Popielno to mój ulubiony port mazurski - sama przystań jest lichutka, może pomieścić niewiele łódek, w najbliższym sklepiku można kupić piwo i piwo, i piwo, a czasem jeszcze mineralną. Dla dzieci największą zaletą jest plaża, którą od czasu do czasu obejmują we władanie tutejsze łabędzie.
Oprócz wymienionych już atrakcji, jest tu jeszcze stacja badawcza PAN założona w 1956 roku. Początkowo jej celem miało być odtworzenie typowo polskiej rasy koni - tarpanów. W ten sposób powstała w Popielnie zachowawcza hodowla konika polskiego. O kopytnych będzie innym razem, a dzisiaj wybierzemy się z wizytą do bobrów.
Popielno zamieszkuje zdecydowanie więcej zwierzaków niż ludzi. Życie toczy się tu tak samo jak 60 lat temu - nikomu się nie spieszy, każdy ma czas na pogawędkę z sąsiadem lub przyjezdnym, a rytm dnia wyznaczają wschody i zachody słońca. Od 2007 roku, kiedy byłam w Popielnie po raz pierwszy, nie zmieniło się nic w organizacji pracy stacji PAN. Nawet ceny zwiedzania pozostały takie same.:)
Stację odwiedzamy zawsze w towarzystwie najlepszego popielańskiego przewodnika - pana Ryszarda, który zna tam każdy zakamarek, każdego zwierzaka i jako jedyny pokazuje wszystkich podopiecznych, których bierze na ręce, głaszcze i opowiada. Pięknie opowiada o zwierzętach, życiu, działalności naukowej i wielu, wielu innych rzeczach.
Myślę, że po takim wstępie będzie Wam łatwiej wczuć się w klimat spaceru w towarzystwie naszego przewodnika. Zapraszam zatem na wizytę w bobrowym domku.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku bobry żyjące w naszym kraju na wolności można było policzyć na palcach. Tym zwierzętom groziło całkowite wyginięcie. Dlatego zapadła decyzja o podjęciu próby hodowli tych największych europejskich gryzoni w sztucznych żeremiach. Okazało się, że bobry świetnie się czują w warunkach stworzonych przez człowieka i szybko zaczęły się rozmnażać. W ten sposób powstała unikalna w skali światowej, jedyna w Europie ferma bobrów, która funkcjonuje do dziś.
Część bobrów urodzonych w Popielnie została wypuszczona na wolność, kilka samowolnie opuściło fermę i osiedliło się w sąsiedztwie, budując własne żeremia. Dzięki temu populacja tych zwierząt na Warmii i Mazurach znacznie wzrosła i obecnie bobrom nie grozi wyginięcie, szczególnie, że w naturze nie mają wrogów. Jedynym zagrożeniem są dla nich rybackie sieci - jeżeli zwierzę zaplącze się w nie pod wodą i nie uda mu się wydostać w ciągu dziesięciu minut, tonie.
Obecnie w popielańskiej stacji bobry są atrakcją turystyczną oraz głównymi bohaterami wielu filmów przyrodniczych.
Kiedy przyszliśmy do budynku, w którym mieszkają nasi dzisiejsi bohaterowie, pan Ryszard wyniósł zaspanego bobra na rekach, postawił go na ziemi i dał kromkę chleba, aby się nieco przebudził. Bobry są bowiem zwierzętami żerującymi nocą, a w dzień śpią i nabierają sił do kolejnej nocnej pracy - wycinaniu kolejnych drzew służących im za pokarm oraz materiał do budowy domków. "Czterobobrowa" rodzinka potrafi w ciągu pół godziny powalić duże drzewo. I zawsze dobrze sobie obliczają, w którą stronę powinno się przewrócić. Tą właściwą stroną jest zawsze woda, w której te sprytne zwierzaki mogą bezpiecznie obrobić swój łup - najeść się liści i świeżej kory, a części pnia przetransportować w miejsce budowy tamy lub żeremia.
Dorosły bóbr może ważyć nawet 30 kilogramów. Najciekawszą częścią ciała jest ogon pokryty łuską. Przez ten ogon właśnie, jeszcze w XIX wieku, polska szlachta polowała na bobry i jadła je w czasie postu, gdyż były uznawane za ryby. Bobrowy ogon spełnia wiele różnych funkcji - umożliwia pływanie i nurkowanie w wodzie, a na lądzie stanowi podporę w czasie pracy przy powalaniu drzewa. Na powyższym zdjęciu doskonale widać jak wykorzystuje ogon do podpierania się podczas "stania słupka". Przy budowy żeremi bóbr ogonem uklepuje muł konstrukcyjny, którym spajane są gałązki tworzące dach i ściany bobrowego domku. Niemniej ważna jest termoregulacyjna funkcja ogona - to dzięki niemu bóbr wydala z organizmu nadmiar ciepła.
Bobrzy ogon jest przyjemny w dotyku i bardzo ciepły. Michałek dość długo głaskał naszego znajomego boberka po ogonku, a Krzyś podszedł do takiego kontaktu z bardzo dużym dystansem i dopiero razem ze mną odważył się jednym paluszkiem dotknąć łusek pokrywających ogon. Z grupy z sąsiadującej z nami w porcie łódki, która dołączyła do nas już po rozpoczęciu zwiedzania stacji, tylko dwie osoby zdecydowały się na pogłaskanie bobra. Chyba odstraszyła ich informacja, że szczęki tego gryzonia mają aż półtorej tony nacisku i mogą w sekundzie amputować paluszek albo i dwa.:)
Pan Rysiek kontynuował soją opowieść, a nasz bóbr zdecydowanie się ożywił i zaczął zwiedzać najbliższą okolicę - najpierw podszedł do swojego opiekuna i dokładnie go obwąchał, a następnie skierował swoje kroki w stronę wycieczki. Najbliżej kucał Pawełek z aparatem i to on stał się pierwszym obiektem bobrzego zainteresowania. Część osób z grupy przezornie zrobiła kilka kroków tył, więc zostali zignorowani, a ja okazałam się godna zainteresowania i bóbr obwąchał mnie śmiesznie ruszając noskiem.
Dowiedzieliśmy się jeszcze jak odbywa się kręcenie filmów przyrodniczych z bobrami w rolach głównych - ekipa grodzi fragment jeziora, a następnie wpuszcza tam bobry z hodowli w Popielnie. Pozostaje już tylko kręcenie kolejnych ujęć prezentujących życie bobrów w naturze. Po zakończeniu zdjęć hodowlane bobry wracają na swoją fermę, a ogrodzenie jest demontowane. Tak powstało kilka popularnych filmów wyprodukowanych przez telewizje zachodnie.
Bóbr, znudzony słuchaniem tego samego po raz tysięczny, ruszył w stronę jeziora, ale pan Ryszard szybciutko go pochwycił i zaniósł do rodziny. Przedstawił nam za to kolejne cudeńko - dziesięciodniowego boberka, najmłodszy przychówek jednej z bobrzych rodzin. Futerko takiego słodziaka jest delikatne i mięciutkie, ale pazurki i ząbki są twarde i mocne. W razie potrzeby takie małe stworzonko mogłoby ich użyć w obronie własnej.
Ten maluch jeszcze nie był w wodzie. Dopiero za kilka dni nadejdzie dla niego pora na pierwsza kąpiel.
Pan Rysiek zaproponował wzięcie malucha na ręce. O dziwo, tylko ja zdecydowałam się na ten (podobno bohaterski) czyn. Inni członkowie wycieczki, chociaż wznosili ochy i achy nad ślicznością maluszka, a nawet go pogłaskali, nie zdecydowali się na potrzymanie go na rękach. Za to ja mogłam przytulić i dokładnie obejrzeć oseska. Dzieciom nie chciałam go dawać do potrzymania, bo mogliby go niechcący upuścić na ziemię i zrobić mu krzywdę.
Maluch pokazał nam jeszcze na koniec bobrzy uśmiech i powędrował na rękach opiekuna do czekającej na niego mamy.My też podążyliśmy w jego ślady i obejrzeliśmy jeszcze wnętrza bobrowych domków wyścielonych wierzbową korą i mogliśmy podziwiać ich umiejętności pływackie.
Mnie taka lekcja przyrody bardzo się podoba za każdym razem, kiedy mam okazję w niej uczestniczyć. Michałkowi i Krzysiowi też się podobało, a w pamięci zostanie im zapewne więcej wiadomości niż gdyby tylko poczytali o bobrach w książce. Mam nadzieję, że i Wam, drodzy czytelnicy, przypadła do gustu opowieść o popielańskich bobrach i zechcecie odwiedzić je osobiście, kiedy zawitacie w tamte rejony. Ja gorąco polecam wizytę w Popielnie.
Od bobrów poszliśmy na dalsza wycieczkę po terenie stacji, ale o tym, co tam widzieliśmy, napiszę następnym razem.
Brawo pani madra puscic dziecko do bobra, myslisz ze bobr to sladki mis, zobacz na zdjecia jak przegryzaja reke ludziom nna wulot
OdpowiedzUsuńPolecam odwiedzić Popielno i sprawdzić jak nie przegryzają rąk na wylot ani nawet powierzchniowo.
UsuńCzy można dostać jakiś namiar na Pana Przewodnika??
OdpowiedzUsuńDopiero dziś mam dostęp do komputera i mogę odpowiedzieć. Pan Rysiek już nie pracuje w stacji PAN. W Popielnie nastała "DOBRA ZMIANA" i niestety już nic nie jest takie jak było.
Usuń