Kiedy na polu (albo na dworze, jak kto woli) świeci słoneczko i temperatura jest przyjazna dla ciepłolubnych stworzeń, w szklarniach panuje tropikalny upał, który w połączeniu z wilgocią potrafi tamować dech w piersiach. Wczoraj zewnętrzna temperatura była na tyle niska, że pod palmami dało się żyć, a nawet powiem więcej - było tam nader miło i przyjemnie.
Spacerowaliśmy sobie pod baldachimami z palmowych liści i nacieplaliśmy zmarznięte łapki, które za chwilę powędrowały (te cztery najmniejsze) do wody, w której pływały liczne rybki. Krzyś nawet wypatrzył piękne sztuki, które w marzeniach zamieniły się w pachnące chrupiącą panierką fileciki na talerzu. Był mocno zawiedziony, że nie może sobie pozyskać upatrzonego posiłku.
Sadzawkę ozdabiały liczne rośliny o trudnych do wymówienia nazwach. Z tabliczką na zdjęciu łatwiej zapamiętać choć kilka z nich.
Mało było kwitnących storczyków, które najwidoczniej jeszcze nie zdążyły rozbłysnąć pełną krasą. A nieraz w kwietniu było ich już mnóstwo.
Obok nich prezentowały swoje wdzięki inne piękności z zamorskich krain. Największe zainteresowanie (i chęć posiadania) wzbudziły mimozy kulące swoje delikatne listeczki przy najmniejszym zetknięciu z małym paluszkiem. Michaś uzgodnił z panią pilnującą porządku w szklarni, że będzie sprawdzał wiadomości na stronie internetowej ogrodu i przyjdzie kupić jedną mimozkę, kiedy będzie prowadzona sprzedaż. Już mi żal tej roślinki, która będzie służyła małemu odkrywcy do eksperymentów. Zaraz po mimozie miejsce w rankingu zajęła roślina z kiziami - miziami.
Były też tropikalne owoce. Najbardziej zadziwiły nas gigantyczne gruszki - pompele. Sprawdzałam później w necie co to za roślina i okazało się, ze to znany ze sklepów pomelo. Te w Ogrodzie miały jednak zupełnie inny kształt od znanych nam z półek sklepowych cytrusów. Może później się zaokrąglą? Trzeba to będzie sprawdzić.
Następną szklarnię zasiedlił ród kaktusów wszelakich. Krzychu podchodził do nich z pewną dozą nieśmiałości, bo przecież były wyposażone w ostre "bronie", z którymi nieuzbrojony tym razem wojownik, mógłby mieć problemy. Było to pierwsze miejsce w Ogrodzie, w którym moja kochana młoda menażeria bez upomnień zachowywała właściwy dla bezpieczeństwa roślinek dystans. Mogłam mieć wreszcie pewność, że niczego nie uszkodzą i spokojnie zajęłam się foceniem kwitnących eksponatów.
Na koniec szklarniowania Michaś z Krzychem chcieli jeszcze namieszać w beretkach spacerowiczów i przestawiali strzałkę zgodnie z kierunkiem własnych pomysłów (chyba za długo bawiłam się z kwiatkami i aparatem). Po słownej interwencji strzałka wróciła do pozycji wyjściowej i tak pozostała, a my wyszliśmy.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz