Mróz zelżał, a z chmur posypało się trochę śniegu - nie na tyle, żeby zaskoczyć drogowców, ale wystarczająco dużo, żeby dać dzieciakom trochę zimowych doznań. Oni nie pamiętają naprawdę śnieżnych i długich zim, więc taka odrobina białego puchu, który ledwie przykrył powierzchnię ziemi, jest dla nich ogromną atrakcją. Skorzystaliśmy z wolnego dnia w środku tygodnia i wybraliśmy się na zimowy spacer do Tyńca.
U stóp opactwa tynieckiego jest duży parking, na którym nie byliśmy pierwsi, mimo dość wczesnej godziny. Tuż po wyjściu z samochodu zaatakowały nas stada wygłodniałego ptactwa, którego nikt jeszcze nie zdążył w tym dniu nakarmić (o pierzastych napiszę wkrótce). Ruszyliśmy wzdłuż murów, w kierunku wałów wiślanych.
Nie wiem czemu, ale strasznie dawno nie byliśmy w tym miejscu na spacerze; uświadomiliśmy to sobie z Pawełkiem, kiedy weszliśmy na wał przeciwpowodziowy. Tak... Ostatnio byliśmy tu bez dzieci - 15 marca 2009 roku! To właśnie tu skutecznie wytrzepałam Michałka w brzuchu i po powrocie ze spaceru stwierdził, że już pora najwyższa poznać nowy świat.:)
Wisła pokryta była cienką warstewką lodu, a żerujące na roztopionych fragmentach ptaki co rusz podrywały się do lotu w kierunku tynieckiej przystani, która jest dobrze zaopatrzoną stołówką.
Maszerowaliśmy sobie wałem, a chłopcy, którzy początkowo tylko biegali rozkopując śnieg, zaczęli prawdziwe szaleństwa. Zainicjował je Krzyś, który zepchnął Michałka ze skarpy, co temu ostatniemu bardzo się spodobało. Zaczęły się zjazdy na pupach i bieganie pod górkę.
Możecie zobaczyć szaleństwa Michałka i Krzycha na filmach, które zamieszczam poniżej.
Nie obeszło się też bez wojny śnieżkowej. Krzyś co prawda miał zamiar walczyć na spacerze przy pomocy karabinu, którym dość szybko obarczył tatę, żeby mieć ręce wolne do robienia śniegowej amunicji. Resztki śnieżek okazały się smakowitymi kąskami, które szczególnie Krzychu z lubością zlizywał ze swojej twarzy i rękawiczek.
Pierwszy odcinek wału został za nami - wkroczyliśmy na leśną ścieżkę wiodącą przez park krajobrazowy "Pogórki Tynieckie". Tym razem nie spotkaliśmy żadnych ciekawych grzybków, a chłopcom spieszyło się, żeby jak najszybciej ponownie znaleźć sie na drodze wiodącej szczytem wału.
Szaleństwa nieco osłabły - widać było, ze chłopcy nieco już opadli z sił. dostali zatem bułeczki na drugie śniadanie i bardzo szybko zregenerowali przy ich pomocy swoje nadwątlone siły.
Mgłę zaczęły przebijać pojedyncze promienie słońca - najwyraźniej robiły to na moje życzenie, bo na samym początku spaceru stwierdziłam, że tylko słońca brakuje nam do pełni szczęścia. Doszliśmy do ujścia Skawinki - rzeki płynacej od strony Skawiny. I tu szok! Wisła jest na tyle czysta, że zamarzła zupełnie w czasie ostatnich, niemałych mrozów. Tymczasem Skawinka płynie żwawo i wydziela zapach przypominający ściek. Na dwóch poniższych zdjęciach doskonale widać całkowicie zamrożoną powierzchnię Wisły (po prawej) i wpadającą do niej Skawinkę (po lewej).
Od punktu, w którym Skawinka łączy swoje wody z królową polskich rzek, Wisła nie jest już tak szczelnie pokryta lodem jak na odcinku poprzedzającym ten punkt.
Wracaliśmy drogami wijącymi się "pod wałem", czyli łąkami i chaszczami przylegającymi z jednej strony do Wisły, z drugiej do wału. Raz szliśmy bliżej rzeki, nad którą żerowało ptactwo, raz bliżej wału, na który chłopcy wbiegali, a później zjeżdżali, wytracając ostatki sił.
Kiedy dochodziliśmy do punktu wyjścia, słoneczko świeciło już pięknie przeglądając się w tafli wodno - lodowej. Michaś i Krzyś byli tak domordowani zabawami na pierwszym tegorocznym śniegu, że z trudem wgramolili się na swoje foteliki w samochodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz