Jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami! Niedziela, dzień na wypad do lasu, zaczęła się pięknie - na wschodzie niebo było różowawo - pomarańczowe, a wkrótce rozbłysły na nim promyki grudniowego słońca. Podczas porannych czynności, powolnego wstawania i pogaduszek Pawełek w pewnym momencie zapytał, co ja bym zrobiła, jakby ich, znaczy się Pawełka, Michałka i Krzysia, nie było. Popatrzyłam na pogodne niebo i bez wahania odpowiedziałam, ze byłabym w lesie. A Pawełek, chcąc się upewnić, co mam na myśli, dopytywał, czy ja tak dosłownie, czy w przenośni o tym lesie... Parsknęłam śmiechem; pewnie, że dosłownie! Przecież jakbym nie musiała robić śniadanek, szykować ubrań i poganiać całe towarzystwo, to już od pół godziny mogłabym się włóczyć między drzewami. A tu jeszcze chłopcy dorwali się (za moim pozwoleniem) do tabletów, tak na 10 minut i oczywiście chcieli jeszcze pięć minutek i jeszcze pięć... Dopiero jak zagroziłam, że idziemy z tatą sami, to zostawili zabawę i zaczęli się ubierać. Tydzień temu spenetrowaliśmy okolice Kopca Piłsudskiego, a na tę niedzielę zaplanowałam szukanie zimowych grzybów w pobliżu Kopca Kościuszki. Oczywiście od razu Krzyś rozwinął plan wycieczki o zdobycie kopca. Nie miałam nic przeciwko temu, ale najpierw poszliśmy na grzyby.
Pawełek wypatrywał uszaków od góry, a ja od dołu. Michałek i Krzyś rozbiegli się po lesie, natychmiast zapominając o tabletach i korzystając z uroków słonecznego przedpołudnia. Ziemia była zmrożona i chodziło się po niej całkiem wygodnie, chociaż na podejściach pod górki dawało się we znaki błotko znajdujące sie tuż pod powierzchnią przymarzniętej ściółki i można było wpaść w niezły poślizg.
Na większej wysokości uszaki były podsuszone wiatrem i mrozem, co nam absolutnie nie przeszkadzało - po prostu szybciej wyschną. Na gałęziach i pniakach znajdujących się bliżej ziemi grzybki nie zdążyły wyschnąć, bo miały więcej wilgoci i mniej wiatru.
Uszaki zawieszone pod spodem gałęzi nachylonej nad ziemią przybrały kształt dzwoneczków, które idealnie nadałyby się do ozdoby świątecznego stroiku.
Krzyś co jakiś czas porzucał bieganie na rzecz pazerniaczenia. Oczywiście, jeśli tylko nadarzała się okazja, musiał sobie ułatwiać zadanie - zamiast stać na ziemi i zbierać grzybki w wygodnej, wyprostowanej pozycji, wchodził na konary i wykonywał karkołomne akrobacje, żeby dopaść wypatrzony łup.
Michałek w zbieraniu uszaków nie pomagał, ale dzielnie nam kibicował i co jakiś czas sprawdzał ile już jest w koszyku. Na tej podstawie dokonywał skomplikowanych wyliczeń, na ile jego ulubionych potraw wystarczy grzybków z tego zbioru.
Idąc sobie spacerkiem i pozyskując napotkane uszaki, rozglądaliśmy się też za innymi grzybami. Mnie się udało wypatrzeć podstarzałe boczniaki ostrygowate. Nie były już takie świeżutkie, jakie lubię najbardziej, ale nie pogardziłam nimi.
Kiedy ja się cieszyłam ze znalezienia tych kilku owocników, Pawełek wypatrzył całą kolonie, zdecydowanie ładniejszych i młodszych boczniaków. Rosły na powalonej kłodzie brzozowej.
Oglądałam znalezisko i robiłam zdjęcia, a Pawełek chodził wokół pnia obrośniętego boczniakami i dumny jak paw powtarzał:"Jam to, nie chwaląc się, znalazł."
Owocniki były całkowicie zamrożone, sztywne i pokryte glazurą z lodu. Mimo to, bez trudu można je było pozbawić kontaktu z podłożem i umieścić w zapasowej lnianej siatce, którą miałam w plecaku. Do małego koszyczka, wziętego z mysla o uszakach, nie było sznas ich upchać.
Zebrane boczniaki, włożyłam najpierw do siatki, a później do plecaka, żeby nie mieć dwóch rąk zajętych. Takie zamarznięte boczniaki można spokojnie transportować w plecaku, nic im się nie stanie. A dodatkowo można mieć darmową krioterapię na kręgosłup.
Szliśmy dalej laskiem i co jakiś czas dokładaliśmy kolejne uszaki. Oprócz tego oglądaliśmy inne zamrożone grzybki. Wrośniaki oprószone lodzinkami z nocnego przymrozku wyglądają niezwykle dekoracyjnie.
Nawet pospolite kisielnice kedzierzawe błyszczały srebrnymi poblaskami w promieniach słońca i przyciągały wzrok.
Udało nam się spotkać również zamrożone czernidłaki błyszczące. Schroniły się w zagłębieniu pnia po ściętym drzewie i mocno przytuliły, żeby im było cieplej. W takiej sytuacji zostały przyłapane przez nocny przymrozek i skostniały.
W znajomym miejscu spotkałam pierwszy raz tej jesieni łyczniki późne. Były pięknie wybarwione, ale wyrosły tylko dwie sztuki.
A Krzychu i Michaś dokazywali, korzystając z urozmaiconego terenu. Widać po nich, że sama możliwość zaspokojenia potrzeby ruchu w leśnych okolicznościach przyrody wystarcza za całą zabawę.
Dodatkową atrakcją były kałuże pokryte warstewką lodu. Powstrzymywałam ich co rusz od rozbijania lodu za pomocą nóg - niektóre kałuże były głębokie, a woda wlana do butów przy zerowej temperaturze musiałaby skutkować szybkim zakończeniem spaceru. Rzucali więc kawałkami gałęzi, co powodowało wytryskiwanie błotnistych fontann. Część z nich lądowała oczywiście na ubraniach i chłopcy byli upstrzeni błotnistymi kropelkami.
Kawałek naszego uszakowego szlaku wiedzie skrajem pokaźnej przepaści. Ja mam dość duże zaufanie do rozsądku moich dzieci odkąd są świadomi czym może grozić upadek z takiej stromizny, nie odławiam ich w tym miejscu, ale Pawełek niezmiennie nakłada na nich areszt i przeprowadza tamtędy trzymając mocno małe łapki.
W Lasku Wolskim trochę sie pozmieniało od czasu naszej ostatniej w nim bytności. Przy wyznaczonych szlakach postawione zostały nowe ławeczki, a nawet stoliki z krzesełkami.
Niektóre drzewa padły pod naporem wiatru.
Pojawiły się tez optymistyczne akcenty - małe, całkiem wiosenne baźki.
Całkiem spory fragment lasu został ogołocony z porastających go chaszczy. Z punktu widzenia spacerowiczów, to pozytywna zmiana, bo widok jest rozległy, ale dzika zwierzyna, która zawsze się tam chroniła, będzie musiała szukać nowego mieszkanka.
Wyszliśmy z lasu i szliśmy w stronę samochodu alejką. Piękna pogoda wygoniła na spacer wiele osób, które nie zapuszczały się w las, tylko tuptały sobie alejką właśnie. Nasz koszyczek wzbudzał powszechne zainteresowanie. O zawartość koszyka zagadnął nas pan Piotr, spacerujący z żoną i dwoma psami. Weekendowe obuwie na nogach (znaczy się gumowce) oraz oryginalne imię jednego z piesków - Ohyda, świadczyły o tym, ze to bratnie dusze,mimo, że na grzybach zimowych się nie znali. Kawałek szliśmy razem i ucięliśmy sobie pogawędkę grzybowo-zwierzaczkowo-obyczajowo-etyczną.
Znawcę grzybów spotkaliśmy za to przy karmniku dla ptaszków. Sprzedawał małe woreczki ziarna dla pierzastych. Datki przeznaczał na finansowanie remontów ptasiej stołówki, w której w tym roku pojawiło się zadaszenie i nowe korytka na karmę. Jak się nie korzysta z funduszy unijnych, trzeba takie inwestycje finansować wasnym sumptem.;)
Michaś z Krzysiem najchętniej opróżniliby wszystkie woreczki z ptasim jedzeniem, a czasu na to mieli sporo, bo rozmowa o grzybach i grzybobraniach toczyła się dobrą chwilę.
W końcu pożegnaliśmy nowo poznanych znajomych i udaliśmy się na swoje ścieżki - ja w krzaki, gdzie wystraszyłam stadko dzików, a chłopcy z Pawełkiem dalej alejką, gdzie polowali na sowę - stałą bywalczynie okienka.
Spotkaliśmy się koło samochodu. Zostawiłam grzybowe obciążenie i poszliśmy na Kopiec Kościuszki. Grzybki dowieźliśmy do domu w stanie zamrożonym. Uszaki powędrowały na kaloryfer,, a z boczniaków ugotowałam pyszne flaczki.:)
Takie zbiory to sukces nawet we wrześniu.Następny fajny wypad zaliczyliście.Nie wiedziałam ze grzyby rosną przy tak niskich temperaturach.O uszakach już się tu nauczyłam i je rozpoznaję.Mam w sadzie w rogu ogrodu 2 dzikie bzy ,muszę popatrzeć czy nie urosły na nich uszaki ,tylko czy bym je zjadła bez strachu :)Sowa cudna tam w otworze ,pewno tam mieszka sobie.Czy spotkani ludzie znali też grzyby które zbieracie? może tylko ja nie znam się i jeszcze się dziwię :)To wypad udany pod każdym względem i i grzybów dużo i spacery i to powietrze .Tak przerzedzony las to zawsze dla mnie smutny widok,no ale pycha może zgubić ludzi i oby się tak nie stało .Pozdrawiam wietrznie bo daje czadu u nas:))
OdpowiedzUsuńBzy w ogrodzie koniecznie sprawdź! Nawet jeśli nie zdecydujesz się na jedzenie, pooglądasz je sobie w naturze. Ze spotkanych osób, które zapytały o zawartość koszyka, tylko pan od karmy dla ptaków dobrze je znał; pozostałe osoby dziwiły się, że można w grudniu znaleźć grzyby. I to w dodatku jadalne.
UsuńTa sowa to puszczyk zwyczajny. Powiedzieli nam o nim ze trzy lata temu ornitolodzy, którzy obrączkowali ptaki w Lasku Wolskim. Od tego czasu, kiedy tylko jesteśmy tam na spacerze, zawsze sprawdzamy, czy pilnuje swojego domku. Pozdrowienia posyłam również z wiatrem, bo duje okrutnie.:)
Czesiu ja już spróbowałam uszaków z ulubioną potrawa Michałka,są rewelacyjne,nabierają smaku potrawy i chrupią pod zębami. Juz mam zamiar robić następne,zamrażarka ukrywa warzywa mrożone.Jak znajdziesz jedz.
UsuńChłopaki jak zwykle pełni energii.Michałek lubi uszaki w potrawce ale zbierać nie chce hii,woli układać niebotycznie trudne klocki Lego.Tak wam kochani zazdroszczę spacerku,grzybki rewelacja.W tamtym roku miałam problem z kupnem boczniaka.Na wigilię chciałam Iwonce zrobić je ala śledź.Coś w zimie mało ich w sprzedażny u nas,w sumie nie wiem czy latem też są,nie chodzę nie wiem.W tym roku wiem że zrobiłabym jej flaczki na wigilię a jest też siostrzeniec na diecie wegetariańskiej,Takie super przepisy są na grupie.Sklepy nie maja prawa mnie zawieść ,chociaż wszystkie warzywniaki w mieście w jednych rękach ech życie.Tak mocno was ściskam Menażerio .Dziś pół dnia spędziłam w samochodzie.Psychiatra biegły 150km od naszego miasta chciał wiedzieć czy wpadłam w depresję po stracie oka hii.
OdpowiedzUsuńEwa! Boczniaki można chyba zamówić ze sklepu internetowego. Te hodowlane oczywiście, ale one też są bardzo smaczne.
UsuńTo miałaś wyprawę daleką; odpoczywaj po tym wyjeździe. Gorące uściski grudniowe.:)
Dobra podpowiedź Dorotko,rozejrzę się
UsuńWłaśnie z ciekawości wpisałam hasło do wyszukiwarki i jestem zaskoczona jak dużo jest takich ofert; oprócz boczniaków można jeszcze parę gatunków zamówić.:) Na pewno któraś oferta Ci się spodoba.:)
Usuń