W orawskich lasach popadało trochę w czwartek w ubiegłym tygodniu, ale wbrew temu, co donosił na fb Zibi, nie były to opady całodniowe ani też takie, że "świata nie widać"; pod gęstymi koronami świerkowymi i jodłowymi ściółka pozostała sucha. Przykrym efektem burzy, jaka w tym dniu przeszła nad Lipnicą, było znikniecie podrzuconego kociaka, który czmychnął gdzieś, kiedy zagrzmiało i zniknął. Dotychczas nie wrócił. Mam tylko nadzieję, że przygarnęła go jakaś dobra dusza, a nie zginął gdzieś pod kołami samochodu. Później deszcz padał w niedzielę. Byliśmy wtedy w krakowskim domku i w mieście też padało całkiem porządnie.Niestety, na drugi dzień niewiele po tym deszczu pozostało - trawniki momentalnie wyschły i nie było na nich znać jakichkolwiek opadów. Miałam nadzieję, ze chociaż pod Babią jakieś większe efekty da się zauważyć. Dlatego wczoraj, po powrocie do wieśniackiego życia wakacyjnego, popędziliśmy do granicznego lasu, zeby sprawdzić, co w nim słychać.
Przy drogach leśnych, owszem, było cokolwiek wilgoci, ale pod drzewami nadal sucho. W całym lesie nie znaleźliśmy ani jednego grzyba, na którym można byłoby zawiesić oko. Z deszczu skorzystały za to borówki, które zdecydowanie zwiększyły swoje gabaryty i poziom soczystości. Ja zbierałam borówki, a Michał z Krzysiem malowali się nimi na barwy wojenne i robili sobie upiorne charakteryzacje. Krzyś wziął nawet mój aparat i uwiecznił swoje dzieło na głowie Michała. Ja nie zrobiłam ani jednej fotki.
Dzisiaj poszliśmy sprawdzić, co się dzieje w lesie na Babiej. Zabrałam więcej pojemniczków na borówki.:)
Jedyne grzyby znaleźliśmy w zagłębieniach terenu nad strumieniami. Były to dwa mięsiste gołąbki modrożółte, nad którymi Krzyś odprawił czary, żeby zdrowe były. I wiecie co? Czary okazały się skuteczne! Obydwa owocniki były zdrowiuteńkie i zostały usmazone, a następnie pożarte przez Michałka.
Nad tym samym strumieniem trafiliśmy jeszcze na dwa borowiki górskie, młode, świeże i bez robali. W innych miejscach znaleźliśmy jeszcze trzech przedstawicieli tego gatunku, więc w sumie wielka piątka zagościła w koszyku. Jak na ostatnie grzybobrania orawskie, to rewelacyjny wynik.:)
W pobliżu borowików górskich rosło też kilka sztuk borowików żółtoporych. Po większości napotkanych owocników z tego gatunku było widać, że miejscowi zaglądali do lasu, czy po deszczu coś już nie wyrosło. Żółtopore w przeważającej większości leżały na ściółce kopnięte przez jakiegoś pseudo - grzybiarza.
Podczas całego spaceru znaleźliśmy też dwa muchomory czerwieniejące. W ich przypadku czary - mary nie poskutkowały - były całkowicie zjedzone wewnętrznie przez robale.
Pojawiły się też nieliczne pięknorogi i koralówki usiłujące się wypchnąć nad ściółkę.
W paru miejscach deszcz ułatwił wypchnięcie się spod ziemi pieprznikom, które musiały od dłuższego już czasu siedzieć pod wierzchnią warstwą ściółki, gdzie zdążyły obeschnąć. Po rozmiękczeniu ściółki, udało im się wreszcie wydobyć na światło dzienne.
Kiedy ja zbierałam borówki, chłopcy bawili się doskonale nad strumieniem.
Przy okazji Krzychu wypatrzył kubeczniki pospolite.
Do samochodu wracaliśmy częściowo główną drogą leśną, przy której doskonale widać, że babiogórskiego lasu jest coraz mniej, a w wycince nie wadzi ani okres wegetacji, ani czas wylęgu i karmienia piskląt.:( Tysiące drzew znowu odeszły w niebyt.
Taki pozysk dziś wywlekliśmy z lasu. Mam już takie zapasy borówkowe, jak nigdy.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz