trzeba było przygotować plac konkursowy dla dzieci oraz miejsce imprezowe dla dorosłych.
Kiedy tylko udało się ogarnąć i wykonać wszystkie niezbędne czynności organizacyjne, najmłodsi, których ilość znacznie wzrosła wraz z upływającym czasem, zaczęli dopytywać, kiedy wreszcie zaczną się ich starty. Wpuszczeni na plac manewrowy "na sucho", czyli bez swoich rumaków, prawie roznieśli pozoranta na strzępy i trzeba ich było hamować w wojennych zapędach. Podstawiłam im zatem konie do czyszczenia.
Po pięciu minutach towarzystwo zameldowało, że wierzchowce są już wypucowane. Postanowiłam, że w tym dniu będę wyjątkowo nieugięta i upierdliwa, więc wyszukałam sporo punktów na końskich ciałach, które szczotkę widziały chyba tylko w sennych marzeniach. Tym sposobem na dokładnym dopieszczeniu koni zeszło następne pół godziny, ale efekt mnie usatysfakcjonował i dzieciarnia dostała pierwszą sobotnią pochwałę.
Później wszystkie dzieci, które tylko chciały wystartować w wyreżyserowanym przeze mnie konkursie tatarskim, miały możliwość zapoznania się z czekającymi je trudnościami. Nie każdemu udało się za pierwszym razem pokonać bezbłędnie wszystkie przeszkody, więc takie przygotowanie było dla bezcenne zarówno dla jeźdźców, jak i dla koni.
Niecierpliwcy doczekali się rozpoczęcia zawodów. Żółty załatwił sobie przychylność sędzin jeszcze przed wystartowaniem - wywąchał w kieszeniach końskie smaczki i delikatnym skubaniem ubrania rozczulił dziewczyny, które miały wydawać werdykty dotyczące oceny umiejętności kolejnych zawodników.
Po pokonaniu leżącej na ziemi deski wydającej straszliwe dźwięki pod końskimi kopytami, trzeba było założyć na głowę rycerski hełm, pokonać w nim drągi na koziołkach, podjąć broń leżącą na beczce i zaatakować pozoranta wiszącego na stojaku.
Walka z workiem napełnionym słomą okazała się najciekawszą konkurencją - każdy kolejny zawodnik z zaciekłością atakował nieprzyjaciela, z którego wnet zaczęła sypać się słoma. Żółty był również zainteresowany pokonywaniem słomianego wroga - szybko zorientował się, że w worku jest coś nadającego się do upchania we własnym brzuszku i wyskubywał źdźbła przez dziurki powstałe od uderzeń mieczów i dzidy.
Kiedy już pozorant po raz kolejny poniósł śmierć, zawodnik musiał pokonać slalom między oponami, na którego końcu czekała go próba celności. W wersji pierwotnej do zawieszonego na stojakach koła, dzieci miały rzucać piłką, ale wiatr był tak mocny, że lekka piłka frunęła w przeciwnym kierunku niż zamierzony. Wykorzystaliśmy zatem smakołyki dla koni, które dla Żółtego były taką pokusa, że konieczna była pomoc uniemożliwiająca temu rycerskiemu konikowi zjedzenie amunicji.
Jak już udało się wycelować jabłkiem, trzeba było równie celnie pokierować koniem i wjechać w wąską ścieżkę między drągami, prowadzącą do stojaka z łukiem i strzałami, z których należało zrobić praktyczny użytek.
Na koniec zostawała łatwizna - pozyskanie ciasteczka z pojemnika ustawionego na beczce i zjedzenie go przed dojechaniem do linii mety.
Kiedy ostatni zawodnik ukończył pomyślnie przejazd, zaproponowałam Pawełkowi, żeby też spróbował swoich sił w dziecinnie prostych konkurencjach, ale odmówił. W związku z tym sama wsiadłam na Ramzesa i przejechałam całą trasę. Udało mi się!
Jedynym utrudnieniem, jakiego zażyczyły sobie sędziny, było zjedzenie ciasteczka w galopie, ale i to zadanie udało mi się zaliczyć.:)
Wystąpiliśmy do dekoracji - byli sami zwycięzcy.A później była runda honorowa, jak na każdych zawodach wysokiej rangi.:)
Na tym konkurencje dla dzieci się nie skończyły - teraz była część najprzyjemniejsza i najsmaczniejsza - poszukiwania cukierków ukrytych na terenie stajennego podwórka. Mistrzem okazał się oczywiście największy pazerniak słodyczowy - Krzychu, który oprócz własnych kieszeni, zapełnił również schowki w drzwiach samochodu. Po swojej stronie oczywiście.
Kiedy dzieci szukały słodyczy i objadały się nimi, dorośli zajeli się przygotowaniem swoich koni do startu w gonitwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz