Pustynia już była, to teraz do kompletu będzie puszcza.:) Właściwie to puszcza była dwa dni wcześniej od pustyni, ale po drodze trafiły się inne atrakcje, więc sobie ta puszcza czekała, aż się doczekała. Mowa o Puszczy Niepołomickiej, w której znajduje się magiczny zakątek - rezerwat Lipówka, a w nim żółciakowe Eldorado. Od kilku lat wybierałam się na zdjęcia żółciaków w tym miejscu i jakoś tak zawsze schodziło, że sezon na te urocze grzyby mijał, a mnie nie udawało się znaleźć czasu na wypad i sesję. Głównie dlatego, że to miejsce jest przyjazne nie tylko żółciakom, ale również kleszczom, strzyżakom i komarom. Nie znam innego lasu, w którym tej gadziny byłoby więcej. W związku z tym w sezonie wzmożonej działalności wyżej wymienionych stworzeń, nie zabieram tam dzieciaków, bo nie chcę ich narażać na dotkliwe pogryzienia, czy odpukać chorobę. A na samotne wyprawy w ciągu tygodnia nie jest łatwo wyrwać czas, zwłaszcza, że dojazd w obydwie strony to dwie godzinki. Ale obiecałam sobie, że tej wiosny muszę odbyć żółciakową ekspedycję i plan zrealizowałam.
Samochód porzuciłam na poboczu drogi, bo parkingu w tym miejscu nie ma i zanurzyłam się w puszczańską rzeczywistość. A komary zanurzyły swoje aparaty kłująco - ssące w moje ciało.
Komarów nie lubię, ale nie cierpię z ich powodu zbytnio. Najgorsze są dla mnie strzyżaki, zwłaszcza te sztuki, które pakują się we włosy i przemieszczają się po skórze skrobiąc swoimi paskudnymi łapkami. Na moje szczęście, nie było ich zbyt wiele.
Idę tak sobie przez tę puszczę, morduję komary, chłonę piękno zieleni rozświetlonej słońcem i nie widzę tego, po co tu przyjechałam. Normalnie to o tej porze roku żółciaki rzucały się w oczy tuż po wejściu między pierwsze drzewa. A tu żadnej świeżyzny nie było. W kilku miejscach zwisały jedynie strzępy ubiegłorocznych owocników świadczące o tym, że miejsca nie pomyliłam.
Doszłam do terenu bagiennego, przez który ciągnie się rów wypełniony wodą. Miejscami był na tyle suchy, że można było przejść na drugą stronę suchą noga. Takiej możliwości nigdy wcześniej nie miałam; o każdej porze roku rów rozdzielał rezerwat na dwie części i trzeba było nadłożyć sporo drogi, żeby go obejść.
Stwierdziłam, że jeśli te moje żółciaki gdzieś mają być, to właśnie tu, w pobliżu resztek wody.
I w końcu trafiłam na jeden owocnik niewielkich gabarytów. Rósł na kłodzie leżącej na ziemi. Tam udało mu się złapać odrobinę wilgoci i wystartować. Daleko mu było do wielkich puszczańskich żółciaków, jakie planowałam fotografować, ale musiałam się zadowolić tym, co znalazłam. Zrobiłam dużo zdjęć, bo nie wiedziałam czy uda mi się jeszcze cokolwiek znaleźć.
Dalej szłam lasem w pobliżu wody. Obchodziłam dookoła niemal wszystkie leżące na ściółce pnie, łudząc się,że jak żółciaków nie ma po jednej stronie, to może będą po drugiej.
Skupiłam się wyłącznie na podłożu, bo doszłam do wniosku, że na stojących drzewach żółciaki miały jeszcze mniejszy dostęp do wody i jedyną szansą dla nich jest leżący substrat.
Zamiast żółtego, zobaczyłam kolor stalowoszary. Ki czort? Boczniaki??? Niemożliwe. Jak tylko podeszłam bliżej, zagadka się wyjaśniła. To młode owocniki stosunkowo rzadkiego gatunku - żagwi kasztanowej. Spotykałam je w Lipówce jesienią, kiedy już były w pełni wybarwione i miały kolor czekolady. Teraz wyglądały z odległości zupełnie jak boczniaki, zwłaszcza, że trzonów nie było widać.
Od góry kapelusza widać, że żagiew zaczyna brązowieć od środka, ale pozostała część kapelusza ma zdecydowanie boczniakowy kolor. Położyłam na kapeluszu największej sztuki listek szczawiku zajęczego, żeby było Wam łatwiej oszacować wielkość. Jaskrawe słońce uniemożliwiło mi dokładniejsze zdjęcia spodu kapelusza, a nie chciałam zniszczyć owocnika nadmiernym wyginaniem mu kapelusza.
Żagiew kasztanowa ucieszyła mnie bardzo, ale przecież to nie ona była moim głównym celem, tylko żółciaki. Okrążani powalonych drzew przyniosło efekt - znalazłam kolejne owocniki na dwóch z nich.
Nie były duże, ale przynajmniej wyrosło ich tu kilka. Z powodu suszy miały wyjątkowo palczaste kształty. Wyglądały fantastycznie - jak łapy potwora wystające z omszałego, spróchniałego pnia.
Byłam już zadowolona - napatrzyłam się na fantastyczne kształty i cyknęłam sporo zdjęć.
Szłam dalej, zatrzymując się przy kolejnych leżących pniach.
I wreszcie trafiłam do miejsca wyglądającego tak, jak powinna wyglądać cała Lipówka - gromada żółciaków porastających kłodę z obydwu stron. Jak ja się ucieszyłam na ten widok, będący ucieleśnieniem wspomnień z tego miejsca i dzisiejszych pragnień! Przystąpiłam do dzieła - zapełniania karty pamięci.
I na koniec jedyny egzemplarz, który wyrósł na żywym, stojącym dzewie. Usadowił się tuż przy podstawie, przy samej ściółce.
Te puszczańskie żółciaki są jak na razie jedynymi, jakie w tym roku widziałam. Mimo przeszukania wszystkich znanych mi miejscówek parkowych, wierzb nad Dłubnią, gdzie ZAWSZE jakaś sztuka wyrosła, penetracji Bosutowskiego Lasu, w którym oprócz żółciaków rosły też w maju żagwie łuskowate, nie znalazłam ani jednego. Wciąż czekam na tegoroczną degustację żółciakową. Dzisiaj miało padać, ale jest tylko zachmurzone. Może jeszcze przyjdą jakieś deszczowe chmury, żeby żółciaki miały szansę pojawić się na mojej drodze.
Po nasyceniu oczu żółciakową kłodą zatrzymałam się jeszcze przy dwóch gatunkach. Pierwszy z nich to drewniak popękany. Zawsze, kiedy patrzę na tego grzybka, nie mogę się nadziwić naturze, jak fantastyczne kształty i faktury potrafi stworzyć. Człowiek nigdy jej nie dorówna.
A tę rodzinkę zobaczyłam z daleka. Wyglądały jak sztuczne. Jakby ktoś zamontował na drewnie plastikowe zabawki. Idealnie okrągłe, bez jakichkolwiek uszkodzeń. Stały sobie i czekały na mnie.:)
Nie było łatwo zrobić im dobre zdjęcia, bo od strony, od której były widoczne wszystkie w całości, słońce tak dawało czadu, że widać było w aparacie głównie białe plamy od przebić świetlnych. Ja żadnych akcesoriów foto z sobą nie noszę, więc nie miałam czym zrobić sobie cienia. W tym momencie pierwszy i ostatni raz w czasie spaceru pożałowałam, że nie ma ze mną kogoś, kto by swoją osoba zrobił cień w odpowiednim miejscu.
Trochę sobie pomogłam plecakiem i wyszło jak wyszło. W realu te Twardziaki łuskowate wyglądały zdecydowanie lepiej.
Na zbliżeniu trzonu doskonale widać charakterystyczne dla tego gatunku łuseczki.
A tu blaszki schowane pod podwiniętym kapelutkiem. Macie teraz możliwość spotkania tego twardziaka, bo to typowy dla niego okres wzrostu. To bardzo ładny, niejadalny grzybek, ale tak idealne owocniki, jak moje, nie trafiają się zbyt często. Ja nigdy wcześniej nie znalazłam tak równiutkich i okrąglutkich egzemplarzy.
Mocno pogryziona przez komary wyszłam z Lipówki na drogę. Parę chwil wcześniej zrodził się w mojej głowie chytry plan pójścia dalej w głąb lasu pod dęby i poszukiwania borowików usiatkowanych. Od przyjazdu do lasu nie zerknęłam nawet na zegarek. Teraz też, na drodze, skierowałam się w wymyślonym kierunku. Przeszłam już dobre dwieście metrów, kiedy zreflektowałam się i wpadłam na to, że należałoby skontrolować czas. Jak zobaczyłam, która jest godzina, zapomniałam o siatkusiach i rzuciłam się biegiem do samochodu. Musiałam przecież chłopaków ze szkoły odebrać, a uganiając się za grzybami, zupełnie o nich zapomniałam...
W puszczy nie złapałam ani jednego kleszcza, co jest zaskakujące, zwłaszcza przy tegorocznych ostrzeżeniach o ich ogromnych ilościach. A ja nie widziałam żadnego ani w lesie, ani po powrocie do domu.
Super relacja i wspaniałe zdjęcia! ;-)
OdpowiedzUsuńPaweł Lenart
Dzięki!:)
UsuńDziekuje za spacer po puszczy,cudowne omszale drzewa.żółciak inny od innych,dziwaczne pazury hii.Ciesze sie że nie mialaś kleszcza tego okropnego.Dorotko usciski dla was a czemu nie wziełaś żółciaka na kotlety?
OdpowiedzUsuńNie wzięłam żółciaków na kotlety, bo Lipówka to rezerwat. A nigdy nie brakowało mi żółciaków na wielu innych miejscach. Teraz też wyrosną, bo już drugi dzień cudownie pada.:) Deszczowe uściski przesyłam!
UsuńA no prawda z Rezerwatów nic się nie wynosi
UsuńTak powinno być.:) Dzisiaj dorwaliśmy pięknego żółciaka w odpowiednim miejscu. Jutro będą żółciakowe mieleńce.:)
UsuńA mnie zauroczyły zdjęcia zielono- zielone. Biorąc pod uwagę stwierdzenie, że zielone uspokaja, są to zdjęcia uspokajające!
OdpowiedzUsuńDzisiaj widziałam żółciaka, ale nie był taki piękny i rósł przy drodze. Pozdrawiam- Ewa.
Właśnie ta zieloność w tym miejscu ma magię przyciągania. Jest bardziej zielona niż w młodszych lasach - niebo całe zasłonięte koronami drzew, a na podłożu, gdzie nic innego nie urośnie - mech. Bardzo lubię to miejsce. Pozdrawiam deszczowo!
UsuńBeatko piękny opis , wspaniałe zdjęcia nic dodać nic ująć jesteś niesamowita.
OdpowiedzUsuń