W Krakowie od tygodnia panuje śnieżna zima. To ewenement na przestrzeni kilku ostatnich lat, bo kilka poprzednich zim było zupełnie innych - albo nasypało śniegu, który wytrzymywał dzień lub dwa, albo przymroziło solidnie, a śniegu nie było. A teraz dosypuje przez cały tydzień, dzięki czemu nawet w mieście jest biało, a za granicami tak zwanej aglomeracji jest cudnie. Przy tym niewielki mróz, a w sobotę nawet słoneczko na chwilę zaświeciło. Taka zima to nawet dla mnie, strasznego ciepłoluba, może być. Grzybów co prawda za bardzo nie widać, ale za to dzieci i konie się cieszą.
Dzisiaj znowu Pawełek wolał iść do roboty niż jechać z nami do koni, więc spakowałam rano Michałka i Krzysia i pojechaliśmy do zaśnieżonych Węgrzc, żeby zainaugurować tegoroczne ferie.
Chłopaki, wyćwiczeni już w odśnieżaniu, od razu zażyczyli sobie łopat,które są najlepszymi zimowymi zabawkami. Ich odśnieżanie nie było bezproduktywne, bo ze śniegu, który ściągali z podwórka i parkingu powstały niskie ścianki ogromnej bazy.
Konie były po śnieżnym tygodniu czyściutkie, więc wyczyszczenie ich dzisiaj to była bajka. Miałam więc czas na dokumentowanie poczynań chłopaków. Chciałam też uwiecznić kucykowe zabawy na śniegu, ale te gady, żebraki wstrętne,jak mnie tylko widzą, to przestają się bawić i meldują się przy kieszeni. Próbowałam się przyczaić za ogrodzeniem, ale one są czujne. Od razu mnie wyniuchały i stanęły przy ogrodzeniu z minami wyrażającymi dezaprobatę i oczekiwanie. Bo jakże to tak! Zamiast przyjść do nich, przynieść wór smakołyków, to ja gdzieś tam za krzakami stoję i je podglądam. Po kilku próbach zrezygnowałam.
Michałkowi i Krzysiowi znudziło się budowanie bazy po jakichś dwóch godzinach. Przerwali mi końskie zajęcia pytaniem, kiedy pojedziemy do domu, bo już są znudzeni. W ramach walki z nudą zostali wysłani do sklepu po zakupy. Oprócz zakupów z listy mieli sobie wziąć coś słodkiego, które jest doskonałą motywacją nawet do przyniesienia stosunkowo ciężkiej siatki. Sklep w Węgrzcach jest doskonałym miejsce do uczenia chłopaków robienia zakupów. Panie sprzedawczynie znają ich od urodzenia, a oni znają panie. W razie potrzeby mogą poprosić o podanie czegoś z wyższej półki czy zapytać o coś, czego nie mogą znaleźć. Wykorzystuję to i często ich tam wysyłam na zakupy. Na naszym osiedlu do każdego sklepu trzeba przejść przez ruchliwą ulicę, więc sami nigdy nie chodzą, a tu są zupełnie bezpieczni.
Kiedy chłopcy wrócili z zakupami, ja poszłam na spacer z Julką na Latonie. Namawiałam Michałka i Krzysia, żeby też się przeszli, ale odmówili współpracy, bo mieli przecież swoje słodkie do pożarcia.
Zaraz na skraju pól miałyśmy spotkanie ze stadem sarenek, które zmieniały lokalizację żerowania. Wśród okolicznych pól mają raj - mnóstwo pozostawionych buraków cukrowych, marchwi i ozimego rzepaku pozwalają im przetrwać zimę w doskonałej formie.
Na białym śniegu prawie czarna Latona wygląda równie pięknie, jak na tle zielonej łąki.:) A ponieważ śniego jest większą rzadkością od zieleni, trzeba go dobrze wykorzystać i uwiecznić. Parę ujęć z sesji zdjęciowej wyszło całkiem fajnie. A przy okazji robienia fotek wpadłam w solidną zaspę i pomyślałam od razu, ze Michał i Krzyś mieliby doskonałą zabawę w takim śniegu, jak im się będzie chciało tu przyjść...
Wróciłyśmy z Latoną do stajni, a właściwie na padok, gdzie dostała mnóstwo nagród za współpracę na jeździe i podczas sesji.
Moich chłopaków zastałam w bazie. Leżeli na śniegowych łożach i dokańczali wyżeranie słodyczy. Normalnie rzymska uczta na stajennym podwórku. Powiedziałam im o zaspach. Oczka im się zaświeciły i stwierdzili, że idą, ale nie za daleko. No, ale przecież nigdy nie jest za daleko.;) A ja chciałam, żebyśmy doszli nad rów melioracyjny, nad którym rosną dzikie bzy. Dawno na nich nie sprawdzałam nasłuchu, więc trzeba byłoby to zrobić, bo po tygodniu bez grzybobrania już od paru dni jestem na grzybowym głodzie.;)
Zaspy okazały się tak wspaniałe, jak myślałam albo nawet jeszcze wspanialsze. Nieskazitelny, nietknięty ludzką ręką ani nogą śnieg dawał ogromne możliwości zabawy.
Były więc skoki z rozbiegu, których efektem każdorazowo było miękkie lądowanie na rozmaitych częściach ciała. Natychmiast zapomnieli, że im się nie chciało iść w pola.
Drugą atrakcją było obalanie przeciwnika na śnieg. Można to było zrobić za pomocą siły fizycznej lub siły woli. Obydwie metody zostały przećwiczone, również na mnie. Nie uniknęłam kilkukrotnego zwalenia się na śnieg, kiedy moje dzieci przystąpiły ze zmasowanym atakiem.
Doszliśmy nad rów, nad którym można szukać uszaków, a czasem nawet płomiennic zimowych. Zaczęłam wypatrywać nasłuchu, ale na kilku pierwszych krzakach nie było ani śladu. A właśnie na nich zawsze było najwięcej. Krzychu stwierdził nawet, że jak tu nie ma, to na dalszych też na pewno nic nie będzie i lepiej pobawić się nad wodą skutą lodem. Ja tak szybko nie rezygnuję i przeszukałam kolejne krzaki. Na niektórych uszaki,chociaż duże, były widoczne tylko z jednej strony, bo z drugiej śnieg tak je obkleił, że pozostawały ukryte dla oczu.
Kiedy ja szukałam uszaków, Michał i Krzyś szukali w rowie "broni z drugiej wojny światowej" (tak tłumaczyli konieczność taplania się w niezbyt czystej wodzie). Niestety, nie mieli mocnego magnesu (ponoć tak najłatwiej tę broń odszukać) i tylko dlatego nic ciekawego z błota nie wydobyli.
A ja przeszłam na drugą stronę rowu, gdzie również parę uszaczków czekało, żeby je z mrozu i śniegu zabrać do cieplejszego miejsca. Znalazło się dla nich miejsce w kieszeni, która zaczynała mi już odstawać. Kiedy ją napełniłam, darowałam przegląd pozostałym krzakom. Niech sobie rosnące na nich uszaki jeszcze trochę pomarzną. Uratuję je następnym razem.:)
W drodze powrotnej Michałek szedł już spokojnie, bez tygrysich skoków i szaleństw, ale Krzysiowi jeszcze nie było dość. Najpierw maszerował na kolanach, żeby wyczyścić ze spodni błoto, które pozyskał podczas poszukiwań broni, a później biegał po wysokim śniegu, bijąc rekordy prędkości.
W końcu obydwaj sprawiali wrażenie trochę zmęczonych. Nic bardziej mylnego. Zanim dojechaliśmy do domu, byli już wypoczęci, zregenerowani i gotowi do kolejnych zabaw.
A tyle uszaków zmieściło się w jednej kieszeni.:)
Ogromne pokłady energii u dzieci są zadziwiające, a szybkość regeneracji wręcz niepojęta. I jak im dotrzymać kroku?
OdpowiedzUsuńUszaczki mam i ja :) Wczoraj uzbierałam na rzeczką, piękne, dorodne i właśnie się suszą. 3 sita szuszarki! A część już w garnku na dzisiejszy obiad. Normalnie sukces, bo dotychczas znajdowałam niewielkie ilości. Pozdrawiam ciepło- Ewa.
Jakby się tak dało do dziecka podpiąć na jakimś usb i odessać trochę tej energii, to byłoby cudownie.:) Gratuluję uszaków! Ten sezon zimowy wybitnie im służy. Oby innych grzybów też było pod dostatkiem przez cały rok.:) Pozdrawiam zimowo!
UsuńAle ta Latona śliczna.
OdpowiedzUsuńOd razu widać, że pochodzi z Ponidzia.:)
UsuńCieszę się że chłopaki mają nareszcie prawdziwą zimę.U nas już były duże mrozy i na dniach śnieg zniknie Może i ja w końcu podjadę w jakieś krzaczory i znajdę plomienicę. Chyba bym zemdlała z wrażenia. Latona cudowna królowa. Pozdrawiam was z Mazur Garbatych. Ja jeszcze nie poczułam zimy na swoich policzkach no ale może w końcu wyjdę
OdpowiedzUsuńChłopaki jutro jadą za zimą w góry. Na zimowisko. U nas dzisiaj wszystko się topi. Życzę Ci Ewo chociaż jednego zimowego spacerku i dorwania jakiegoś zimowego grzybka.Pozdrawiamy feryjnie!
Usuń