Po zwiedzeniu Skorocic i Przęślina chłopcy byli nieco zmachani, a Zibi zapraszał do swojej posiadłości, czyli imprezowej altanki w ogrodzie. Pawełek ochoczo popierał tę koncepcję, bo wiedział jakimi "dobrościami" Zibi dysponuje. Zastrzegłam wieć tylko, że po wizycie w ogrodzie będziemy kontynuować nasz wycieczkowy plan i zajechaliśmy na włości naszego gospodarza.
Zibi natychmiast wytoczył na stół ciężkozbrojną armię kilkuletnich nalewek. Dużym chłopcom paszcze się roześmiały i rozpoczęli degustację. Dzieci bawiły się korzystając z ciepłej pogody, świeżego powietrza i wolności, a ja pilnowałam, żeby cała czwórka nie przeholowała w swoich poczynaniach, co dla niektórych mogłoby się zakończyć zgonem pod ławeczką.;)
Zibi i Pawełek najchętniej zostaliby przy stole do wieczora, ale na to zgodzić się przecież nie mogłam. Z pomocą przyszli mi Michałek i Krzyś, którzy zaczęli dopytywać o obiad (ich pora na posiłek minęła już jakiś czas temu i puste brzuszki zaczęły domagać się swoich praw). Głodne dzieci były dobrą motywacją, więc zapakowałam wszystkich do samochodu i pojechaliśmy na obiad do restauracji mieszczącej się w najstarszym budynku Buska (w każdym razie tak mówił Zibi).
Po obiadku, z nowymi siłami ruszyliśmy do parku zdrojowego. Na pierwszy ogień poszła część zarośnięta i zdziczała, gdzie nasz gospodarz zbiera grzyby.
Chodziliśmy po uroczych zakątkach wdychając zapach kwitnących w ogromnych ilościach fiołków i słuchaliśmy opowieści Zibiego o rosnacych zazwyczaj w tych miejscach grzybach. Zobaczyliśmy więc pagórek, gdzie zawsze było "brązowo od smardzówek", krzaki, gdzie było "czarno od smardzów", zbocze, na którym jeszcze parę dni temu było "czerwono od czarek", zawilcowe polany, na których ZAWSZE rosły "tysiące twardnic bulwiastych" i jeszcze parę innych miejsc z grzybami wielkimi jak domy.
Zibi ma dar bardzo obrazowego odtwarzania minionej rzeczywstości (a może własnych wizji;)), więc oczami wyobraźni bez trudu ujrzałam te zastępy smardzowatych, czarek i innych unikatów stojących w szeregach i czekających, żeby je podziwiać i focić. Tak, wyobraźnia to cudna sprawa. Rzeczywistość była zdecydowanie bardziej brutalna - nie znaleźliśmy ani jednego egzemplarza spośród wyżej wymienionych, a zeszłoroczne liście i gałązki trzaskały głośno pod stopami. Strasznie sucho w tym Busku; nic dziwnego, że grzybki nie wyrosły.
Za to Michałek odkrył wspaniale "podziuplowany" pień - całkowicie pusty w środku z kilkunastoma otworami na różnej wysokości. Nie mogliśmy wyjść z podziwu nad pracą dzięcioła, który taki pałac wystukał.
Z grzybków trafiły się w starym parku jedynie nadrzewniaki i kilka podsuszonych szyszkówek. Na poniższych zdjęciach znajdują się kolejno - włochatka ciemna rosnąca na jesionie (oznaczenie tego grzybka było weryfikowane mikroskopowo, stąd moja pewność co do nazwy),
próchnilec maczugowaty,
próchnilec gałęzisty
i szyszkówki świerkowe.
Po "dzikiej" części parku zdrojowego spacerowali tylko nieliczni oraz kaczki, które nie były zbyt płochliwe.
Kiedy już byliśmy solidnie upaprani po przedzieraniu się przez chaszcze, poszliśmy do "cywilizowanej" części parku. Tu były tłumy kuracjuszy i spacerowiczów, w większości elegancko, niedzielnie ubranych.
Nie przejmując się zbytnio faktem, ze nasze stroje mocno odbiegają od uzdrowiskowych standardów, poszliśmy pokosztować wód leczniczych. Właściwie to tylko Pawełek i Michałek kosztowali, a cała reszta dzielnie im kibicowała.:)
Po zdrowotnych wodach przyszła pora na obiecany deser - chłopcy ze smakiem zjedli swój ulubiony posiłek.:)
Kwietniowy park wyglądał uroczo - ziemię pokryły zielone kobierce ustrojone białymi zawilcami gajowymi i znacznie rzadszymi zawilcami żółtymi.
Były też wiewiórki uskuteczniające swoje godowe harce. trudno byłą którąkolwiek uchwycić w obiektyw, bo ganiały jak szalone po drzewach, po ziemi i znowu po drzewach. Michaś patrzył na nie z niekłamaną zazdrością, stwierdzając, że takie wiewiórki to mają "świetne życie", bo potrafią biegać po pniach i skakać po gałęziach.
Po dobrej chwili obserwacji udało mi się "zdjąć" jednego łakomczuszka, który na moment się zatrzymał, aby coś przekąsić.
Michaś i Krzyś domordowali się jeszcze na placu zabaw i rozpoczęliśmy odwrót. Odwiozłam Zibiego do ogrodu, gdzie panowie podsumowali dzień pożegnalną "lufką" (albo dwiema) i ruszyliśmy w drogę powrotną do Krakowa. Dojechaliśmy na porę kąpielową, po której z pokoju chłopców w ciągu kilku sekund zaczęło dobiegać miarowe, senne pochrapywanie.:)
Bywam w Busku i okolicach prawie co roku lubię ten kurort i dobrze mi służy zdrowotnie
OdpowiedzUsuńBusko jest śliczne, a okoliczne lasy bogate w grzyby i ciekawe roślinki. Warto tam bywać.:)
UsuńZibi nawet bez wspomagania soczkowego potrafi wyobraźnię pobudzić do działania.:)
OdpowiedzUsuń