Pewnie nawet bym nie była świadoma, że dzisiaj jest trzynasty i to w piątek, gdyby dzień wcześniej Krzyś nie oświadczył, ze nie będzie się uczył do kartkówki z angielskiego, bo przecież jest piątek trzynastego , więc i tak dostanie jedynkę, niezależnie od tego czy się będzie uczył, czy nie. I tak mi ten trzynasty utkwił w mózgownicy, że przez chwilę zastanawiałam się, czy warto w ogóle iść do lasu, w którym pewnie nic nie będzie grzybowego, a przy tym z okazji trzynastego spotka mnie jakoweś nieszczęście. Ale powiedziałam sobie - głupia ty! Jakże można zmarnować taką okazję, kiedy Pawełek może odstawić dzieci do szkoły, a ja o poranku mogę śmignąć do jakiegoś pobliskiego lasu. Wybrałam Las Bronaczowa. Za dwadzieścia minut byłam na parkingu.
Przeszłam tylko pierwszą kwaterę lasu, gdzie poza wysoką trawą nie rośnie na ściółce nic ciekawego i przeżyłam szok. W miejscu, w którym trafiały się ceglasie i muchomory czerwieniejące, w ściółce tkwiło dziesięć szlachetnych łebków! Jeszcze nigdy z całego tego lasu nie wyniosłam aż tylu borowików szlachetnych, a tu w jednym miejscu stały i czekały!
Myślałam, że to jakaś podpucha ze strony lasu, ze dał na wstępie, a później już nic nie będzie. A tu niespodzianka - na niewielkim terenie znalazłam kolejne szlachetniaki; łącznie siedemdziesiąt młodziaków. Wszystkie zdrowiuteńkie i tylko nieliczne z nich nadgryzione przez ślimaki. Zaczyna się wrześniowy wysyp!
Borowiki ceglastopore dopiero kiełkują. Widziałam kilkadziesiat owocników wielkości szpileczek. Większych, nadających się do zbioru, było tylko kilka. Za to maleństw mających spore szanse na osiągnięcie pozyskowych gabarytów, było dużo. Z innych jadalniaków trafiały się pojedyncze podgrzybki brunatne (również sama młodzież) i muchomory czerwieniejące (w różnym wieku).
Radość równą tej sprawionej przez borowiki albo jeszcze większą dało mi znalezienie kępki monetki bukowej. Nigdy wcześniej w Lesie Bronaczowa nie zetknęłam się z tym rzadkim i pięknym gatunkiem.
Ucieszyło mnie również spotkanie z pieprznikami Friesa (pieprznikami pomarańczowymi) Wyrosły licznie na stanowisku, które odkryłam w ubiegłym roku. Nie mogłam ich niestety porządnie obfocić, bo obok nich zagnieździły się w ziemi osy, które bardzo szybko mnie namierzyły i zaczęły ostrzegawczo krążyć nade mną. Natychmiast przypomniało mi się, jak całkiem niedawno wdepnęłam w osie gniazdo i po ataku owadów, z których jeden pocelował sobie idealnie w jakiś nerw koło mojego kolana, przez godzinę miałam problem z chodzeniem. Wolałam sobie darować zdjęcia i nie narażać się na użądlenia.
Zanim ja do tych pieprzników trafiłam, ktoś już je wcześniej znalazł. Na ściółce leżało około dwudziestu wyrwanych owocników. Było widać, że ktoś je zrywał i oglądał. Tylko po co aż tyle? Wystarczyłby jeden, dwa owocniki, żeby się upewnić, że te "kurki" jakieś dziwne są i lepiej ich nie ruszać.
Najwięcej czasu zdjęciowego poświeciłam śmierdzielom, które opanowały Las Bronaczowa. Mają niesamowitą siłę ekspansywną. Po raz pierwszy okratki australijskie zlokalizowałam w tym lesie rok temu. Ponieważ bywam tam regularnie jesienią od kilkunastu lat, przypuszczam, że trafiłabym na nie wcześniej, gdyby rosły.
Rok temu było to kilka sztuk, rosnących pojedynczo. Teraz są ich setki, jeśli nie tysiące. Oprócz rozwiniętych już owocników, w ściółce tkwi mnóstwo jaj, z których te ośmiornice się wylęgają.
Jedno jajo przekroiłam, żeby się upewnić czyje ono jest. Patrząc na przekrój, nie ma już najmniejszych wątpliwości, że to okratkowe, a nie sromotnikowe niemowlę.
Na terenie opanowanym przez okratki dostrzegłam pozytywne strony posiadania kataru, który męczy mnie i dręczy od blisko tygodnia. Dzięki zatkanemu nosowi, bez trudu mogłam przebywać w towarzystwie okratków.
Do produkcji smrodku dołożyły swoje pięć groszy pojedyncze sromotniki smrodliwe.
Miałam cudowny poranek w piątek trzynastego i każdemu takiego życzę.:) A Krzyś, którego wczoraj zmobilizowałam do nauki, dostał z kartkówki szóstkę.
Niesamowite co od lasu otrzymałaś tego dnia. Cudowności malutkie.Ciekawe kto przeniósł do tego lasu zarodniki okratka. Może Ty Dorotko na butach hii a może wiatr,nie wiadomo.Ale tyle w jednym miejscu to jakby ktoś nasiał ich hii A kiedy jedziesz do Zibiego na borowiki szatańskie,będą jeszcze w tym roku czy przegapiłaś termin.Cieszę się jak widzę że nie wszystkie lasy zamarły,pozdrawiam i gratulacje dla Krzysia za ocenę
OdpowiedzUsuńZibi jest w sanatorium w Ciechocinku od pierwszych dni września, a wyprawa na Ponidzie, na którym nie ma Zibiego, to taka niepełna wyprawa. Z premedytacją odpuściłam. Poza tym muszę trochę popracować, zwłaszcza, że w przyszłym tygodniu jedziemy na zlot. A wyjazd na Ponidzie to już cały dzień, a nie dwie godzinki, jak dziś.:) Krzychu dziękuje za gratulacje. Pozdrawiamy!
UsuńCzyli nie tylko u mnie młodzież startuję. A w przyszłym tygodniu ma padać prawie codziennie. Jest od groma maluchów i mimo takiej suszy jak widać wszystko wraca do normy. Zaczyna robić się w lesie naprawdę ciekawie. Ja w niedzielę być może ruszę na maślaki
OdpowiedzUsuńJa mam nadzieję, że na zlocie też będzie co robić. Popazerniaczyłabym chętnie.:) Ja jutro z młodymi poszukamy czegokolwiek. Pawełek będzie tyrał. Powodzenia na maślakach!
UsuńHej Dorotko... Te okratki mnie fascynują, dzieki Tobie otworzyły mi sie ”leśne oczy”... No jakbym do tej pory chodzila po lesie z zamkniętymi oczami... Hahaha... Pozdrawiam serdecznie z opolszczyzny, Gabrysia Wysocka.
OdpowiedzUsuńOkratki są niesamowite! I niesamowicie aromatyczne.;) Szukałam ich przez ładnych parę lat, a teraz tak się rozprzestrzeniły, że można przebierać w modelach do zdjęć.:) Pozdrawiam z Krakowa!
UsuńPiękne, piękne! W podbydgoskich lasach nadal sucho ale coś się ruszyło. Pochwalę się, od trzech dni mam dietę rydzową;-)). Generalnie pustki ale w moich żelaznych miejscach, gdzie pamiętam pod którą sosenką jest gniazdo - powoli startują.
OdpowiedzUsuńSuper, że cokolwiek u Ciebie ruszyło, bo z tego, co się orientuję, to tamte rejony zostały dotknięte totalną posuchą grzybową. A swoje miejscówki to podstawa udanego pozysku.:) Pozdrawiam i obfitych jesiennych zbiorów życzę!
Usuń