W zamierzchłych czasach, kiedy w orawskich lasach mieszkały jeszcze grzyby, gdziekolwiek nasze grzybiarskie nogi by nas nie zaniosły, wszędzie spotykaliśmy te wymarłe stworzenia. Czy był to wielki las porastający masyw Babiej Góry, czy niewielki zagajnik rosnący wśród łąk, zawsze w ściółce czaiły się jakieś stworki w kapeluszach wspartych na trzonach, czy jak kto woli - głowy na nóżkach.;) Nazewnictwo na dzień dzisiejszy nie ma wielkiego znaczenia, gdyż stworzenia te całkowicie opuściły nasze ukochane lasy. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było aż tak tragicznie. Ze świerków na potęgę opadają igły, które tworzą nową warstwę wysuszonej ściółki, łąki wysychają, a tam, gdzie kiedyś płynęły górskie strumienie, ostały się puste koryta wyżłobione przez wodę. W studniach lipnickich brakuje wody, a jej poziom w największej rzece - Lipniczance jest tragicznie niski.
Przez dwa tygodnie przemierzaliśmy orawskie szlaki, szukając wymierających stworzeń we wszystkich znanych i paru nieznanych miejscach. Wchodząc w niektóre miejscówki miałam przed oczami te szeregi borowików w różnym wieku, stad kurkowego drobiu, rodzinek muchomorków czerwieniejących czy świeżutkich gołąbków. W innych widziałam czarcie kręgi siatkoblaszków maczugowatych, kępy koronic ozdobnych i urocze kolczakówki. Brutalna rzeczywistość każdorazowo wracała i czar tworzony przez wspomnienia pryskał jak sucha gałązka nadepnięta podczas przechodzenia pod rozłożystym świerkiem. Kiedy rozmawiałam wieczorami z Pawełkiem przez telefon, nie pytał juz jak nasze zbiory, zadawał tylko z dużą dozą nieśmiałości pytanie, czy ma pytać o TO, czy lepiej nie albo, czy pamiętam jeszcze jak grzyb wygląda... Niby śmiesznie miało byc, ale tak jakoś wychodziło, że bardziej przykro niż śmiesznie było. Przyjechałam przecież na Orawę na grzybowe wczasy.
A wymierające w zastraszającym tempie stworzenia podsuwały co jakiś czas ostatnich przedstawicieli swojego rodzaju, żeby pamięć o nich nie zaginęła wraz z ostatnim egzemplarzem. Dla mnie symbolem największego hartu ducha i przeciwstawienia się nieuchronnym wyrokom natury były pojedyncze borowiki żółtopore, które spękane, wyschnięte i bez sił trwały mimo wszystko na swoich posterunkach, dając świadectwo mocy w grzybach tkwiącej.
Miejsce grzybów coraz ekspansywniej zajmują inne stwory, które wykorzystują do swoich celów nie tylko leśne polany, ale coraz częściej starają się opanować wnętrze lasu. To orawskie żubry - zupełnie nowy gatunek, który z pomocą człowieka rozprzestrzenia sie po orawskich lasach.
Cóż było menażerii uczynić w takich okolicznościach przyrody? Załamać się? Z głodu umrzeć?Szukać jakiegoś zamiennika leśnego? Mimo, że czasem narzekamy na przeciwności losu, w gruncie rzeczy jesteśmy optymistami, więc kiedy zaczęły się borówki, przyjęliśmy je z godnością i szacunkiem dla dobrodziejstw natury. Chociaż w tym roku nie ma ich aż tak dużo jak to bywało w latach poprzednich, a owoce są mizerne, bo wody im w rozwoju zabrakło, zaczęliśmy pozysk owocowy. Przez ostatni tydzień, zamiast grzybów, przynosiliśmy codziennie borówki. W związku z tym mam już spory zapas tych owoców na zimę i codziennie z chłopakami zjadaliśmy co najmniej litr.
Michał i Krzyś trochę jękolą z powodu zbierania borówek, ale zawsze coś tam poskubią, a ja wolę spędzić czas w lesie na obskubywaniu krzaczków niż na podwórku, marudząc, że grzybów nie ma i w Lipnicy nudno. Nie umiem się nudzić i moje dzieci też tej sztuki nie posiadły.
W czasie spacerów docieramy do nowych miejsc
i przypominamy sobie te już znane.
Poświęcamy też więcej czasu roślinkom, które przy grzybowej obfitości traktowane są nieco po macoszemu. Krzyś wypatrzył jednego z nielicznych gnieźników leśnych, które nie uschły. Na Orawie rośnie ich sporo, ale z powodu tegorocznej suszy prawie wszystkie zasuszyły się zanim zdążyły zakwitnąć.
Dzięki jednej Ani, która zerknęła na moją relację o bezgrzybiu na Orawie, po raz kolejny przekonałam się, ze człowiek uczy się nieustannie i muszę napisać sprostowanie.:) Otóż, roslinka znaleziona przez Krzysia, to nie jest gnieźnik leśny, jak napisałam powyżej, zgodnie ze stanem mojej wiedzy sprzed trzech dni. Jest to zaraza, a może nawet zaraza wielka. To Kochani nie żart, chociaż ja, jak przeczytałam w komentarzu na fb, to byłam przekonana, że ktoś się ze mnie nabija. Ale zanim cokolwiek odpisałam, sprawdziłam co to ta zaraza jest. I teraz już wiem i mogę się nawet powymądrzać. Podobnie jak gnieźnik, jest rośliną bezzieleninową i pasożytem. Rzadko można ją spotkać w Polsce; jest pod częściową ochroną i została wpisana na Czerwoną Listę. Tak z ciekawości zerknęłam, gdzie w Polsce są zgłoszone stanowiska tego gatunku i z Orawy takiego doniesienia nie ma. A jestem pewna, że tę zarazę już widziałam, tylko zawsze brałam ją za rachitycznego i ciemniej wybarwionego gnieźnika leśnego... Muszę się baczniej przyglądać roślinkom i sprawdzić ile tej zarazy pojawia się w moich lasach.:) Swoją drogą, to nazwę ma rewelacyjną.
Dzięki jednej Ani, która zerknęła na moją relację o bezgrzybiu na Orawie, po raz kolejny przekonałam się, ze człowiek uczy się nieustannie i muszę napisać sprostowanie.:) Otóż, roslinka znaleziona przez Krzysia, to nie jest gnieźnik leśny, jak napisałam powyżej, zgodnie ze stanem mojej wiedzy sprzed trzech dni. Jest to zaraza, a może nawet zaraza wielka. To Kochani nie żart, chociaż ja, jak przeczytałam w komentarzu na fb, to byłam przekonana, że ktoś się ze mnie nabija. Ale zanim cokolwiek odpisałam, sprawdziłam co to ta zaraza jest. I teraz już wiem i mogę się nawet powymądrzać. Podobnie jak gnieźnik, jest rośliną bezzieleninową i pasożytem. Rzadko można ją spotkać w Polsce; jest pod częściową ochroną i została wpisana na Czerwoną Listę. Tak z ciekawości zerknęłam, gdzie w Polsce są zgłoszone stanowiska tego gatunku i z Orawy takiego doniesienia nie ma. A jestem pewna, że tę zarazę już widziałam, tylko zawsze brałam ją za rachitycznego i ciemniej wybarwionego gnieźnika leśnego... Muszę się baczniej przyglądać roślinkom i sprawdzić ile tej zarazy pojawia się w moich lasach.:) Swoją drogą, to nazwę ma rewelacyjną.
Czasem podczas leśnego spaceru nawet trochę byśmy się ukulturalnili i coś zwiedzili, ale nawet muzeum Hwiezdosława było zamknięte, kiedy stanęliśmy u jego bram.
Ostatni spacer przed opuszczeniem Orawy na kilka dni odbyłam samotnie i w deszczu. Niektórzy nawet twierdzili, że ten deszcz był ulewny, a byli i tacy wśród lipnickich gości, którzy po pół godzinie padania mówili, że mogłoby się wreszcie rozpogodzić... Ten czwartkowy deszcz ledwie trawy i czubki drzew pomoczył, ale jest nadzieja na opady jeszcze jutro. Oby te prognozy się spełniły. Jesteśmy przez kilka dni w Krakowie, ale wkrótce wrócimy pod Babią i bardzo, bardzo bym chciała, żeby wymarłe na dziś stworzenia wróciły na właściwe dla nich miejsca. Ja do nich przyjdę i z wielką przyjemnością zaopiekuję się przynajmniej częścią z nich.:)
Oj Dorotka jakiś smutek dziś w Twoim tekście.No co jest? spokojnie ,będą i grzyby ,jeszcze daleko do zimy ,nazbieracie nie raz jeszcze.Jagody bardzo zdrowe,więc też się przydadzą.Susza to fakt.jakbyśmy nie podlewali to już by wyschło wszystko ,ale dziś wreszcie padało i niby jutro też ma padać .Nigdy nie ma tak ,żeby nie mogło być lepiej-:) i tego się trzymajmy.Pozdrawiam więc deszczowo i dmucham chmury deszczowe w Waszą stronę :))
OdpowiedzUsuńDziękuję za chmury przysłane drogą powietrzną! Na razie nic z nich jeszcze nie wykapuje, ale może zacznie. A smutek ogarnia mnie nie tylko z powodu braku grzybów; susza wiele innych szkód poczyniła. W mieście trawniki są wysuszone, konie na pastwisku zielonego nie mają, bo zjedzona trawa nie odrasta, drugiego pokosu siana nie będzie, więc pasza dla koni będzie jeszcze droższa, a już tania nie jest... I żal mi tych wszystkich roślin, które umierają z braku wody. Ale wierzę, ze będzie lepiej. Pozdrawiam całkiem wesoło w ten niedzielny poranek. :)
Usuń