Któż z nas, dziecięciem będąc jeszcze nie zbierał jesienią kasztanów i żołędzi? Chyba wszyscy mieliśmy manię pozyskania jak największej ilości tych wrześniowo - październikowych skarbów. Pamiętam, jak wracając ze szkoły, chodziliśmy całą bandą pod wielkiego kasztanowca, do którego rzucaliśmy gałęziami leżącymi na ziemi, aby strącić jak najwięcej owoców. I pamiętam jak przeganiała nas stamtąd pani mieszkająca w domku obok, która nie trawiła naszych okrzyków radości wybuchających po każdym kolejnym kasztanku, jakiego udało nam się zdobyć. Dawne to były czasy... Oj dawne...
Kiedy już byłam całkiem dużą dziewczynką, a nie miałam jeszcze własnych pociech, też jesienią zawsze podnosiłam spotkane gdzieś tam przy okazji jakiegoś spaceru kasztanki i zawsze miałam kilka upchanych po kieszeniach.:) A teraz znowu mogę, bez obciachu, urządzać wyprawy, których jedynym celem jest nazbieranie jesiennych eksponatów.
Odkąd na świecie są Michałek i Krzyś, każdego roku mamy na balkonie lub parapecie jesienną wystawkę z kasztanów, żołędzi i kolorowych liści. I co roku obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie będziemy znosić do domu tego wszystkiego, co zwiększa bałagan, kruszy się i śmieci. Ale za rok jest znowu to samo - zbieramy, nieraz w ilościach hurtowych - błyszczące kasztany, żołędzie z robakami w środku i piękne, ale kruche listki. Nie inaczej jest i teraz.
Z kasztanów można wyprodukować rozmaite cudeńka. W tym roku obydwaj chłopcy już całkiem samodzielnie robili dziurki w kasztanach i montowali nogi, ręce, głowy, kopytka i co tam sobie wymyślili. Oczywiście nie zostawiłam ich samych z tą trudną robotą, bo pomimo wzrastającej z każdym dniem samodzielności, niejednokrotnie potrzebowali pomocy lub chociażby podpowiedzi odnośnie tworzenia kolejnego ludka.
Tegorocznym hitem kasztanoplastyki byli kasztanowi rycerze, którzy dosiedli równie kasztanowych koni. A kiedy było ich kilku, ruszyli do walki i stoczyli kilka pojedynków, w wyniku których konieczna okazała się pomoc medyczna.
W związku z zaistniałą potrzebą, Michałek powołał do życia lekarza magika, który w mig ozdrowił wszystkich uczestników walk, którzy potrzebowali pomocy chirurgicznej. Oczywiście potrzebny był stół operacyjny i pielęgniarka... Zabawa rozkręciła się rewelacyjnie.:)
Czasu do kąpieli i wieczornego obrządku zostawało coraz mniej, więc po krótkim epizodzie w gospodarstwie rolniczym, kasztanowe społeczeństwo zostało przeniesione do krainy parapetowej w pokoju chłopców, gdzie zamieszkuje do dziś w towarzystwie innych jesiennych akcesoriów.
Od czasu do czasu kasztanowe ludki opuszczają parapet, aby rozprzestrzenić się po całym mieszkaniu i uczestniczyć w kolejnych pomysłowych zabawach Krzycha i Michasia.
I wiecie co? Takimi darmowymi zabawkami dzieci świetnie się bawią, a przy okazji doskonalą szereg umiejętności potrzebnych do nauki i życia. A wyobraźnia potrafi się tak rozhulać, że wręcz trzeba ja momentami hamować.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz