Tydzień temu udało się znaleźć tylko jedną miniaturową smardzóweczkę, a ponieważ bardzo nam się już chciało zobaczyć ich więcej i większe, skorzystaliśmy skwapliwie z zaproszenia na Śląsk, gdzie są zdecydowanie cieplejsze klimaty niż w miejscach przez nas ostatnio nawiedzanych. Pogoda była wyśmienita - na bezchmurnym niebie świeciło słoneczko i tylko poranny przymrozek przypominał, że to jeszcze zima, której właściwie nie było, teraz daje znać o swoim istnieniu. Pognaliśmy w kierunku zagrzybionych lasów jeszcze przed śniadaniem.
Z Pawłem z Jaworzna spotkaliśmy się w lesie, unikając spotkania z kimkolwiek innym.;)
Mróz szczypał w palce u rąk i nóg, a nawet w nosy. Leśne kałuże zamienił w mini lodowiska dla krasnali, a ziemię utwardził na tyle, ze nawet pod Pawełkiem błoto się nie uginało. W tych okolicznościach znalezienie wiosennych grzybów wydało mi się mało prawdopodobne. Na szczęście szybko okazało się, że moje obawy były bezpodstawne.
Przywitaliśmy się serdecznie z Pawłem z Jaworzna i za jego przewodem ruszyliśmy we własciwe miejsca, w których czekały piękne smardzówki. Było ich kilkadziesiąt.
Wszystkie znalezione egzemplarze były na tyle dorosłe, ze nad ściółką znajdowały się całe kapelusze, a na tyle młode, że nie było jeszcze widać trzonów. Nie było też możliwości odsunięcia ściółki na tyle, żeby te trzony zobaczyć i sfotografować, bo wszystkie owocniki zesztywniały od mrozu.
Smardzówki zamieniły się w mrożonki. Miały konsystencję grzybów wyjmowanych z zamrażarki. Do ich delikatnych kapelutków przymarzły fragmenty ściółki. Próby jej oderwania, żeby lepiej odsłonić obiekt do zdjęcia, prowadziły do zniszczenia owocnika, więc zadowoliłam się fotografowaniem takich nieodsłoniętych, zamrożonych łebków.
Ten solidny przymrozek nie był korzystny dla wiosennych grzybów. Te, które są dobrze schowane pod liśćmi (tych nie widzieliśmy, ale na pewno jest ich znacznie więcej niż tych, które się ujawniły), będą się rozwijały dalej, natomiast te wszystkie, które zdecydowały się wystawić łebki na mróz, zginą marnie i już nie urosną.
Dobrze, że tylko nieliczne reprezentantki smardzówkowego rodu wystartowały tak ekspresowo. Reszta drzemie sobie jeszcze leniwie w ściółce i pokaże się, kiedy już takich przymrozków nie będzie.
Z pierwszego smardzówkowego miejsca przejechaliśmy samochodami do innego lasu, w którym mieliśmy spotkać piestrzenice kasztanowate. tak obiecywał Paweł z Jaworzna.
Jego obietnice zostają zawsze zrealizowane z nawiązką. Tak było i tym razem. Tam, gdzie piestrzenice miały być, tam były. I rosło ich znacznie więcej niż Paweł deklarował. Będzie musiał po naszej wizycie wprowadzić poprawki w swojej ewidencji.;)
Piestrzenice zamarzły tak samo jak smardzówki. Na niektórych zatrzymała się warstewka zamarzniętej wody i wyglądały jakby były pokryte glazurą.
Piestrzenice są przez niektórych niewprawnych grzybiarzy mylone ze smardzami, bo pojawiają się o tej samej porze i często na tych samych stanowiskach. Jeżeli ktoś zamierza rozpocząć swoją przygodę z pozyskiem wiosennych grzybów, warto, żeby opatrzyli się wcześniej dobrze ze zdjęciami wiosennych gatunków. One są bardzo proste w rozpoznawaniu i odróżnianiu.
Piestrzenice kasztanowate są niejadalne, a nawet trujące. Ale bardzo piękne.:)
To nie koniec naszej wędrówki po śląskich lasach. Pojechaliśmy do kolejnego miejsca, jakie pokazał nam gospodarz. W tym lesie czekały na nas prawdziwe rarytasy - smardze stożkowate.
Las sam w sobie taki byle jaki był i nawet piątki bym nie dała za niego. Trudno było uwierzyć, ze czekają w nim na spotkanie z nami smardze.
A czekały, czekały... Nad brzegiem cieku wodnego stały.
Jak na połowę marca, to były giganty. Na moich standardowych miejscówkach na Orawie takie duże smardze można znaleźć najwcześniej w drugiej połowie kwietnia.
Smardzyki były zmrożone tak samo jak smardzówki i piestrzenice. To niestety wyrok dla nich - większe już nie urosną.
Spotkanie z nimi było wielką przyjemnością.
Smardzyki zostały obfocone, pogłaskane po zamarzniętych łebkach i pozostawione. Paweł wróci do nich, żeby sprawdzić jak potoczyły się ich dalsze losy. Właściwie to po to, żeby się upewnić, ze już nie podrosły.
Pojechaliśmy do kolejnego lasu. Paweł podsycał emocje, mówiąc, że dopiero tu to jest naprawdę ciepłe miejsce! I faktycznie. To był szok! Na tej miejscówce rosły smardzówki, ale były co najmniej dwa tygodnie starsze od tych z pierwszego miejsca. I ie zamarzły.
Nawet Pawełek zmobilizował się do wyjęcia aparatu i zrobienia paru fotek.:)
A Michałek znalazł podróbę smardza. Rzadko jestem dumna ze swoich zdjęć, a to się załapało na najwyższe noty od autora. Zakochałam się w tej foci.:)
Na koniec byliśmy jeszcze w moim ulubionym jaworzańskim lesie. To jest pierwszy las, w jakim byłam na śląskiej ziemi i na zawsze będzie darzony wyjątkowym sentymentem. Szkoda tylko, że spora jego część poszła pod topór w ciągu ostatnich lat.
Wyrosły w nim całe stada przepięknych piestrzenic kasztanowatych i parę jeszcze gatunków grzybowych, o których napisze w następnym wpisie. :)
Hej Dorotko , mamy podobny odbiór czegoś ładnego.Dlugo sie zatrzymałam nad tym zdjęciem syna z tym listkiem (?) i pierwsdza myśl -pięknie w powiększeniu i ramce na ścianie by się prezentowało .Możesz być dumna .Dla syna najlepsze zyczenia urodzinowe proszę przekazać ,no spóźnione ale nie było mnie jakiś czas .Grzyby chyba zapowiadają jakieś już optymistyczne myślenie o znaleziskach? Też w niedzielę byliśmy w lesie na spacerze koło Milicza bo tam rodzina mieszka i wracając musiałam ,no pięknie jak zawsze w lesie.Mieszkam na wsi z dużym ogrodem to ta kwarantanna mnie aż tak nie przybija ale w mieście i z dziećmi to chyba ciężko jest.Trzymajcie się tam dzielnie ,oby sie to skończyło szybko.Już mediów nie słucham bo tam pranie mózgu co pól godziny.Pozdrawiam słonecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy za życzenia urodzinowe! W tym roku Michaś musi niezwykle skromnie świętować; wczoraj nawet ciastek dla współpracowników nie udało nam się zakupić. :( Na tej fotce z Michałkiem, to taki owoc z nasionkiem z jakiejś rośliny jest, ale nie wiem jakiej. Wiosna ruszyła pełna parą - roślinkowo i grzybowo. Media nakręcają coraz bardziej spiralę paniki. My codziennie jedziemy za miasto, do lasu, gdzie nikogo nie ma. Taka kwarantanna jest całkiem przyjemna.:) Tylko strasznie dużo lekcji mają chłopcy do uzupełnienia. Chyba nadrobią wszystkie zaległości i braki za ten czas koronaferii. Pozdrawiam wiosennie!
UsuńPrzepiękny spacer.Tyle grzybków wiosennych w zimowy poranek?Pewnie serca wam waliły z przejęcia.Nie znałam tych grzybków,od was się nauczyłam,od ciebie Dorotka i Pawła.Jakbym spotkała to piestrzenicę bym rozpoznała od razu.No ze smardzem i smardzówką pewnie by nie było tak łatwo ale ze stożkowym tak myślę że bym radę,one sa takie piękne.Cieszę się że wycieczka się udała. Pozdrawiam was wszystkich i rodzinę Pawła,całą ósemkę
OdpowiedzUsuńEwciu! Wszystkie byś rozpoznała! Jestem pewna.:) Jeszcze mnóstwo drobniejszego grzyba mam na zdjęciach. Myślałam, że wczoraj po południu coś wybiorę do następnego wpisu, ale przytłoczył nas ogrom lekcji do uzupełnienia. A do południa nadrabialiśmy wf na świeżym powietrzu. Uściski dla Ciebie!
Usuń