Jak co roku, również tej zimy, do Krakowa zleciały się stada wodnego ptactwa, liczącego na łatwy żer. Najwięcej jest łabędzi i kaczek krzyżówek, ale i innych gatunków nie brakuje. Po Wiśle pływa całkiem sporo kaczek łysek, mew i kormoranów. Z roku na rok ptactwa jest coraz więcej - najwidoczniej przekazują sobie informacje o dobrych miejscówkach.:) Najlepiej "ustawiły" się te, które zajęły miejsca u stóp Wawelu - tam przychodzi najwięcej spacerowiczów, którzy chętnie napełniają brzuchy wygłodniałych pierzastych. Bardzo liczne stada bytują również przy starej przystani promowej w Tyńcu. Tam właśnie, podczas naszego ostatniego spaceru, karmiliśmy łabędzie i kaczki, prowadząc przy tym obserwacje ich zachowań.
Kiedy tylko zbliżyliśmy się do brzegu, w naszą stronę wyciągnęły się długie, łabędzie szyje, a dzioby stały otworem, zanim coś do nich zaczęło wpadać. Po nocy ptactwo było wygłodniałe i nachalne. Michałek i Krzyś trochę bali się syczących łabądków i rzucali im kawałki chleba z oddali. Nawet byłam z tego zadowolona, bo trochę się obawiałam, że będę ich musiała odławiać spomiędzy rzucających się na jedzenie ptaków.
Przy samym brzegu miejsca zajęły największe i najsilniejsze łabędzie - odganiały słabsze sztuki łapiąc je dziobami za szyje i tarmosząc, dopóki się nie oddaliły. Pomiędzy tymi wielkimi łabędziami uwijały się kaczuchy, nic, ale to nic nie przejmując się nieustannymi atakami większych współtowarzyszy. Wykorzystywały swoją zwinność, żeby chapnąć jakiś kąsek sprzed łabędziego dzioba i szybko zmykać "na stronę", gdzie była możliwość połknięcia zdobyczy "na osobności".
Największy łabędź co chwilę demonstrował swą siłę i potęgę, rozkładając skrzydła na całą szerokość. Momentalnie robiło się koło niego pusto.
Kiedy łabądki robiły się bardzo nachalne, Pawełek oddalał się od brzegu, a one szły za nim. Chłopcy odsunęli się na bezpieczną odległość i obserwowali poczynania taty i ptasiego stada.
Na filmie możecie zobaczyć jak Pawełek radził sobie w roli tresera dzikich łabędzi i jak uniknął kąpieli w lodowatych odmętach wiślanych.
Kiedy najsilniejsze, dorosłe ptaki posilały się przyniesionym przez nas chlebem, łabędzia młodzież trzymała się z daleka. Wszystkie "brzydkie kaczątka" pływały kilka metrów dalej, patrząc tęsknym wzrokiem na miejsce, w którym ich pobratymcy "wykazywali aktywność pokarmową".
Pawełek wziął na siebie łabędzie, a ja z dziećmi próbowaliśmy nakarmić kawałek dalej kaczki. Kiedy jednak Krzysiowi chleb wypadł na oblodzony brzeg, kaczuchy ruszyły do zmasowanego ataku i dzieci uciekły... A kaczki rzucały się jedna przez druga, deptały po sobie i tłukły się dziobami i skrzydłami.
Jak wróciliśmy do tego samego miejsca po spacerze, ptaki były znacznie spokojniejsze i posilały się bardziej kulturalnie. Przez czas naszej wędrówki przewinęło się wielu karmicieli, więc żołądki pierzastych żarłoków nie piszczały już tak bardzo z głodu. W kilku miejscach wzdłuż brzegu ludzie rzucali im chleb, a łabędzie i kaczki pracowicie zbierały wszystko do najdrobniejszej okruszynki. Do posilającej się gromadki dołączyły również młode ptaki, które rano nie odważyły się podpłynąć do jedzenia.
Przed końcem zimy wybierzemy się jeszcze zapewne nad Wisłę i na pewno nie zapomnimy zabrać haraczu dla pływających po niej pierzastych.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz