Odkąd mrozy odpuściły, wypatrujemy z utęsknieniem najdrobniejszych oznak wiosny. Wesołe śpiewy ptaków, które słychać zanim się jeszcze na dobre rozwidni sugeruję, że już jest, że jeszcze tylko chwilka i wszystko wybuchnie zielenią. Ale jakoś się w tym roku przyroda powolutku budzi do życia. Za to wypatrywanie tego, co już uczyniła, jest motorem do zwiększonej aktywności na powietrzu.
Przygotowałam chłopakom jedzenie do szkoły i pracy, spakowałam im wszystkie potrzebne na zajęcia rzeczy, ucałowałam na śpiąco i pognałam do koni zanim Kraków został opanowany przez korki. Pogodne niebo ze wschodzącym słoneczkiem wprawiły mnie niemal w euforię.
Zanim zabrałam się za oporządzanie czworokopytnej menażerii, wywlokłam z siodlarni cały sprzęt i rozłożyłam na barierce, żeby się wietrzył i suszył. Dałam koniom śniadanko i zabrałam się za skrobanie kucorów. Sierść ledwo-ledwo z nich zaczyna wychodzić, ale nadstawiają się do czyszczenia okrutnie, pokazując, gdzie swędzi najbardziej. Słońce znikło, chmury zakryły niebo i zaczęło padać. Rzuciłam się do zbierania siodeł, czapraków i całej reszty sprzętu, bo zamiast wyschnąć, zaczął namakać. Mruknęłam parę słów pod adresem prognozy pogody, która przewidywała, że deszczu nie będzie i zabrałam się za lonżowanie Żółtego i Feliksa. Straciłam już nadzieję na to, że będzie ładniej, ale marcowa pogoda mnie zaskoczyła - niebo zrobiło się błękitne i zaświeciło słońce. Czekał mnie cudny spacer z Latoną.
Ten śnieg to nie z dzisiaj, tylko z ubiegłego tygodnia. Dzisiaj sarenki wtopiły się tak w podłoże, że nie było ich prawie widać. Ale były w tym samym miejscu, co zawsze, przez całą zimę. Ilekroć tamtędy przejeżdżałam, sarny albo żerowały na polu za drzewami, albo uciekały z żerowiska dokładnie takim samym szlakiem w kierunku zagajnika.
Zastanawiałam się nawet, co one tam jedzą na tym polu, bo z dala widziałam, ze nie jest to ozimina. Dzisiaj postanowiłam podjechać do sarniego żerowiska i wyjaśnić zagadkę. Okazało się, ze całe pole obsadzone jest marchewką, której ludzie nie zebrali przed zimą. Wszyściuteńkie marchewki zostały wygryzione na tyle, na ile pozwalała zmarznięta ziemia. Nie zrobiłam zbliżenia, ale było dokładnie widać marchewkowe kikuty. Zaspokoiłam swoją ciekawość. Już wiem, co te sarenki robiły przez cała zimę na pustym polu.
Na łąkach zieleni jeszcze nie widać, ale za to potworzyły się piękne rozlewiska. Nie ma w nich już lodu i Latona, która pierwszy krok w wodę zrobiła niezwykle ostrożnie, spodziewając się poślizgu, poczłapała sobie środkiem największej, podłużnej kałuży, a kropelki wody rozpryskiwały się pod kopytami we wszystkie strony i błyszczały w promieniach słońca.
Niektóre koteczki baziowe już niexle wyrosły, ale nie widziałam na nich ani jednej pszczółki.
Zakwitła pięknie leszczyna.
Oprócz baziek i leszczynowych kitek wytropiłam jeszcze jednego jedynego podbiałka i to by było na tyle ze znaków wiosny. Jutro dalsze poszukiwania.:)
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym oprócz roślinek i zwierzaków nie rozglądała się za grzybkami. Przepatrzyłam kilka zagajników czarnego bzu i tylko na jednym były uszaki. Dobrze, ze byłam na koniu, bo rosły na tyle wysoko, że dosięgnięcie ich z ziemi byłoby niewykonalne. A z siodła poszło wszystko gładziutko i piekne uszczki rozparcelowałam po kieszeniach.
Jak tylko słoneczko poświeci parę dni to zaraz się zazieleni i trawa i drzewa,czekamy na to z utęsknieniem chociaż ja tylko przez okno.Napisałam do kolego który spacerował prawie codziennie i wstawiał zdjęcia piękne żeby znalazł uszaki ale niestety musi siedzieć z chorą mamą i już nie spaceruje,szukam innego spacerowicza może mi znajdzie uszaki,uściski Dorotka dla całej menażerii
OdpowiedzUsuńNawet przez okno wiosenne cudowności sprawiają, że życie staje się milsze.:) Jeśli nie znajdziesz uszakowego posłańca w swoim mieście, podrzucę Ci suszonych uszaków - po włożeniu do wody są świeższe i jędrniejsze niż po zerwaniu z gałęzi. Uściski Ewo z Krakowa.
Usuń