Na niedzielę zaplanowaliśmy odwiedzenie znanego od roku stanowiska berłóweczek zimowych. Te malutkie grzybki znaleźliśmy w połowie lutego ubiegłego roku, dzięki wskazówkom odkrywcy tego miejsca. Pawełek zapisał wtedy dane miejscówki do dżipsa, więc byliśmy pewni, że do berłóweczek trafimy jak po sznurku. Okazało się jednak, ze nie poszło tak łatwo, ale efekt końcowy był satysfakcjonujący - grzybki znalezione, zdjęcia porobione, chłopaki przegonione.
Pogoda od samego świtu była wymarzona - słoneczna i cieplutka. Jedynym minusikiem był porywisty wiatr, ale odczuwało się go dotkliwie tylko w niektórych miejscach. Podjechaliśmy w inne miejsce niż w ubiegłym roku, skąd do starego, nieczynnego kamieniołomu było nieco dalej. Pawełek wyposażył Michałka i Krzysia w dżipsy z zaznaczonym punktem, w którym rok wcześniej rosły berłóweczki. Zadaniem chłopców było doprowadzenie nas na miejsce. Zgodnie prowadzili przez jakieś 20 metrów, a później mieli odmienne koncepcje na temat kierunku marszu i stwierdzili, że znacznie łatwiej będzie trafić na miejsce bez nawigacji satelitarnej.
Kiedy tylko zobaczyli na horyzoncie znajomo wyglądający punkt orientacyjny, pognali we właściwym kierunku zapominając o dyndających na szyjach elektronicznych urządzeniach.
Berłóweczki nie chciały nam się rzucić w oczy, a w zamian, z każdej strony wzrok padał na sterty śmieci. Tych było zdecydowanie więcej niż rok temu. Nawet drzewa w okolicy "przystrojone" zostały foliowymi woreczkami i reklamówkami, które wiatr poderwał z ziemi i zaniósł w korony drzew.
Starając się nie zwracać uwagi na przyciągające oczy śmieci, wypatrywaliśmy maleńkich białych kuleczek z otworkami na szczycie. W miejscu, w którym oglądaliśmy je rok wcześniej, nie zlokalizowaliśmy ani jednej sztuki, ale przecież tak łatwo zrezygnować nie można.
Zaczęliśmy penetrację terenu w kucki i na kolanach, przepatrując każdy centymetr podłoża, na którym powinny rosnąć nasze grzybki. Żałowałam nawet, że zostawiłam w samochodzie okulary, bo może z ich pomocą byłoby łatwiej dostrzec te maleństwa mające około centymetra wysokości.
W końcu udało się i bez okularów. Jak już pierwsza berłóweczka została zlokalizowana, z następnymi poszło zdecydowanie łatwiej.
Zaczęliśmy robić zdjęcia i w trakcie focenia okazywało się, że obok są kolejne i kolejne berłóweczki. Było ich sporo, ale tylko jedna miała dość pokaźne rozmiary; reszta okazów była wyjątkowo drobniutka.
Krzyś z Pawełkiem odkryli największe skupisko owocników - blisko siebie rosło 17 sztuk. Krzyś przeliczył je skrupulatnie, zaliczając oczywiście każdą berłóweczkę na swoje konto, bo jak wiadomo, nikt, tylko on, jest najlepszym grzybiarzem, niezależnie od tego, czy trzeba napełnić koszyk, czy znaleźć jakieś mikrusy schowane w mchu i suchej trawie.
Oczywiście tej gromadce też robiliśmy pamiątkowe portrety, ale nie było szans na uwiecznienie całej grupy na jednym zdjęciu, bo mimo iż rosły blisko, na fotce z większej odległości ich nie widać.
Jak będziecie na spacerku w miejscu piaszczystym, najlepiej na wapiennym podłożu, możecie poszukać berłóweczek zimowych. Zanim trawa się zazieleni i zarośnie ich miejscówki, jest najlepsza pora na zlokalizowanie owocników tego gatunku. Nie są co prawda przydatne kulinarnie, ale znalezienie ich daje dużo radości.
Wracaliśmy z kamieniołomu inną trasą, rozglądając sie oczywiście cały czas po ściółce.
Oprócz śmieci, których w okolicy są tony, chłopakom udało się wypatrzeć obudzoną z zimowego snu biedronkę. Trochę niemrawo gramoliła się wśród zeszłorocznych liści, ale słoneczko na pewno doda jej skrzydeł.:)
Opuściliśmy to zaśmiecone miejsce, żeby na dalszy spacer podjechać tam, gdzie nie tak łatwo wprost z domu wyrzucić wszystko, co jest już niepotrzebne.
Czy Pawełek był uzbrojony w niwy obiektyw?
OdpowiedzUsuńNie. Nowy obiektyw jeszcze nie wrócił z serwisu. Pawełek się namęczył ze starym i później wszystko skasował.:(
Usuń