Po wprowadzeniu w samolotową tematykę w sali edukacyjnej i w pierwszej sali ekspozycyjnej, wyszliśmy na świeże, krakowskie powietrze. Nastąpił kolejny etap szaleństwa - Michaś z Krzychem biegali w kółko, nie wiedząc, w którą stronę pójść najpierw, żeby zobaczyć WSZYSTKO i to najlepiej NATYCHMIAST i na raz. Pawełek natomiast nie mógł się nadziwić, że ekspozycja jest tak bogata i zajmuje aż tak wielki teren. A jeszcze bardziej dziwił się temu, że nigdy wcześniej go tu Pawełkowe nogi nie przyniosły. Musiałam opanować rozlataną menażerię i sprowadzić ją na właściwą drogę prowadzącą do zobaczenia WSZYSTKIEGO, chociaż nie tak od razu i zaraz.;)
Oglądaliśmy samoloty mniejsze i większe, starsze i nowsze. Nie wszystkie są opisane, wiec dla kogoś takiego jak ja, wyglądają bardzo podobnie. Osobiście wolałabym pospacerować po lesie, wypatrując w nim znaków przedwiośnia i grzybów, niż oglądać setny dziób samolotu, niemal taki sam, jak dziewięćdziesiąt dziewięć poprzednich. Jednak chłopcy patrzyli na każdy kolejny eksponat z niesłabnącym zachwytem i fascynacją.
Przy użyciu podnośnika - model "Tata Pawełek" - zaglądali do wszystkich możliwych zakamarków, do których zajrzeć się dało. Ze szczególnym zainteresowaniem oglądali silniki lub tez miejsca, w których powinny być - większość samolotów zgromadzonych w muzeum, jest niekompletnych. Michałek miał oczywiście plan, żeby te wszystkie nielatające maszyny naprawić i pozwolić im polatać po krakowskim niebie. Realizacja tego zamierzenia została, jak zwykle odłożona do przyszłości, w której Michałek "będzie duży".
W pewnym momencie towarzystwo tak mi się rozproszyło, że przez chwilę musiałam się skupić na lokalizowaniu poszczególnych członków mojego rodzinnego stada, które rozbiegło się w różnych kierunkach.
Po paru minutach spędziłam wszystkich na kolejną "właściwą" alejkę, wzdłuż której usadowiły się samoloty "wojenne". Tutaj Krzyś był w swoim żywiole - biegał pod skrzydłami myśliwców bucząc głośno i rozrzucając wokół wyimaginowane bomby. Miał jednak poważny problem z rozpoznaniem samolotów "dobrych" i "złych" - w każdej zabawie, w której ma miejsce jakakolwiek walka, chłopcy dzielą przeciwników na tych "dobrych" i "złych". Wygrywają oczywiście dobrzy... Dziecięcy świat jest taki prosty - biało-czarny, bez odcieni szarości... Dobrze być dzieckiem.:)
Michałek usilnie szukał swoich ulubionych modeli - myśliwców F-15 i F-16. Nie znalazł ich w muzeum, ale za to ja, po raz kolejny, doceniłam fakt, że Michaś posiadł umiejętność czytania i samodzielnie sprawdzał jakie wiadomości na temat oglądanych samolotów zostały umieszczone w opisach.
Doszliśmy do samolotu, w którym można było usiąść za sterami i prawie odlecieć. Krzyś początkowo nie chciał wejść do środka za żadne skarby, ale jak już się go udało namówić, wszystko poszło z górki.
Cała trójka zajęła miejsca przy pulpitach sterowniczo - nawigacyjnych i wystartowaliśmy. Michaś z Krzychem doskonale zastępowali silniki odrzutowe, wydając coraz głośniejsze odgłosy. A za nami zebrała się kolejka chętnych do zajęcia miejsc, które okupowała moja menażeria. Widząc, że kolejkowicze (zwłaszcza ci najmłodsi) coraz niecierpliwiej przebierają nogami, byłam zmuszona przerwać cudowną zabawę. Nie wiem, który z moich chłopców był najbardziej zasmucony koniecznością ustąpienia z miejsc pilotów. Po minie obstawiałabym Pawełka.;)
Po opuszczeniu samolotu wkroczyliśmy na teren zajęty przez śmigłowce. Tylko nieliczne były wyposażone w śmigła; większość została okaleczonych z powodu braku miejsca.
Najładniejszy był helikopter rolniczy - chłopcy poklepali go wszystkich bokach.
Oprócz eksponatów stojących pod gołym niebem, obejrzeliśmy również przenajróżniejsze machiny latające, samoloty oraz modele zgromadzone w czterech gigantycznych halach.
Na samym końcu naszej bytności w Muzeum Lotnictwa weszliśmy do budynku, w którym można było oglądać silniki samolotowe. Kiedy tam weszliśmy, Pawełek z lubością wciągnął w nozdrza zapach olejów i smarów. Michałek wypytywał o szczegóły w budowie silników, a Krzychu szukał w kamyczkach wysypanych na podłożu jakichś pieniążków, których, jak się okazało, nikt nie chciał tam dla niego zgubić.:) Mnie bardzo szybko zemdliło od zapachu "warstatowego" i ewakuowałam się na zewnętrze. Po chwili dołączyli do mnie Michałek i Krzyś, a na Pawełka czekaliśmy jeszcze dość długo.
Jeszcze nie zdążyliśmy wyjść z Muzeum Lotnictwa, a chłopcy już dopytywali, kiedy tu znowu przyjdziemy. ;)
Pawełek ma zachwyt na twarzy taki sam lub większy niż chłopcy :P
OdpowiedzUsuńciocia unja
Prawda? Moje największe dziecko bawiło się lepiej od mniejszych.:)
Usuń