Doturlaliśmy się Pociągiem Wolności do Nowego Sącza, a tam na peronie czekał tłum ludzi, z których większość chciała wpakować się do "naszego" pociągu. Na drogę powrotną, czyli z Nowego Sącza do Chabówki przewidziane były największe atrakcje i chętnych na przejazd w tę jedną stronę nie brakowało. Jak Pawełek zobaczył, co się dzieje na peronie, oświadczył, że nie wysiada, bo później nie uda nam się odzyskać naszych miejsc, więc trzeba ich pilnować. A miały być na tym postoju przedpowrotnym różne atrakcje - pokazy strzelania, grupy rekonstrukcyjne, oglądanie broni, czyli to, co dla dzieciaków jest znacznie ciekawsze od samej jazdy. Zostawiliśmy więc Pawełka w pociągu i poszliśmy zobaczyć co ciekawego dzieje się na nowosądeckim dworcu.
Przede wszystkim zapytałam kierownika pociągu, czy odjedziemy zgodnie z planem, czy też w związku z opóźnieniem, jakie mamy, postój będzie przedłużony. Dowiedzieliśmy się, ze nie musimy się nadmiernie spieszyć, bo odjedziemy później, tak, żeby wszystko mogło się odbyć zgodnie z planem. Po peronie przechadzali się żołnierze, a część z nich pakowała się do wagonu towarowego, który jechał z nami od początku.
Panowie z grupy rekonstrukcyjnej rozstawili w wagonie broń i natychmiast mieli cały tłum pomocników, gotowych do walki.:)
Michałek i Krzyś, wraz z innymi dzieciakami, również znaleźli się w wagonie. Krzychu podchodził do "maszynówki" z dużą dozą nieśmiałości, ale jak się już dorwał do celowania i oglądania, to trudno go było od tego karabinu oderwać. A tu inne dzieci czekały w kolejce i każde z nich "nie mogło się doczekać".
Po dłuższej chwili chłopcy wysiedli z wagonu, a tu okazało się, że potrzebny był jakiś ranny, którego można będzie odtransportować do szpitala. Na początku żadne dziecko nie chciało być rannym, a jak Michałek zdecydował się na odtransportowanie do szpitala i cała reszta zobaczyła jak to fajnie jest na noszach, to wszyscy gotowi byli zostać rannymi, a nawet umierać.;) Najbardziej jednak podobało się strzelanie ślepakami. Huku było co niemiara i wspaniałe skarby - łuski. Cała banda dzieci i dorosłych natychmiast po strzale rzucała się na ziemię, żeby pozyskać te łuski. Krzychu szybko się zorientował co i jak i zdobył aż trzy łuski, co było chyba rekordem ilościowym. Ponieważ Krzyś jest pazerniakiem, wcale nie był zadowolony z uzyskanego wyniku i nawet fakt, że Michał nie ma ani jednej, nie był dla niego pocieszający.
Do pociągu dosiadła się również kapela. Teksty piosenek układanych na zawołanie towarzyszyły nam w drodze powrotnej i wywoływały salwy śmiechu.
Pawełek najwyraźniej bał się, że nie zdążymy na czas wrócić do pociągu, bo zaczął wydzwaniać, żebyśmy już wracali. Poszliśmy zatem do naszego wagonu, w którym było znacznie więcej osób niż w pierwszym etapie podróży. Udało się jednak tak ścieśnić, że wszyscy mieli miejsca siedzące. Dojechaliśmy do pierwszego postoju, gdzie obfociłam parowóz udekorowany teraz flagami.
Michałek i Krzyś ponownie wpakowali się do wojskowego wagonu i prowadzili obronę pociągu przed wrogami.;)
Podczas strzelanki Michałkowi znowu nie udało się samodzielnie zdobyć łuski, ale od czego ma się tatę. Pawełek rzucił się wślizgiem na pole walki i sprawnym ruchem pozyskał jedną łuskę (konkurencja była liczna), żeby Michaś był uśmiechnięty, a nie smutny.
Wokół składu przechadzały się wojskowe patrole,
a nawet sam marszałek Józef Piłsudski.
Oczywiście musiała być też pamiątkowa fotka.
Odjechaliśmy z pierwszego postoju, a w pociągu czekała nas niespodzianka - kapela grała i śpiewała witając gości jadących Pociągiem Wolności. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że w "naszym" wagonie jadą ludzie, którzy przyjechali z Jaworzna, Bielska - Białej, Żywca, a nawet z Bydgoszczy. Tekstów przyspiewek nie da się powtórzyć, bo były tworzone na gorąco i odnosiły się do wyglądu poszczególnych pasażerów. Śmiechu było po pachy.:)
Dotarliśmy do ostatniego, z utęsknieniem wyczekiwanego przez Pawełka, postoju z grochówką. Zanim się wygramoliliśmy z wagonu,kolejka miała już pokaźną długość i Pawełek znalazł się bliżej końca niż początku tejże kolejki.
Poszliśmy z Krzysiem pospacerować po okolicy. Żadnych grzybków już nam się nie udało wypatrzeć, ale się trochę poruszaliśmy.
Kolejka jakoś wcale nie zmalała, ale Pawełek z Michałkiem stali już całkiem blisko przodu.
Przed jedzeniem starczyło jeszcze czasu na wdrapanie się do lokomotywy. Chłopcy oczywiście skwapliwie skorzystali z takiej możliwości.
A później była grochówka jedzona w warunkach polowych.
Kiedy pasażerowie pociągu napełniali brzuchy grochówą, parowóz napełniał się dietetyczną wodą. W końcu był pełen po brzegi i gotowy do pokonania ostatniego odcinaka trasy. Ciężej mu teraz musiało być, bo przecież jadący pociagiem ludzie mieli w brzuchach parę kotłów zupy.
Ostatni etap jazdy uatrakcyjnili panowie żołnierze z grupy rekonstrukcyjnej, którzy opowiadali o odzyskaniu niepodległości, walkach w czasie drugiej wojny, mundurach w poszczególnych ugrupowaniach i oczywiście o broni.
Kiedy wojsko przeszło do kolejnego wagonu, Michałkowi i Krzysiowi zaczęło się już nudzić. I tak myślałam, że znudzenie nadejdzie wcześniej, ale wytrwali prawie do końca. Pytania kiedy dojedziemy były przeplecione napadami głupawki, co widać na załączonym obrazku.
Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Chabówce, zaczął kropić deszczyk, a jak wsiedliśmy do samochodu, rozpadało się na dobre. Wróciliśmy do Krakowa nieco zmęczeni, ale zadowoleni ze spędzonego razem dnia.:)
Świetna lekcja historii dla chłopaków i jakie atrakcje.Taką broń trzymać w łapkach to po prostu sensacja.I jazda takim pociągiem wow.Fajna wycieczka.pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńPierwszy raz w życiu mieli okazję spędzić 11 listopada inaczej niż w lesie.;) Pozdrawiamy!
UsuńTaka przygoda ,coś zupełnie nowego dla chłopców ,zostanie w pamięci i zdjęcia dla przypomnienia.No łuski to już prawdziwy łup wojenny:)Kiedyś miałam w szkole strzelanie z karabinków to ...no jest to jakaś adrenalina.Widzę ,że trochę ludzi też skorzystało z tej samej atrakcji ,grochówka zawsze pyszna zwłaszcza na świeżym powietrzu.Taki pamiętny ,inny 11 listopada mieli synowie.Wracając do domu w podróży jechałam też przez lasy ,one jeszcze tak zachęcająco i kolorowo wyglądają ,myślalam czy jest tam jeszcze dużo grzybów:)) tak tak ,ja mam już skrzywienie jak tylko widzę las.Pozdrawiam wieczorowo z kotkiem na kolanach:)
OdpowiedzUsuńŁupy stały się szkolną atrakcją. Michałek zabrał w poniedziałek cały pozysk i zdawał relację z sobotniego wypadu. Trochę wiadomości też mu w głowie zostało; chwalił się, że na pytania dotyczące 11 listopada zadawane na apelu, tylko on umiał odpowiedzieć. Krzychu niestety nie mógł się w szkole pochwalić, bo go choróbsko zmogło.:( Nadrobi, jak się wykuruje.
UsuńA grochówkę chłopaki sobie zamówiły u mnie w najbliższym czasie, z adnotacją, żeby była taka, jak ta z pociągu.:) Będę musiała stanąć na wysokości zadania. Pozdrawiam serdecznie!
Tak się pownno świętować .. historia, atrakcje, radość, śpiew .. rodzina .. coś wspaniałego ... gratuluję Dorotko ..
OdpowiedzUsuńDziękuję! To był udany dzień, chociaż trochę brakowało mi chodzenia.
Usuń