Poszukiwania smardzowatych zostały wznowione w niedzielny poranek.Oczywiście zmieniliśmy teren poszukiwań, bo i czasu mieliśmy sporo na dalszą wycieczkę. Wybrałam miejsce, które nawet bez grzybów jest wiosną urocze, bo las zasiedlają niezliczone ilości wiosennych kwiatków. A w marcu kwitnące roślinki są równie pożądane jak borowiki w letnim sezonie. Zapakowaliśmy się zatem do auta i pomknęliśmy na północny skraj naszej Małej Polski, w okolice Miechowa.
Po dotarciu na miejsce i przebraniu butów przeprowadziłam szybkie szkolenie Michałka w zakresie obsługi aparatu. Już w najbliższy weekend poleci na samotną wyprawę swoich marzeń i chciałam, żeby uwiecznił ten wyjazd. Szybko opanowa podstawowe przyciski, włożył aparat do kieszeni i starannie o nim zapomniał.:)
Szliśmy w las, w kierunku miejscówek smardzówkowych. Najpierw chciałam sprawdzić, czy tam coś na nas nie czeka, a dopiero później iść na dalszy spacer. W ubiegłym roku tak zrobiliśmy - przy pierwszym pobieżnym szukaniu nic nie znaleźliśmy, a po długim spacerze zaczęło nam się darzyć, tylko czasu już mało było. Tyle, że to było miesiąc później, na początku kwietnia. Teraz jednak, po zimie, której nie było, wszystko rusza wcześniej i już od lutego niektórzy znajduja maleńkie smardzówki. Zanim jednak doszliśmy do właściwego miejsca poszukiwań, w obiektyw wpadły mi grzybówki dzwoneczkowate i kubeczniki prążkowane.
Ucieszyłam się z kubeczników, stwierdzając, ze skoro je widzę, to bez problemu zobaczę również małe smardzówki.:)
A topolowy fragment lasu czekał.:)
Zapytałam Michałka, czy zrobił jakieś zdjęcie. Tym samym przypomniałam mu o fakcie posiadania aparatu w kieszeni. Ale zamiast go natychmiast wyjąć, twierdził, że przecież nie ma żadnych ciekawych obiektów do uwieczniania. Widocznie drzewa, grzyby i kwiatki są wystarczającymi modelami dla mnie, ale Misiowi już nie wystarczają.
Zapozowaliśmy zatem Michałkowi, zeby miał ciekawy obiekt do zdjęciowania.:) I to by było na tyle jego fotografowania - następny raz przypomniałam mu o aparacie pod koniec spaceru, ale wtedy już nawet głupie miny nie były godne zapisania na karcie.
Zaczęliśmy żmudne poszukiwania pierwszej smardzówki, snując się powolutku między drzewami. Przez pierwszy kwadrans pracowałam wyłącznie wzrokiem, ale widząc wzrastające znudzenie u chłopaków, wzięłam do ręki patyczek-grzebaczek i zaczęłam zaglądać pod liście.
Podnosiłam je i opuszczałam w to samo miejsce, żeby moja ingerencja była jak najmniejsza. W końcu pod jednym z tak podniesionych topolowych liście, zobaczyłam maleńką smardzówkę, która na razie w ogóle nie jest podobna do klasycznego owocnika. Miała 1-2 mm średnicy i zobbaczyłam ją tylko dlatego, ze byłam na kolanach,blisko gleby. Zanim zrobiłam zdjęcie, Krzyś potwierdził znalezisko (lepiej widział, co to było). Po tym jednym owocniku widać, że w tym miejscu nie ma żadnego przyspieszenia w tym roku - smardzówka jest takiej wielkości, ze w sam raz za miesiąc (czyli jak co roku) powinna mieć typowe smardzówkowe gabaryty.
Pofociłam, miejsce zakryłam i zarządziłam odwrót. Nie było sensu dalej chodzić po miejscówce i deptać tych maleństw, które jeszcze długo będą siedziały w ukryciu. Uznałam, ze plan został zrealizowany - jakby nie było, smardzówka została znaleziona.
Dalszą część spaceru zdominowały bardziej kwiatki niż grzyby. Szliśmy standardową trasą, schodząc najpierw w dół, gdzie jest zawsze więcej wilgoci. Po drodze, coraz częściej zaczepiały nas wawrzynki wilczełyka. Przeegzaminowałam chłopaków ze znajomości tej rośliny i z dumą stwierdziłam, że cała trójka doskonale pamięta nazwę i wie, że się wawrzzynka nie jada.
Co roku utrwalam chłopakom te same wiadomości, więc powinny już wkrótce na zawsze znaleźć miejsce w zakamarkach ich pamięci podręcznych.
A my z Pawełkiem co roku utrwalamy kwitnące wilczełyka na kartach.
Doszliśmy w dolne partie lasu. Dominującym gatunkiem grzybowym były tutaj kisielnice trzoneczkowate. Nie wyrosły jednak takie ogromne jak te z Lasu Tynieckiego i były nieco podsuszone.
Jeszcze gorzej prezentowały się całkiem już pomarszczone od starości grzybówki dzwoneczkowate.
Za to miodunki ćme prezentowały się w całej krasie.
Między nimi zakwitły kępy śledziennicy skrętnolistnej. Uwielbiam jej seledynowy kolorek.
Trafiły się tam również pozyskowe grzyby. Na jednym z bzowych konarów leżących w ściółce wyrosły piękne, dorodne, mięsiste uszaki bzowe. Były tylko na tej jednej gałęzi. Na krzewach owiewanych wiatrem nie ostał się ani jeden owocnik.
Z tego jednego miejsca udało się zebrać garstkę.
Kiedy zbierałam uszaki, chłopcy oddalili się znacznie ode mnie. Musiałam ich gonić. Jako pierwszych zobaczyłam Michałka i Krzysia, którzy szli zgodnie dyskutując o jakichś swoich sprawach. Uświadomiłam sobie, że taki obrazek widywałam w tym lesie za każdym razem, kiedy tu byliśmy. Ten las ma wyjątkowo pozytywne fluidy i chłopaki się w nim nie kłócą.:)
Zanim dogoniliśmy Pawełka, znowu zostałam w tyle, bo wypatrzyłam na zrębie kwitnące podbiały. To te kwiatuszki są dla mnie takim najpierwszym znakiem nadchodzącej wiosny. Zatrzymałam się przy nich oczywiście.
Przy okazji focenia rozkwitających podbiałów, wypatrzyłam dwie czarki.
Później zatrzymały mnie jeszcze kokorycze i w efekcie znowu chłopaki zniknęły mi za linią horyzontu.
Dogoniłam ich dopiero przy ambonie. To nowa inwestycja tutejszych leśniko-myśliwych. Wcześniej ambony tu nie było. Michał z Krzysiem oczywiście musieli wejść na górę, żeby sprawdzić, jak jest urządzone pomieszczenie. Po chwili na górę musiał iść również Pawełek, bo się chłopcy zamknęli w środku ambony i nie mogli otworzyć drzwi. Co prawda stwierdzili, że bez trudu wyszliby przez okno, ale w końcu musieli przyznać, że zostali uratowani przez tatę.
Wkrótce leśna droga zakręcała w kierunku, który nas zupełnie nie interesował, więc odbiliśmy w jedynie słusznym kierunku i zaczęliśmy się wdrapywać pod górkę.
Na skarpie wreszcie mogłam się nacieszyć do woli przylaszczkami. Niektóre były jeszcze w pączkach, inne w pełnym rozkwicie, a jeszcze inne, mocno obgryzione przez jakiegoś przylaszczkożercę. Wybranym modelkom robiłam fotki, więc na szczycie znalazłam się jako ostatnia.
Teraz mieliśmy do samochodu jedną długą prostą. Pawełek wysforował się naprzód, a ja stwierdziłam, ze nie będę go już gonić, tylko pójdę sobie spokojnie tempem pozwalajacym na tropienie czegoś w ściółce leśnej.
Znalazły się w niej trąbki zimowe i płomiennice zimowe. Stare nazwy - trąbka otrębiasta i zimówka aksamitnotrzonowa, brzmiałyby w tych okolicznościach lepiej, tak bardziej wiosennie albo przynajmniej neutralnie, a nie zimowo.;)
Przez cały spacer wypatrywałam twardnic bulwiastych, bo w tym lesie bywało ich mnóstwo. Zawilce dopiero zaczynają kwitnienie i chyba pasożytujące na nich twardnice jeszcze nie zdążyły wystartować. Wkrótce jednak na pewno się pojawią.
Na koniec pożegnalne spojrzenie na topolowy zagajnik i plan, żeby wrócić do niego za 3 - 4 tygodnie. Jest jednak wielce prawdopodobne, że dzięki wirusowi z koroną wrócimy tu wcześniej - jeśli zamkną szkołę, najbezpieczniej będzie się z dziećmi schować w lesie.:)
Bardzo wszystkim zazdroszczę leśnych spacerów i widoku tych cudnych kwiatuszków. Wiesz Dorotko moja opiekunka, miałam ją 4,5 roku zmieniła pracę. I koniec wypadów po leśne powietrze. Jestem podłamana, jak będzie sezon grzybowy wpadnę w depresję. Bo chociaż nie było grzybów lub było ciut ale te wizyty trzymały mnie przy życiu. Dobrze że mam co oglądać na zdjęciach, chociaż to. Pozdrawiam Menazerio, macie wakacje dwu tygodniowe więc lećcie do lasu
OdpowiedzUsuńEwciu kochana! Może trafi się nowa opiekunka, która zabierze Cię do lasu! Albo przez fundację na swoim terenie poszukaj wolontariusza, który pomoże Ci w dostaniu się do lasu. Nie ma sytuacji bez wyjścia! Zobaczysz, że wszystko się ułoży.:)
UsuńNo właśnie, wszystko mi się dzisiaj posypało przez te paniczne decyzje odgórne.:( Jeszcze jutro i w piątek mam chłopaków w szkole, a później chyba będziemy się musieli wyprowadzić do lasu. Tam na pewno wirus w koronie nie dotarł. Pozdrawiamy wiosennie!
Super kolorki. I fajnie, że grzybki jeszcze całkiem nie ześwirowały jak pory roku ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Trochę normalności z tymi grzybami o właściwej porze w tym spanikowanym świecie. Właśnie dostałam ostateczne potwierdzenie, że od poniedziałku do 25 marca szkoła będzie zamknięta, a ja mam chłopaków pod opieką. Szkoda, ze nie trzy tygodnie pźniej, kiedy smardzyki ruszą na poważniej.:)
UsuńU mnie pierwszy smardz stożkowaty już się zameldował, wczoraj. Jutro wyruszam na kolejne miejscówki; dzisiaj w Bydgoszczy było siedemnaście na plusie. Spokoju i zdrowia dla wszystkich!!!
OdpowiedzUsuńTo super! U Was wszystko jest trochę wcześniej niż na południu. Uważaj na wiatr podczas poszukiwań. W tym momencie spokój najważniejszy. :) Pozdrowienia serdeczne!
Usuń