Kiedy zajechaliśmy przed stajnię, pierwszymi stworzeniami, jakie nas zaatakowały, były żaby. Nawet wiecznie głodne koty dały im się ubiec w witaniu nowo przybyłych. Jasna sprawa - pierwszy, naprawdę ciepły, wiosenny dzień, zmobilizował żabki do dorocznego, masowego marszu w kierunku pobliskich stawów. Trasa ich wędrówki przebiega przez teren stajni wraz z przyległościami, więc co roku mamy okazję uczestniczyć w żabiej marszrucie. Młodsza menażeria była zachwycona płazim towarzystwem.:)
Wyruszyliśmy na obowiązkowy spacer, którego podstawowym celem było śledzenie ruchów żabich par w najbliższej okolicy. Drugim ważnym zadaniem było wykończenie trzcinowych niedobitków, których Krzyś za żadne skarby nie chciał pozostawić przy życiu. Z bojowymi okrzykami robił miejsce dla świeżej zieleni.
Towarzyszyła nam ciocia Ania, która została zmuszona przez Michałka do przyswojenia sobie szeregu trudnych wiadomości na temat działania i rodzajów wind, Titanica, żywej torpedki i sama nie wiem czego jeszcze, bo za tokującym bez ustanku Michasiem, trudno jest chwilami nadążyć.
Po drodze spotkaliśmy oczywiście sporo żabek, z którymi zapoznawały się nie tylko dzieci, ale i Menda, która straciła zainteresowanie nimi zaraz po stwierdzeniu, że nie nadają się do konsumpcji.
Jedna z żabek wędrowniczek wkomponowała się malowniczo między rozsiewające cudną woń fiołki. Wypatrzył ją oczywiście Krzyś, przed którego sokolim wzrokiem nic nie umknie.
Kiedy wróciliśmy na stajenne podwórko, chłopcy stwierdzili zgodnie, że na dzisiaj jazdy konnej mają już dość i nie mają najmniejszej ochoty na trening na ujeżdżalni, jaki z dziką radością bym im poprowadziła. Żaby przyciągały jednak z taka mocą, że wszystkie pozostałe rozrywki poszły w odstawkę. Do Michałka i Krzycha dołączyły niedługo inne stajenne dzieci i powiększoną już gromadką zajęli się wypatrywaniem maszerujących stworzeń.
Początkowo dzieci miały trudności z pochwyceniem żabek i wołały na pomoc swoich, nie marzących przecie o niczym innym, rodzicieli. Złapałam jedną, druga, trzecią żabkę, pokazałam jak wyglądają, wyjaśniłam gdzie i po co wędrują... I liczyłam na zakończenie żabiej zabawy. Okazało się jednak, że się przeliczyłam. Dzieciaki wymyśliły, że będą przenosić żabie pary przez drogę, żeby nie rozjechał ich samochód. Samochody przejeżdżają tamtędy sporadycznie, ale i tak na drodze można dostrzec sporo żabich truchełek. Stwierdziłam, że skoro i tak nie dadzą żabom spokoju, lepiej będzie, kiedy zapewnią im szybszy i bezpieczny transport niż gdyby mieli je łapać i maćkać łapkami bez żadnego dla nich pożytku.
Jak już otrzymali zgodę na ratowanie żabich żywotów, wzięli się ostro do roboty. Szybko opracowali technikę delikatnego podnoszenia skaczących płazów i przenoszenia ich kilka metrów dalej. Niektóre żabki nie były zachwycone pomocą i wyskakiwały brawurowo z małych rączek. Jednak desperacja żab nie dorównywała zaangażowaniu menażerii.
Kiedy teren wydawał się oczyszczony i nie było kogo aktualnie ratować przed niechybną śmiercią, znajdowało się zaraz jakieś inne, równie ciekawe zajęcie. Akurat wujek Wojtek dowiózł świeże kulki siana, na które należało się natychmiast wyspindrać, tylko po to, by za moment...
...wykonać tygrysi skok do siana. Manewr został powtórzony kilkukrotnie ze skutkiem zadowalającym uczestników i obserwatorów.
Krzychu poszukiwał też w okolicy jakiejś broni. Udało mu się pozyskać rąbiorę (dla niewtajemniczonych - siekierę), którą niemałym wysiłkiem uwolnił z okowów sporego pniaka. Na szczęście, tata zorientował się w porę i odebrał Krzychowi narzędzie, z którym zmierzał (O zgrozo!) w kierunku ulubionych drzewek szefowej wszystkich węgrzczańskich koni. Musiał się zatem Krzysiu zadowolić kamerdolcem uwiązanym do liny (Urządzenie to zrobiłam jakiś czas temu Michałkowi; miało służyć za przeciwwagę do windy.). Ćwiczył pod czujnym okiem taty, którego na szczęście nie uszkodził. Ocalała też beretka własna posiadacza niebezpiecznego narzędzia.
Drzewka cioci Uli, które ocalały przed zapędami najmłodszego "menażera", były intensywnie wykorzystywane do treningu wspinaczkowego. Michałek wychodził powoli, kalkulując każdy ruch i uważając, żeby się przypadkiem nie uszkodzić. Tę samą procedurę zastosował w kierunku odwrotnym i bezpiecznie stanął na ziemi.
Krzychu, jak zwykle, poszedł na żywioł - pokonywał wysokość dużymi skokami, do momentu, w którym zaklinował się między konarami i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Na szczęście obeszło się tym razem bez interwencji straży pożarnej, bo mamie udało się jakoś ocalić synka.
Wszystkie zabawy były natychmiast przerywane, kiedy tylko do uszu dziatwy dobiegło kumkanie wzywające pomocy. Wtedy wszystkie małolaty rzucały się w kierunku znajomych odgłosów i odbywało się kolejne przeczesywanie i oczyszczanie terenu z żab zmierzających do wiadomego celu. Zapomniałam wcześniej o tym wspomnieć, więc czynię to tutaj - każda żabcia i każdy żabol schwytane przez dzieci musiały przejść test na księżniczkę lub księcia, czyli, mówiąc wprost - zostały nie tylko ocalone, ale jeszcze wycałowane. Niestety, żadna/żaden z nich nie zaliczył testu - wszystkie okazały się autentycznymi żabami.
Wszystkie zabawy były natychmiast przerywane, kiedy tylko do uszu dziatwy dobiegło kumkanie wzywające pomocy. Wtedy wszystkie małolaty rzucały się w kierunku znajomych odgłosów i odbywało się kolejne przeczesywanie i oczyszczanie terenu z żab zmierzających do wiadomego celu. Zapomniałam wcześniej o tym wspomnieć, więc czynię to tutaj - każda żabcia i każdy żabol schwytane przez dzieci musiały przejść test na księżniczkę lub księcia, czyli, mówiąc wprost - zostały nie tylko ocalone, ale jeszcze wycałowane. Niestety, żadna/żaden z nich nie zaliczył testu - wszystkie okazały się autentycznymi żabami.
Kiedy stwierdziliśmy z Pawełkiem, że najwyższa pora zagnać towarzystwo do samochodu i zawieźć na jakąś obiadokolację, okazało się, że Michałek do spółki z Zosią zrobili nam świetny kawał - schowali kilka żabek w samochodzie. Na pierwszą natknęłam się w bagażniku, kiedy chciałam przebrać buty - okazało się, że te, które chcę założyć, są zażabione. Dzieci, wezwane do raportu, zeznały, gdzie jeszcze poukrywały żabki. Zaczęło się gruntowne przeszukiwanie Doblowoza. Wszystkie znalezione stworzenia zostały w trybie natychmiastowym uwolnione, a ja sobie palnęłam pogadankę do dzieci na temat właściwego traktowania żab. Odniosłam wrażenie, że niespecjalnie się tym przejęły i nadal były zachwycone swoim żartem.
Reasumując, mam cichą nadzieję, że w samochodzie nie siedzi już żadna żabka.:)
dziękuję za towarzystwo, atrakcje, uciech sto, że o wiedzy specjalistycznej z zakresu wind i okrętów nie wspomnę :D
OdpowiedzUsuńto się Ania nasłuchała :D dzieciaki jak zwykle cudne i z milionem pomysłów na zabawę!
OdpowiedzUsuńAnia, zapraszamy do częstszego towarzystwa i darmowego poszerzania horyzontów wiedzy technicznej.:)
OdpowiedzUsuńIza, każdy "wolny słuchacz" jest na wagę złota.:)