Niedzielny wyjazd do lasu był oczywistą oczywistością. Dylematem był jedynie wybór tego lasu, bo chciałoby się być w kilku miejscach równocześnie, a to przecież nie jest możliwe. Po wstępnym "odsiewie" pozostały dwie opcje - Puszcza Niepołomicka i Las Skarbowy koło Bochni,w którym pierwszy raz byliśmy dwa lata temu i zebraliśmy sporo siedzuni sosnowych. Ciężar wyboru spadł jak zwykle na moje barki, bo menażeria jest przyzwyczajona, że to mama podejmuje takie ważne decyzje. Po głębokiej analizie wspomnień, doszłam do wniosku, że puszczańskie czubajki jeszcze na nas poczekają, bo rosną nawet w listopadzie, a las koło Bochni jest bardzo urozmaicony i można w nim spotkać nie tylko jadalniaki, ale i ciekawostki grzybowe. To był dobry wybór, bo spacer mieliśmy wspaniały i koszyki zostały zapełnione.:)
Zaraz koło samochodu Krzyś wpadł w krzaki i po chwili gramolił się spod gałęzi, krzycząc: "Mama! Twoje gąski ulubione!" Popatrzyłam na wyrwane grzybki i poleciłam Krzysiowi powąchanie. Niuchnął raz i odrzucił znalezisko, stwierdzając, że go te "siarczaki" nabrały. Rosło tych gąsek siarkowych mnóstwo, a zieleniatki nie znaleźliśmy ani jednej. Za to już kilka metrów od parkingu zaatakowały nas podgrzybki. Nie te brunatne, tylko aksamitne, oprószone i złotopore.
Ja ich nie zbieram, bo po pierwsze zazwyczaj są robaczywe, a po drugie, wolę inne grzyby. Ale nie byłam przecież sama, a podgrzybki były naprawdę piękne - młode, twarde i zdrowiutkie. Pawełek i Krzyś się zbuntowali i oświadczyli, że będą je zbierać. Paweł powiedział jeszcze, że skoro ja ich ne chcę, to jego siostra chętnie się nimi zaopiekuje. A to proszę bardzo! Zbierajcie! Sama wam pomogę napełnić koszyki dla cioci Asi! Jak tylko jest ktoś chętny do wzięcia nieprzetworzonych, świeżych grzybów, to mogę zbierać cały dzień!
Krzyś i Pawełek byli w siódmym niebie, bo podgrzybków rosło mnóstwo i radowało ich koszenie. Przechwalali się co chwilę, który ma więcej. Trochę pomagałam Krzysiowi w zapełnieniu koszyka, a trochę krążyłam po najbliższej okolicy w towarzystwie Michałka i wypatrywałam czegoś ciekawszego niż podgrzybki.
Spotkałam tam jedynego goryczka żółciowego,
dwa malutkie podgrzybki pasożytnicze przycupnięte przy ogromnym tęgoskórze pospolitym
i mnóstwo fantastycznie powyginanych lakówek ametystowych.
Mój koszyk był prawie pusty, bo znajdował się w nim tylko jeden owocnik grzybka do identyfikacji (na razie o nim cisza, bo nie udało mi się go rozpracować, ale jeszcze popróbuję) i dwie czubajki. Za to Krzysia koszyczek już nie mógł pomieścić kolejnych podgrzybków. Zaproponowałam chłopakom, że ten pełny koszyk odniosę do samochodu (nie odeszliśmy daleko od parkingu) i wezmę dla Krzysia drugi, pusty. A jak wrócę do nich, to koniec z podgrzybkami w tym miejscu; idziemy dalej, żeby coś innego znaleźć.
Moi pazerniacy z ociąganiem opuścili podgrzybkowy teren, ale pocieszałam ich, że tam dalej też na pewno będą te same grzyby. Kawałek przeszliśmy szutrówką, bo z obydwóch ich stron teren był zarośnięty paprociami i ciernistymi krzewami. Kiedy doszliśmy do czystego lasu, Pawełek z Krzysiem skręcili w prawo, a ja z Michałkiem w lewo.
Okazało się, że ja miałam lepszego grzybowego nosa, bo Krzyś znalazł tylko jednego szlachetniaka, a my z Michałkiem zapełniliśmy borowikami pół koszyka.
Nawet największy grzybas był twardy i idealnie zdrowy.:)
Połączyliśmy się wkrótce i już całą czwórką weszliśmy w kawałek lasu, w którym ostatni orkan poczynił spustoszenia w drzewostanie. Sporo drzew zostało powalonych, wyrwanych z korzeniami.
Michaś i Krzyś natychmiast wykorzystali naturalny małpi gaj i rozpoczęli wspinaczki, skoki i inne akrobacje. Brakuje chłopakom codziennego ruchu (to straszne siedzenie w szkole) i kiedy tylko mają weekendową możliwość rozładowania nagromadzonej energii, korzystają z niej z dziką radością.
Pawełek został z chłopakami, robił im zdjęcia i pilnował, żeby nie przesadzili w szaleństwie.
Ja w tym czasie znalazłam w pobliżu siedzunia sosnowego,
opieńki wspinające się na brzozę (były same dojrzałe owocniki i to w niezbyt dużych ilościach)
i stare, ale piękne, murszaki rdzawe.
Ponownie wyszliśmy na leśną drogę. Krzychu dał swój koszyk tacie i gonił tam i z powrotem. Stwierdził nawet, że jego bateria wystarczy mu jeszcze na 17 godzin i najlepiej, żebyśmy tyle czasu zostali w lesie.:)
Znowu weszliśmy w las. I znowu, podobnie jak w sobotę po południu, rozminęłam się o kilka metrów z gromadą lejkowców dętych. Dobrze, ze Pawełek szedł właściwym torem i zawołał mnie, żebym je sobie wyzbierała, bo on nie lubi kosić tego gatunku.
Robiłam fotki i zbierałam lejkowce do płóciennej siatki wyjętej z plecaka. Nie chciałam zasypywać nimi koszyka, który miał wyglądać perfekcyjnie i eksponować dotychczasowe znaleziska. A tak na poważnie, to po prostu chciałam sobie ułatwić późniejszą obróbkę i mieć od razu posegregowane grzybki. A lejkowce dobrze znoszą przebywanie w siatce z "oddychającego" materiału.
Pawełek bawił się aparatem, żartował sobie, że chcę być perfekcyjną panią lasu z perfekcyjnym koszykiem i nie zebrał ani jednego lejkowca.
Michałek odpoczywał i dumał na łonie jesiennego lasu,
a Krzyś zrobił sobie rzymską ucztę, bo okazało się, że bateryjkę trzeba jednak podładować.;)
Ruszyliśmy dalej. Kaniutkę widziałam z daleka, ale widział ją również Krzyś, który w leśnych biegach bije mnie na głowę. Wystartował i niewiele brakło, a byłby piękną czubajkę skasował podczas hamowania na brzuchu.
Byliśmy już na kierunku powrotnym. Pawełkowi podgrzybki już wysypywały się z koszyka i sam stwierdził, że już ich nie zbiera. Ale dla Krzysia pełny koszyk nie jest powodem do zaprzestania pozysku, zwłaszcza jak grzyby rosną w tak atrakcyjnej lokalizacji jak ogrodzony leśną siatką teren. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Krzychu do połowy wepchnął się już pod siatkę. Złapałam go i wywlokłam za ubranie w ostatniej chwili - zaczął wchodzić od dolnej części ciała, a nie pomyślał, że górą mógłby się zaklinować. Kategorycznie zakazałam wczołgiwania się pod siatkę i kazałam Krzysiowi wymyślić inny sposób na wydostanie grzybów. Poradził sobie za pomocą patyczka.
Widok jego radości po zakończonym sukcesem manewrze - bezcenny. Nie zdążyłam utrwalić, bo pognał ze zdobyczą do taty.
A na koniec czekała nas jeszcze niespodzianka w postaci pieprzników ametystowych. Myślałam, ze tego gatunku już w tym roku nie spotkam, a tu proszę - młodziutkie i świeżutkie ametyściaki czekały na zabranie do koszyka.:)
Teraz pozostawało tylko obskubanie z ubrania nasionek, które się do nas przyczepiły i można było wracać do domu na późny obiadek. Tym razem nie miałam za dużo roboty z niedzielnymi grzybami, bo większość Pawełek zabrał dla Asi, ale na balkonie czekał na swoją kolej sobotni zbiór czubajek. W połączeniu z czubajkami niedzielnymi było tego tyle, że smażenie kotletów zajęło mi czas do wieczora.
Nareszcie widać na spacerze w lesie całą menażerię.Krzysio czuje się w lesie tak dobrze jak w domu,leży sobie,but ściągnięty i bułeczkę wcina hii. Na zdjęciach faktycznie widać zniszczenia drzew,musiało mocno wiać.Mało tego że minister nam urządził wielka wycinkę to i przyroda nie oszczędziła drzewostanu.U nas ciągle pada mocno,w nocy zimno i moje stawy dają popalić ale cóż.Pozdrawiam was wszystkich,Pawełka szczególnie bo zobaczyłam go z koszykiem <3
OdpowiedzUsuńKrzyś jest dzieckiem lasu i tu czuje się chyba najpewniej i najlepiej. Na pytanie, kim będzie jak dorośnie, odpowiedział, ze grzybiarzem.:)
UsuńW lasach nie jest tak źle po tym ostatnim wietrze, przynajmniej tu, gdzie byliśmy. Natomiast na osiedlu to była masakra. Co parę metrów leżały powalone drzewa.:(
Dzięki Ewo za pozdrowienia! Dla Ciebie również ślemy z Krakowa rozgrzewające uściski!
Ma Pani szczęśliwe dzieci, które nie słyszą słów "nie rób tak, bo się pobrudzisz". Podoba mi się takie zdrowe podejście do zdrowych dzieci ;-) Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że ja byłam ciągle w dzieciństwie upominana - uważaj, bo się pobrudzisz, nie zrób dziury w spodniach itd... Nie mogłabym zrobić tego moim dzieciom.:) Niech się brudzą i korzystają z dzieciństwa pełną gębą.:)
UsuńPozdrawiam serdecznie!