Własne podwórko to przestrzeń wyjątkowa - z jednej strony znana i przyjazna, z drugiej obfitująca w tajemnice i niespodziewane przygody. Michasiowi i Krzysiowi w Krakowie właśnie podwórka brakuje najbardziej. Dlatego w czasie pobytu w "naszej letniej rezydencji" najchętniej przebywaliby przed domem cały czas. Często przedkładają nawet swoje podwórkowe zabawy nad rozmaite spacery i wyprawy krajoznawcze (no chyba, że to wyprawa do Rabkolandu:))
Również w czasie majówki teren podwórkowy, mimo niskiej temperatury, był wykorzystywany w każdej nadarzającej się chwili, czyli wtedy, kiedy nie kazano dzieciom szukać smardzów, ubierać się, jeść, myć i wykonywać tysiąca zajęć, które nie są przecież ważniejsze od zabawy...
Krzysiowi i Robusiowi wytransportowanie całego piasku z piaskownicy na trawnik (używali ciężkiego sprzętu budowlanego) zajęło raptem fragment jednego popołudnia. Wykonanie czynności w kierunku odwrotnym - następne trzy dni. I udało się tylko dzięki pomocy mamy, która z zacięciem godnym smardzownika wygrabiała drobne piaszczynki spomiędzy źdźbełek trawy. Przy okazji odkryłam całą kolekcję magicznych kamieni ukrytych pod wywiezionym piaskiem. Będę teraz prawdziwszą jeszcze czarownicą.
Drugim miejscem, gdzie młoda menażeria uwielbia spędzać czas jest trampolina zwana tez swojsko skakalnią. W czasie majówki jej głównymi użytkownikami byli Krzyś i Robert, którzy wyjątkowo przypadli sobie do gustu. Prowadzili zacięte walki wprowadzając do zabawy elementy techniki judo (Krzychu) i karate (Robuś). A kiedy panował rozejm po prostu skakali wysyłając w kosmos nadmiar energii drzemiącej w niewielkich ciałkach.
Po raz pierwszy widziałam wtedy Michałka, który nie miał kumpla do zabawy (Chwilami bawili się w trójkę, ale Michałek chciał rządzić. Okazało się,że był w mniejszości ze swoimi racjami i musiał ustąpić. W wydaniu dziecięcym demokracja się czasem sprawdza.:)) i Krzysia, który trafił na bratnią duszę. (Zawsze bywało na odwrót.)
Michałek nie potrafi się nudzić, więc zaraz pognał do domu po swój zestaw rysunkowy i przystąpił do produkcji kolejnych tonących Titaniców oraz łódek z papieru. Oczywiście przy okazji bajerował każdego dorosłego, który tylko wykazał minimalne zainteresowanie Michałkiem. Czyli w sumie to wszystkich...:)
Kolejną świetną zabawą były wyścigi samochodzików spuszczanych po zjeżdżalni - nie wiadomo, kto wygrał, ale ubaw był po pachy.No i dzieci były zajęte sobą i nie angażowały dorosłych. A to docenić potrafi tylko ten, kto ma dzieci...
A teraz karmienie żywego inwentarza - korbaczkami, chlebem i wszystkim, co udało się ściągnąć z biesiadnego stołu. Kury były zachwycone, a dzieci jeszcze bardziej.
Taka kura to dobra rzecz (nie tylko jako wsad do niedzielnego rosołu) - można ją pogonić, a nawet złapać i zapozować z nią do zdjęcia.
A poza tym można podbierać jajka, jak już zostaną zniesione. Krzysiu od rana nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będą te jajka. Gotów był czekać u wrót kurnika, aż będzie co pozyskać. A kiedy wróciliśmy z wycieczki, prosto z samochodu pognał do gniazd, w których czekały na niego upragnione wiktuały. Zjadł co prawda tylko jedno, ale za to jak mu smakowało...
Podczas tych wszystkich dziecięcych igraszek starzy mogli w spokoju celebrować swoje nudne grillowanie i prowadzić równie nudne rozmowy. Bezcenne.:)
Kiedy już dobra ugrillowane zostały pożarte, przyszła pora na kolejną atrakcję - Pawełek roztopił w puszce pozyskaną w lesie żywicę i teraz pomagał dzieciom w robieniu pochodni. Najprawdziwszych pochodni, które paliły się pięknie i długo.
Teraz już wszyscy rodzice musieli się zaangażować, aby dzieci nie uległy samozapłonowi i nie rozniosły ognia po sąsiednich włościach. Udało się gromadę pochodniowców opanować na tyle, że nikt nie odniósł ran ogniowych, a i okolica ocalała przed pożogą.Takie to podwórkowe atrakcje miała młoda menażeria na majówce. I już tęskno im za podwórkiem, którego w Krakowie nie mamy.
Podwórko lipnickie było wielokrotnie terenem zabaw rozmaitych, a o jednej z nich możecie poczytać w Stylizacji podwórkowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz