Mieliśmy przygotowane dwa warianty grzybowo - wycieczkowe, których realizację uzależniliśmy od aury, jaka powita nas o poranku - gdyby było bezdeszczowo, pojechalibyśmy w okolice Skały, na poszukiwanie ostatniego siedzunia i pieprzników trąbkowych, a w przypadku deszczu w planie był Lasek Wolski w pobliżu Kopca Kościuszki, gdzie mieliśmy nadzieję znaleźć grzybki bardziej zimowe niż jesienne.
Ranek powitał nas szary i siąpiący, więc nie spiesząc się zbytnio, przystąpiliśmy do realizacji wariantu bliższego i krótszego. Oprócz pogody przemawiało za nim również kiepskie samopoczucie Michałka. Ruszyliśmy o dziewiątej, szybko pokonując puste krakowskie ulice. Zapraszam na spacer z ciekawymi i smacznymi grzybkami w tle.
Spacer zaczęliśmy od penetracji zarośli u podnóża kopce, wśród których przeważają stare dzikie bzy. Szukaliśmy oczywiście uszaków bzowych. Pierwsze wypatrzył Pawełek - małe, nieco podsuszone, ale nadające się do zebrania. Suche uszaki mają tę cenną właściwość, że wrzucone do wody, odzyskują jędrność i smak świeżutkich owocników. Tych grzybków nigdy u nas w domu nie jest dość, bo wszyscy bardzo je lubimy w potrawach warzywno - ryżowych i makaronowych. Wypatrywaliśmy zatem zawzięcie większej ilości owocników ucha, ale nie było ich za wiele - musieliśmy się zadowolić kilkunastoma sztukami. Ale lepsze to , niż nic.
W pobliżu fortu mnóstwo drzew jest oznaczonych jaskrawymi kropami - zostaną wycięte, bo zasłaniają widok na mury... Coraz mniej zieleni w naszym Krakowie, coraz więcej betonu, asfaltu i murów. Nie za bardzo mi się to podoba - wolę widok drzew zasłaniających fortyfikacje niż wysokie mury na tle wystrzyżonego trawniczka.
Poszliśmy błotnistymi ścieżkami w dół, ku miejscom, w którym oprócz uszaczków, udawało nam sie znaleźć kiedyś również inne grzybki zimowe - boczniaki. Kiedy zobaczyliśmy je równocześnie z Krzychem, obowiązkowe było odtańczenie indiańskiego tańca radości - marzyły mi się boczniaki od jakiegoś czasu i oto one w osobach własnych - czekały, żeby je zabrać z tego zimnego i wilgotnego lasu.
W czasie, kiedy ja z Krzysiem fociliśmy i pozyskiwaliśmy piękne, młodziutkie boczniaki, Michaś robił Pawełkowi wykład na temat projektowania samolotów, które powinny nie tylko latać, ale i być bezpieczne dla tych, którzy znajdą się na ich pokładzie, czyli realizował sie w swojej nowej pasji samolotowej i grzybki nic, ale to nic go nie interesowały.
Znalezione boczniaki trafiły do płóciennej siatki, bo rano Pawełek stwierdził, że chodzenie w takim miejscu, jak Lasek Wolski z koszykiem, jest co najmniej obciachowe.
Boczniakowe znalezisko rozbudziło moje pazerniacze rządze do tego stopnia, że biegałam po stromej skarpie, oglądając każdy leżący pień drzewa ze wszystkich możliwych stron, podczas gdy reszta towarzystwa maszerowała wygodną ścieżką. Niestety, więcej boczniakowych rodzinek nie udało mi się odkryć i dołączyłam do chłopaków.
Pod modrzewiami czekały na nas późnojesienne grzybki - wodnichy modrzewiowe. Gatunek ten mogę polecić każdemu amatorowi listopadowych grzybobrań - nie sposób pomylić go z jakimkolwiek innym grzybkiem, bo żaden z podobnych nie rośnie o tej porze pod modrzewiami.
Wodnichy modrzewiowe mają delikatny smak i są doskonałe zarówno same, jak i w mieszance z innymi grzybkami. Rosną gromadnie, więc w jednym miejscu można uzbierać ich całkiem sporo, mimo, że mają niewielkie rozmiary.
Spośród gatunków jadalnych trafiły nam się jeszcze rozmaite gąsówki. Gąsówki fioletowawe, zwane wcześniej nagimi, uznawane są powszechnie za grzyby jadalne i bardzo smaczne. Te które dzisiaj wytropiliśmy w lesie nie nadawały się już do zabrania - były to owocniki podstarzałe i zamieszkałe przez leśne robactwo.
Drugim przedstawicielem gąsówek były g. mgliste, zwane obecnie lejkówkami szarawymi. Najciekawszy był owocnik, który na swoim kapeluszu miał przyrośnięty malutki kapelutek drugiego owocnika.
Na starych owocnikach gąsówek mglistych wypatrywałam rzadkiego gatunku pochwiaka, jaki czasem na nich wyrasta. Poszukiwania zleciłam też Krzychowi, bo prawdę mówiąc, mam większe zaufanie do jego możliwości wzrokowych niż do moich własnych. Mimo zakrojonej na szeroką skalę poszukiwań, rzadkości nam się wytropić nie udało.
Trzecim reprezentantem gąsówek była g. podwinięta, zwana też rudawą. Jadalność tego gatunku jest dość kontrowersyjna - część źródeł podaje informacje, że jest jadalna, ale nie powinno się jej pozyskiwać, gdyż łatwo ją pomylić z lejkówkami, wśród których mogą być gatunki szkodliwe. Niektóre opracowania zawierają natomiast informacje, że gąsówki te zawierają muskarynę i w związku z tym są niezjadliwe. Ja jadłam te grzybki w mieszance z innymi i skutków niekorzystnych nie zauważyłam. Ponieważ jednak nie odznaczają się jakimiś wybitnymi walorami smakowymi, wolę pozostawić je w lesie.
Spotkaliśmy też jednego, jedynego muchomora, który już nieco pomarszczył się od starości. Możliwe, że na kolejnego reprezentanta tego gatunku trzeba będzie poczekać do następnego lata.
Pięknie rozwijają się teraz rozmaite nadrzewniaki. Szczególnie licznie wchodziły nam przed oczy porki brzozowe. Niektóre z nich potrafią przybierać fantastyczne kształty, czego dowodem jest powyższe zdjęcie.
Rozwinęły się też malownicze żylaki promieniste, które przy deszczowej pogodzie rosną jak szalone i pokrywając murszejące pnie swoimi grzybowymi ciałami tworzą iście księżycowy krajobraz, który w spojrzeniu macro potrafi pobudzić do działania nawet leniwą wyobraźnię.
Jak podczas każdego naszego leśnego spaceru to nie grzybki są najistotniejsze. Nawet jeśli jest ich niewiele, a z chmur cały czas spadją drobne kropelki i tak świetnie się bawimy przemierzając leśne szlaki.
pięknie rozpoczęte zimowe grzybobranie ,wróciłam do domu i zachęcona Twoim wpisem pójdę sprawdzić swoje uszakowe miejscówki
OdpowiedzUsuńPrzyjemnego i owocnego sprawdzania życzę! Może u Ciebie będzie ich więcej niż u nas.:)
Usuń