Dzisiaj po śniegu zostały jedynie marne resztki, ale w niedzielę było go jeszcze całkiem sporo. Po sobotnim ukulturalnianiu się w centrum i szalonej imprezie, należało uczcić niedzielę jakimś porządnym spacerem po lesie. Kiedy Paweł z rodziną byli u nas poprzednio, zdobyliśmy wspólnie Kopiec Kościuszki i spenetrowaliśmy Las Wolski wokół niego, więc tym razem, w ramach kontynuacji zwiedzania Krakowa i przyległości, poszliśmy na Kopiec Piłsudskiego. Kopiec znajduje się również w Lasku Wolskim i żeby do niego dortrzeć, trzeba się trochę przespacerować.
Dzieciaki wypruły biegiem, ale po chwili zostały z tyłu, bo przecież trzeba było zająć się rzucaniem śnieżek, tarzaniem w śniegu i przewracaniem towarzyszy, więc zaraz znaleźli się na ostatnich miejscach w grupie. Przodem szli Paweł z Pawełkiem, a my z Iwonką pośrodku, kontrolując zarówno grupę starszych, jak i młodszych dzieci.
Zaraz na początku, przy alejce, którą szliśmy, na pniaku po ściętym drzewie, Paweł wypatrzył grupę pięknych płomiennic zimowych. Zostawiliśmy je w spokoju, nie robiąc nawet fotek, bo i tak musieliśmy przechodzić obok nich w drodze powrotnej.
Następnym wypatrzonym grzybkiem był trzęsak pomarańczowożółty, całkowicie zamrożony i przysypany śniegiem. Żeby go dobrze obejrzeć, trzeba było odgarnąć biały puch.
Tak samo było z uszakami, które zaczęły się pojawiać tuz za trzęsakiem. Zbaczaliśmy z alejki raz w jedną, raz w drugą stronę, aby zagłębić się w las i sprawdzić znane uszakowe miejscówki. Niektóre pięknie obrodziły. Wyjęłam z plecaka siatkę i zaczęliśmy zbierać zmarzlinki. Z premedytacją nie wzięłam koszyka, żeby mi ręka nie marzła bardziej niż ustawa przewiduje. Takie zamrożone grzyby można spokojnie przetransportować w płóciennej siatce czy nawet foliowej reklamówce; nic im to nie zaszkodzi.
Oprócz uszaków wypatrywaliśmy również jakichkolwiek innych grzybów. Poszukiwania na pniach po ściętych drzewach były utrudnione z powodu śniegu. Podłoże było na tyle wysoko zasypane, że bez rozgrzebywania, nie było szans na dostrzeżenie nadrzewniaków.
W paru miejscach udało się wykopać spod śniegu lakownice, wrośniaki i skórniki. Najlepszy w odkrywaniu podśniegowych grzybów był Paweł - prawie zawsze w wytypowanym miejscu coś grzybowego na niego czekało.
A dzieci szalały po zimowym lesie. Ja miałam zmrożone ręce od zbierania lodowatych uszaków, a Krzyś z Michałkiem pozdejmowali rękawiczki, bo tak im było gorąco. Cały czas lepili śniegowe kulki, a ręce mieli gorące. Oczywiście zabawie towarzyszyły powtarzane co jakiś czas pytania:"Kiedy WRESZCIE dojdziemy do kopca???"
A kopiec był tuż, tuż. Zanim jednak doszliśmy do niego, czekała nas grzybowa niespodzianka. Z daleka zobaczyłam wystającego spod śniegu skórnika. I na tym skończyłoby się moje znalezisko, ale Paweł podszedł bliżej i na drugim konarze odkrył przepiękną, liczną rodzinkę orzechówki mączystej.
Owocniki były bardzo dorodne. Nie wiadomo ile jeszcze schowało się pod śniegiem, którego nie chcieliśmy zgarniać, bo był przymarznięty do gałęzi i moglibyśmy wraz z nim zerwać schowane być może pod nim grzybki.
Ja jeszcze fociłam orzechówki, a dzieciaki już zdążyły wypaść na otwartą przestrzeń u podnóża kopca i wołać, żeby im zrobić zdjęcia, jak się bawią. A zabawa była doskonała. Śniegowe pociski latały gęsto i trzeba było uważać, żeby nie oberwać nimi w aparat.
Później było zsynchronizowane obsypywanie się śniegiem.
I seria orzełków.
Dziewczynki miały już dość biegania i bawiły się bardziej stacjonarnie, a Michał z Krzychem gonili jak szaleni.
Po zabawie na śniegu trzeba było poprawić nieco stroje, bo czapki pozjeżdżały na bakier, a szaliki fruwały we wszystkich kierunkach.
Po opanowaniu rozchełstanej odzieży ruszyliśmy na podbój Kopca Piłsudskiego.
Na szczycie Krzyś wyjął ze swojego nowego chlebaka lornetkę i zaczął obserwować okolicę. Oczywiście pozostałe dzieci też chciały skorzystać ze sprzętu przyniesionego przez Krzycha. Muszę Wam tu wyjaśnić, że jednym z prezentów urodzinowych, jakie dostał Krzyś, była saszetka zapinana w pasie, zwana z krakowska nerkówką, a po śląsku taśką. Za czasów moich lat szkolnych takie coś nazywało się po prostu chlebakiem. Mniejsza jednak o nazwę - Krzysiowi bardzo ten prezent spasował. Musiałam co prawda skrócić pasek za pomocą zrobionego na nim węzła, bo regulacja nie przewidziała zakładania go na takie wąziutkie biodra, jak Krzysiowe, ale po moim dopasowaniu, Krzyś wyprowadził prezent na pierwszy spacer. Spakował sobie lornetkę, scyzoryk, dwa magazynki do narfa wypełnione nabojami i dodatkowo naboje luzem, które w kieszonkach ułożył tak równiutko, że nawet ja bym tego tak ładnie nie zrobiła. I cały czas nosił tę swoją taśkę z ładunkiem, co nigdy mu się nie udawało na przykład z plecakiem.
Ze szczytu widać było wierzchołki ośnieżonych drzew, biegaczy uczestniczących w biegu mikołajkowym, a w oddali lotnisko w Balicach. Chwilę pooglądaliśmy widoki, a następnie zeszliśmy na dół.
Krzyś postanowił się zaopiekować śniegową kulą porzuconą pod krzyżem przez jakieś inne dzieci.
Przeturlał ją do schodków i zrobił lawinę. Kula była tak zmarznięta, że nie rozpadła się mimo zjazdu po schodach.
Na alejce wokół Kopca mieliśmy spotkanie pierwszego stopnia z pomocnicami Mikołaja. Dzieci już z daleka zauważyły kto się do nas zbliża i z przejęciem szeptały, ze to Miko laj idzie nam na spotkanie.
I chociaż szybko okazało się, ze to nie ten właściwy Mikołaj, tylko jego pomocnice, spotkanie z nimi i tak zrobiło na dzieciakach piorunujące wrażenie.
Panie Miko laje przywitały się radośnie z dzieciakami, poinformowały je, że wiedzą doskonale, ze były grzeczne i umówiły się na wizytę szóstego grudnia. Dzieci zaniemówiły. Nawet bym się nie spodziewała, że takie spotkanie zrobi na nich aż takie wrażenie. Nawet Michaś zapomniał języka w buzi i nic nie gadał, co mu się zdarza sporadycznie.
Poszliśmy teraz inną drogą niż w stronę kopca - na skróty, przez las. Dzieciaki były już wybawione, więc zainteresowały się pozyskiem uszaków. W niektórych miejscach do jednego uszka wyciągały się równocześnie cztery łapki. W siatce przybywało mrożonek.
Dzieci były już trochę zmęczone, bo przecież poszaleli na śniegu przez dobre trzy godziny. Michaś, Maja i Nela szli spokojnie, wierząc, ze droga na skróty naprawdę będzie krótsza.
Tylko Krzysiowi nie było dość gonienia - biegał i skakał między drzewami, a w przerwach turlał się po śniegu.
Doszliśmy do punktu wyjścia, czyli pniaka z płomiennicami, wypatrzonego zaraz na początku spaceru. Więcej zimówek nigdzie nie widzieliśmy, więc pochyliliśmy się nad tymi.
Paweł odkopał śnieg, a ja udokumentowałam znalezisko. Nie zabraliśmy tych grzybków, bo alejką obok której wyrosły, chodzi sporo piesków, które na pewno oznaczyły sobie to miejsce.
Mieliśmy za to sporo dorodnych uszaków, które pojechały do Jaworzna. Wcześniej jednak wróciliśmy do naszego domku na obiadek i zabawę. Maja i Nela najchętniej zostałyby z chłopakami jeszcze na co najmniej jedną noc, bo doskonale się razem bawią, ale niestety, chęci trzeba podporządkować obowiązkom... Późnym popołudniem pożegnaliśmy się z naszymi gośćmi. Do następnego spotkania!
Chłopaki maja niespożytą energię a wy niespożytą siłę na takie długie spacery i jeszcze na kopiec.Ale widoku piękne,w śniegu drzewa wyglądają przecudnie.Patrząc jak dzieciaki się turlają na śniegu zrobiło mi się zimno brrr. Świetny spacer,pozdrawiam całą ósemkę
OdpowiedzUsuńEwa, dzieciom było cały czas ciepło, chociaż tarzały się po śniegu i robiły kulki gołymi łapami, a ja anie po śniegu się nie turlałam, a na rękach miałam rękawice i wcale mi za ciepło nie było... W zasadzie to od samego patrzenia na śnieg jest zimno, podobnie jak Tobie.
UsuńPozdrawiamy mikołajowo!
Tak sobie myślę ,że Wasze dzieci mają bardzo zdrowe i fajne dzieciństwo.Ciągle wypady,jak nie do lasu na kilka godzin ,to park ,spacery i te szaleństwa na świeżym powietrzu.Nie wiem czy zdają sobie teraz już z tego sprawę czy myślą ,że tak mają wszystkie dzieci.Niestety nie mają,często ,za często godzinami przed komputerem i w domu.Mądrze je kochasz Dorotko :)To patrzenie za grzybami nawet o takiej porze roku i jak jest śnieg to jak to nazwać? .... zakorzenione hobby? ale super ,że nadal coś się udaje Wam znaleźć.Ja w takie zimno to przemykam ,oby szybciej do ciepełka ,do domu.Jak napada dużo śniegu to pewno chłopcy poszaleją na sankach ,no u nas już ładnych kilka lat nie było śniegu grubiej niż 5 cm i to na krótko.Te orły na śniegu i kule byly w każdym dzieciństwie chyba:)jeszcze wracaliśmy pod wieczór już z nogawkami zamarzniętymi do kolan ,tak kiedyś były zimowe szaleństwa u każdego dziecka ,dziś już niekoniecznie.Uciekam sprzątać po remoncie ,ale bardzo lubię tu zaglądać .Pozdrawiam Mikołajowo :))
OdpowiedzUsuńStaram się odganiać chłopaków od komputera ile się da. Mają dzienny limit pół godziny. Czasem się trochę przedłuża, ale są dni, kiedy sami rezygnują z komputerowania/tabletowania. Chłopakom się wydaje, ze wszystkie dzieci mają takie zajęcia jakoni i są zdziwieni, że koledzy nie mają pojęcia o wchodzeniu na drzewa czy taplaniu w błocie. Powoli jednak zaczynają dostrzegać, ze inni nie chodzą ciągle na spacery tak, jak my.
UsuńRozglądanie się za grzybami przy każdej okazji to taka niewinna choroba, niezależna już w pewnym momencie od zarażonych.:) Gdybym nie znała innych chorych, to mogłabym się martwić, ale jest nas całkiem sporo.:)
Sprzątania po remoncie nie zazdroszczę.
Pozdrawiam pomikołajowo.:)