Kiedy w orawskich lasach rosły grzyby, popołudnia zawsze były za krótkie - trzeba było obrobić pozysk z przedpołudniowego spaceru, zająć się pracami gospodarczymi, a czasem nawet udawało się wyskoczyć jeszcze raz do lasu. W te wakacje dni lipnickie, a zwłaszcza godziny popołudniowe zdecydowanie się wydłużyły, bo nie ma czego suszyć, marynować, smażyć, prażyć i gotować. W związku z tym, w ramach walki z bezczynnym podwórkowaniem, można wyskoczyć tu i tam. Tym razem zaproponowałam towarzystwu park linowy w Wypasionej Dolinie. Michał i Krzyś wpadli w zachwyt i natychmiast zwerbowali kolegów. Tym sposobem pojechaliśmy do Zubrzycy mocną ekipą w składzie - ja z moimi chłopakami, Zibi z Miłoszem i pani Małgosia z Erykiem i Olą.
Dojechaliśmy, wypełniłam w kasie zgodę na korzystanie przez dzieci z atrakcji w parku linowym, a w tym czasie Michał wyczytał, że oprócz jedynej trasy linowej, na którą mogą wejść ze swoim wzrostem, dostępny jest dla nich jeszcze Big Swing, którego w ubiegłym roku nie było. Natychmiast stwierdził, że on chce pójść właśnie na to. Zakupiłam więc po dwa bilety na trasę bacy i tego całego Big Swinga, czyli wielką huśtawkę. Michał chciał iść na nią wcześniej niż na trasę linową, więc go przekazałam wraz z biletem w ręce instruktora i poszłam z resztą chłopaków na trasę, którą mieli pokonać.
W czasie, kiedy Eryk, Krzyś i Miłosz przechodzili szkolenie w zakresie zapinania zabezpieczeń na trasie linowej, widziałam jak Michał fruwa i od razu doszłam do wniosku, ze Krzychu na to nie pójdzie, zwłaszcza, ze czuł sie bardzo niepewnie przed wejściem na trasę bacy, którą już przecież przechodził rok i dwa lata temu. Widząc jego minę, zapytałam, czy chce iść z instruktorem, a kiedy kiwnął głową na tak, dopłaciłam w kasie za indywidualną opiekę instruktorską dla niego. W tym czasie Michał już wylądował i rozemocjonowany wykrzykiwał, jak było super. Stwierdziłam wtedy, ze najwyżej wykorzysta bilet zakupiony dla Krzycha i polata raz jeszcze.
Tymczasem chłopcy przemieszczali się po konstrukcjach zawieszonych wśród drzew. Kiedy trójka z nich przeszła jedną trzecią trasy, Michał startował. Chodziłam więc między nimi (po ziemi oczywiście), żeby uwiecznić ich dokonania.
Na końcu trasy są dwie tyrolki, które wszystkim chłopakom podobały się najbardziej.
Kiedy Michał zaczynał zjazd na tyrolce, przybiegł Krzyś, żeby mu dać bilet na Big Swinga. Zapytałam go, czy widział jak to wygląda, kiedy Michał był poddawany torturom na tym urządzeniu. Odpowiedział, ze widział, wie co to jest i chce być sponiewierany tak samo jak brat. Pełen pewności siebie, odpowiedział, że tak.
Trudno tego Krzycha rozgryźć - łatwiejszych i prostszych do wykonania rzeczy się boi, a ekstremalnych ani trochu...
Wszyscy zjechali z trasy bacy i okazało się, ze Miłosz i Eryk też chcą być huśtani. Zobaczcie więc, czym to grozi.:)
Najpierw delikwent zakłada specjalną uprząż, do której instruktor zapina kolejne karabinki przymocowane do lin. Później trzeba wejść na chwiejącą się drabinę, stabilizowaną przez drugiego instruktora, który zapina jeszcze jeden karabinek.
Następnie przy pomocy wyciągarki winduje się bezwładnego lub spiętego skazańca na dużą wysokość.
Kiedy już znajdzie się na właściwym poziomie, lina, która wyciągała do góry, odpina się i można zacząć latanie.
Zdecydowanie najbardziej wyluzowany był Michał, który poddał się swobodnie huśtaniu i nie trzymał się kurczowo liny. Pozostali czuli się bezpieczniej zaciskając ręce na uprzęży lub linach.
Kiedy już huśtanie się kończy, trzeba zejść na ziemię to tej samej niezbyt stabilnej drabinie, którą na początku właziło się w górę.
Zgodziłam się, żeby chłopcy wybrali sobie, którą atrakcję chcieliby powtórzyć i okazało się, że Big Swing jest bezkonkurencyjny.:)
Na koniec, w ramach uczczenia odwagi młodych "hardcorów" zaordynował obżarstwo niezdrowymi smakołykami. Oprócz jedzenia były też oczywiście relacje z wrażeń. dowiedziałam się, w których miejscach ciała najboleśniej odczuwa się skutki wciągania, a w których spadania. Relacje były rozbieżne, więc łatwo się domyślić, że każdy z nich napinał inne partie mięśni. Wspólnym doznaniem była wędrówka flaków do gardła. I to ponoć było najfajniejsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz